PSL bardzo poważnie potraktowało formułę „teraz my” i nie ma dnia bez doniesień o działaczach ludowych zatrudnionych w Spółkach Skarbu Państwa, rządowych agencjach, czy innych instytucjach powiązanych z ludźmi władzy. Ale za tą falą doniesień kryje się także polityczna rozgrywka.
Spółka Natura Tour okazała się być naturalnym środowiskiem dla działaczy Polskiego Stronnictwa Ludowego. W tej zależnej od PKP spółce znalazło zatrudnienie — jak wynika z doniesień Onetu — bardzo wiele osób związanych z politykami Stronnictwa. Nagle okazało się, że są bardzo kompetentni i chcą się sprawdzić.
— To wieloletnia dyrektor w jednostce samorządowej (…) w prywatnej firmie pracowała także, gdzie zarządzała ludźmi, pełniła kierownicze stanowisko, więc ma kompetencje do tego, aby pełnić taką funkcję — tłumaczył Miłosz Motyka, wiceminister i były rzecznik PSL, pytany w Radiowej Trójce jak na stanowisku prezesa Natura Tour znalazła się Jolanta Sobczak znajoma ministra Dariusza Klimczaka. Na pytanie, dlaczego bez konkursu odpowiedź jest bardzo prosta: „bo tak mówi regulamin wewnętrzny spółki”.
Ale to nie jedyny problem z ludźmi PSL. Po pierwsze w tej spółce jest ich znacznie więcej, a po drugie nagle okazało się, że ludowcy w kilku miejscach mają już swoich ludzi, których zaangażowanie zawodowe jest, co najmniej, wątpliwe. Raptem w zeszłym tygodniu zwolniony został wiceminister rozwoju, którego kancelaria notarialna miała wielu klientów wśród deweloperów. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby resort rozwoju nie pracował nad ustawą o kredycie na start, która jest bardzo korzystna właśnie dla deweloperów.
„Ktoś na nas poluje”
Politycy PSL, z którymi rozmawiamy, zaczynają się zachowywać jak w oblężonej twierdzy i wszystkie doniesienia dziennikarskie wrzucają do jednego wora „ktoś na nas poluje”. Trochę w tym szukaniu szczurów ludowcom umyka, że gdyby nie obsadzali swoich ludzi w widocznych miejscach albo nie robili wątpliwych interesów, to może nie byłoby jak ich upolować, ale faktem jest, że przynajmniej kilka środowisk z uśmiechem patrzy na ostatnie kłopoty PSL.
— Dziennikarze zadają bardzo precyzyjne pytania o konkretne osoby, a to znaczy, że podrzuca im to ktoś z wewnątrz. Ja bym obstawiał gdzieś po lewej stronie — mówi tajemniczo polityk PSL, zupełnie nietajemniczo sugerując, że to lewica stara się podgryzać PSL w koalicji.
Lewica rzeczywiście nie ma powodu ludowców kochać, a między skrzydłami koalicji iskrzy od miesięcy. Głównie przez sprawy dotyczące praw człowieka. PSL uporczywie nie zgadza się ani na depenalizację pomocy przy terminacji ciąży, ani na związki partnerskie mówiąc „my nie mamy tego, ani w umowie koalicyjnej, ani w programie”.
Warto też zaznaczyć, że PSL rzeczywiście nie ma tego w swoim programie. Sprzeciw ludowców zatem w kampanii nie był wyrażony wprost, a dorozumiany przez doświadczenie wyborców.
Kto sypie ludowców
Ale wróćmy do sporu lewicy z ludowcami. Od miesięcy, na długo przed wyborami samorządowymi z kwietnia tego roku, wiadomo było, że PSL zrobi wszystko, żeby lewicy się z układu rządowego pozbyć. Wybory samorządowe miały być miejscem sprawdzenia się PSL i pokazania, że lewica jest słaba (bo jest) a Trzecia Droga silna (nie jest) i w efekcie wytargowania od premiera większej liczby rządowych konfitur. Politycy PSL przez całe tygodnie chodzili i pokazywali wyliczenia, że lewica, mając najmniej posłów (Razem nie wchodziła do rządu) ma tyle samo wiceministrów, ministrów, a nawet wicepremiera, co PSL, który przecież ma aż 10 posłów więcej. Od tygodni wiadomo też, że PSL chce zerwać umowę dotyczącą rotacyjnego stanowiska marszałka Sejmu.
Zgodnie z nią do przyszłego roku miał być Szymon Hołownia, a potem na kolejne dwa lata Włodzimierz Czarzasty. Ludowcy uważają, że to słaby układ, chociaż sami się na niego zgodzili. Jednak nagle sporo się zmieniło. Po pierwsze lewica znacznie lepiej dogaduje się z Koalicją Obywatelską niż PSL. Osobista sympatia Donalda Tuska i Władysława Kosiniaka-Kamysza nie ma tu nic do rzeczy. Zwyczajnie KO od dawna skręcała w lewo i dawno zrozumiała, że w tym kierunku przesuwa się centrum polskiej sceny politycznej. Polacy chcą liberalizacji prawa do aborcji i chcą związków partnerskich. W dodatku w znacznej mierze chcą programów pomocowych, które dla dawnych liberałów z PO byłyby zapewne wyrzucaniem pieniędzy, a teraz sami je wprowadzają. PSL zostało w miejscu z przekonaniem o swojej racji i bez woli pójścia na najmniejsze chociaż ustępstwa. Teraz czuje się wypychane z koalicji.
Ale to nie koniec doniesień z pola walki wewnętrznej. Najwięcej do powiedzenia w sprawie zatrudniania ludowców mają najbliżsi partnerzy z Trzeciej Drogi.
– To jest jakby nieakceptowalne. Jesteśmy elementem Trzeciej Drogi, ale na pewno nie umawialiśmy się z kolegami z PSL-u na tego typu wybryki. Jestem w tym momencie prowadzącym ustawę, która ma ograniczyć upolitycznienie spółek Skarbu Państwa, chociażby przez to, że zostanie powołany specjalny komitet, który będzie wybierał osoby niezależne i to wszystko musi być przejrzyste. Co więcej, mają być publikowane wynagrodzenia tych osób – mówił w Radiu Zet poseł Trzeciej Drogi Ryszard Petru.
Z niektórych źródeł słyszymy, że to Polska 2050 i jej wysoko postawieni politycy bardzo chętnie dzielą się grzechami swoich partnerów z Trzeciej Drogi.
PSL w defensywie
— Ostatnio tak się porobiło, że do wszystkich zaczęło docierać, że z tego układu może przetrwać tylko silniejszy, bo wynik sondażowy nie dzieli się równo, a właściwie nie dzieli się w ogóle. W dodatku nie wiadomo, kto tam ile może mieć — mówią koledzy z partii koalicyjnych o sytuacji w Trzeciej Drodze. Dodają, że tak naprawdę nikomu innemu nie zależy na politycznej śmierci PSL-u, to jest przecież najlepszy możliwy koalicjant, zawsze w Sejmie, zawsze u władzy — mówią dość złośliwie.
Polskie Stronnictwo Ludowe nagle z rozgrywającego stało się rozgrywanym i chyba nie bardzo ma na pomysł, co dalej z tym zrobić. Na razie największa partia koalicji mówi „spokojnie, to wewnętrzna rozgrywka, zobaczymy, co dalej” i nie ma zamiaru robić żadnych nerwowych ruchów. Chociaż również złośliwie jej przedstawiciele na pytania o ludowców odpowiadają: „no, akurat to było do przewidzenia”.
Ale zupełnie poważnie dodają, że jeśli PSL przekroczy masę krytyczną, to Tusk po prostu postawi Kosiniakowi-Kamyszowi ultimatum i każe ludzi PSL z różnych ciepłych posadek pousuwać. Obaj bowiem i premier, i wicepremier wiedzą, że rządy nie upadają przez rzeczy wielkie, a właśnie przez pociotków na ciepłych stołkach i kolegów, którzy dorwali się do konfitur.