W 1945 r. dla wielu kobiet śmierć jest lepsza od radzieckich żołnierzy. Od wstydu i piętna gwałtu. I od powtórki.
Zabijają się wzajemnie, patrząc sobie w oczy, potwierdzając, że tak, już czas. Mężowie wieszają żony, a potem siebie, córki podcinają żyły starszym rodzicom, matki podają dzieciom cyjanek potasu. Albo topią je w rzece. A potem, z kieszeniami obciążonymi kamieniami, same do niej wskakują z wysokiego nabrzeża.
Nie zawsze udaje się za pierwszym razem. Trucizna zabija dzieci, ale nie wystarcza dla dorosłych. Ktoś zdąży odciąć sznur. Podwiązać nadgarstki. Kobiecie, która po zbiorowym gwałcie chce zabić siebie i dzieci, brzytwę odbiera jej dziadek. 14-letni syn powstrzymuje matkę. „Również została zgwałcona. A potem pobiegła z nami i sąsiadami w kierunku Tollense. Byłem najstarszy i ją złapałem. Powstrzymywałem matkę, wyciągając ją z tego – tak, można to nazwać transem – aby nie wskoczyła do wody. Ludzie byli wtedy gotowi umrzeć. Dzieciom mówiono: »Czy nadal chcesz żyć? Miasto płonie. Bliscy już nie żyją. Nie, nie chcemy już żyć«. Niektórzy wieszali się – na haku od pieca kaflowego albo na kracie okiennej. Inni się truli, zwłaszcza lekarze i aptekarze. Jeszcze inni wciąż mieli broń. Ale większość poszła do rzek” – będzie wspominał po latach w rozmowie z radiem NDR Heinz-Gerhard Quadt.
Niektórzy próbują do skutku. „Półtorej godziny po wkroczeniu rosyjskich żołnierzy moja najmłodsza ciotka została wielokrotnie zgwałcona. Po nieudanych próbach utopienia się w rzece ona i jej matka w końcu powiesiły się na strychu” – relacjonowała, anonimowo, świadkini tych wydarzeń. W 1945 r. dla wielu kobiet śmierć jest lepsza od radzieckich żołnierzy. Od wstydu i piętna gwałtu. I od powtórki. Ale nigdzie nie zabija się tyle osób, co w Demminie.
Hordy ze wschodu
Demmin to dość typowe meklemburskie miasteczko: idylliczne latem, ponure zimą, z gotyckim kościołem i hanzeatycką architekturą. Z trzech stron opływają je rzeki Peene, Tollense i Trebel: w ciepłe dni można się w nich kąpać lub pływać łódkami. Miasteczko jest dostatnie, czyste i porządne.
Jego mieszkańcy to modelowi obywatele III Rzeszy. Demmin w latach 20. ubiegłego wieku jest bastionem Związku Żołnierzy Frontowych Stahlhelm (Stalowy Hełm), nacjonalistycznej, antykomunistycznej i antysemickiej organizacji, która traktat wersalski uważa za zdradę i dąży do obalenia Republiki Weimarskiej. Mieszkańcy bojkotują żydowskie sklepy, zanim ów bojkot staje się oficjalną polityką państwa, a w ostatnich wolnych wyborach do Reichstagu, w marcu 1933 r., ponad połowa głosuje na NSDAP. Gdy przywódca nazistów zostaje kanclerzem, miejscowi członkowie partii ustawiają się przed ratuszem w żywą swastykę. I zmieniają nazwę głównej ulicy na Adolf Hitler Strasse.
Wojna oszczędza mieszkańców Demmina. Owszem, nie wszyscy chłopcy w mundurach wracają do domów, a wielu rzeczy trzeba sobie odmawiać, ale jako że miasto jest niewielkie i pozbawione ważnych zakładów przemysłowych, omijają je alianckie bombardowania. Demminczycy zazwyczaj rozumieją też, że ambitna polityka Führera i wielkość III Rzeszy wymagają ofiar.
Pod koniec 1944 r. do miasta zaczynają docierać uchodźcy z Prus Wschodnich. Często z jednym tobołkiem na grzbiecie – tylko tyle zdążyli zabrać – i z przerażającymi opowieściami o „mongolskich hordach” ze wschodu. O wiecznie pijanych żołdakach Armii Czerwonej. O skali bestialstw, przed którymi nic nie chroni. Rosjanie mordują dzieci i starców, kobiety w ciąży i rannych. I gwałcą. Po kilku, kilkunastu.
Opowieści uchodźców potwierdzają przekaz nazistowskiej propagandy. Pod koniec wojny, chcąc zmobilizować rodaków do ostatniego wysiłku, Goebbels puszcza w kinach relację z odbitej przez Wehrmacht pruskiej wioski Nemmersdorf. Ciała wymordowanych mieszkańców i zgwałconych kobiet są sugestywnie ułożone, tak by Niemcy nie mieli wątpliwości, co ich czeka, jeśli nie odeprą Armii Czerwonej. Film jeszcze wzmacnia panikę.
Samobójczy trans
W kwietniu jedna z chłodniejszych zim w historii Europy ustępuje wreszcie wiośnie: pola i drzewa się zielenią, w ogródkach kwitną kwiaty, koty wygrzewają się na słońcu. A do 15 tys. mieszkańców Demmina dołącza drugie tyle uchodźców.
30 kwietnia, tego samego dnia, gdy Hitler popełnia samobójstwo w berlińskim bunkrze, do Demmina dociera Armia Czerwona. Dwa dni wcześniej z miasta uciekli funkcjonariusze NSDAP, a wraz z nimi policjanci, ewakuowany szpital i ci mieszkańcy, którzy uznali, że nie chcą sprawdzać, ile jest prawdy w opowieściach uciekinierów. Reszta czeka na nieuniknione. I modli się, żeby ich jednak ominęło.
Rosjanie wysyłają przedstawicieli, by wynegocjować poddanie miasta. Obiecują oszczędzić ludność cywilną, jeśli nie spotkają się z oporem. Odpowiadają im strzały. Pół godziny później ostatnie niemieckie jednostki wycofują się z miasta, wysadzając po drodze wszystkie mosty. Od wschodu idą czerwonoarmiści. W pozostałych kierunkach droga ucieczki jest zamknięta.
I wtedy rozpętuje się piekło
Przez trzy dni radzieccy żołnierze niszczą spokojne meklemburskie miasteczko. Upojeni znalezionym w miejscowej destylarni alkoholem tracą wszelkie hamulce. Rozbiegają się po domach, rabują co cenniejsze rzeczy, a resztę oblewają benzyną i podpalają. Centrum płonie doszczętnie. Stawiających opór mężczyzn zabijają. Kobiety gwałcą, najczęściej w kilkuosobowych grupach; kobieta wroga też jest łupem. A łupy należą do zwycięzcy.
„Na ulicy zastaliśmy nieopisane piekło. Wszędzie, gdzie spojrzeliśmy, leżały zwłoki, a rzeka była czerwona od krwi. Widzieliśmy ludzi wiszących na drzewach. Nadal nie wiem, jak udało nam się wydostać z miasta” – powie dziennikowi „Daily Telegraph” Barbel Schreiner, wtedy sześcioletnia uchodźczyni ze Szczecina.
Samobójstwa zaczęły się, jeszcze zanim Armia Czerwona wkroczyła do Demmina. Mężczyźni, którzy uwierzyli w tysiącletnią Rzeszę, zabijali się, by nie patrzeć na jej upadek. Kobiety miały bardziej praktyczne powody: popełniły samobójstwo, bo wolały szybką śmierć od tego, co mogli zrobić im Rosjanie. Na krok wyprzedzający decydowali się jednak tylko najbardziej zdesperowani.
Ale 1 maja, po nocy gwałtów, morderstw i podpaleń, miasto ogarnia panika. Albo raczej, jak to ujął Quadt, jego mieszkańcy wpadają w trans. Ciała – odcinane z gałęzi, podnoszone z podłogi, wyławiane z rzeki – ładowane są później na wozy i wiezione na cmentarz. Nie ma dość trumien i całunów, więc zwłoki chowane są we wspólnych grobach, warstwami, które oddziela sypane łopatami wapno.
Według szacunków w pierwszych dniach maja w Demminie odebrało sobie życie około tysiąca osób. Tydzień później, 8 maja, generał Alfred Jodl podpisuje akt kapitulacji III Rzeszy. Gehenna kobiet na terenach zdobytych bądź wyzwolonych przez Armię Czerwoną bynajmniej się nie kończy.
Żołnierz radziecki próbuje odebrać rower młodej kobiecie. Wiedeń, między majem a czerwcem 1945 r.
Foto: fot. ULLSTEIN BILD/NEWSPIX.PL
Zemsta
W początkach wojny niemiecka armia starała się utrzymać dyscyplinę w kwestii przemocy seksualnej wobec przedstawicielek podbitych narodów. Chroniła je, paradoksalnie, rasistowska ideologia III Rzeszy: przedstawiciel rasy panów nie powinien swojej bezcennej aryjskiej krwi mieszać z krwią podludzi, a gwałt mógł prowadzić do zapłodnienia.
W miarę jednak jak rozszerzanie Lebensraumu na wschód zaczęło coraz bardziej przypominać podobną inicjatywę w wykonaniu Wielkiej Armii Napoleona, a Wehrmacht wykrwawiał się pod Stalingradem, Leningradem i na Łuku Kurskim, postępowała również demoralizacja wojska. Niemcy krwawo pacyfikowali wsie, równali z ziemią miasta, gwałcili kobiety i zabijali ludność cywilną. Liczbę radzieckich ofiar wojny, cywilnych i w mundurze, szacuje się na 27 mln.
Sowieckiej propagandzie nie było więc trudno przedstawić Niemców jako dzikie bestie, nieludzi, których należało bezpardonowo zabijać, najlepiej tak, żeby czuli, jak umierają. W 1944-1945 r., po czterech latach hitlerowskiego terroru, nadszedł czas słusznej i sprawiedliwej zemsty. Na niemieckich mężczyznach, kobietach i dzieciach.
Gdy front przesuwał się przez ziemie polskie, dochodziło do gwałtów, ale nie na tak masową skalę. Radzieckie dowództwo jeszcze wtedy starało się zachować dyscyplinę w szeregach: oficjalnie wyzwalano przecież Polaków spod niemieckiej okupacji, więc należało wyzwalanych traktować w miarę przyzwoicie. Ale gdy Armia Czerwona przekroczyła granice III Rzeszy – to jest weszła na tereny Warmii, Mazur, Pomorza i Śląska – żołnierze zostali spuszczeni ze smyczy.
Dla Niemców, a zwłaszcza Niemek, tych, które nie zdążyły ewakuować się morzem lub bocznymi, niezajętymi przez armię drogami na zachód, nadeszły sądne dni. Ten sam los spotkał mieszkające na tych terenach Polki, Kaszubki, Mazurki czy Czeszki, bo czerwonoarmiści nie rozróżniali narodowości. Gwałcili własne rodaczki zesłane na przymusowe roboty do Niemiec. Żydówki, którym udało się przetrwać obozy koncentracyjne. Zakonnice, pensjonariuszki zakładów dla psychicznie chorych i dziewczynki z domów dziecka.
Kobiet brakowało
„Atakujemy… pierwsze osiedla niemieckie… Jesteśmy młodzi. Silni. Cztery lata bez kobiet. W piwnicach jest wino. Zakąska. Łapaliśmy niemieckie dziewczęta i… Dziesięciu gwałciło jedną… Kobiet brakowało, bo ludzie uciekali przed Armią Radziecką, to braliśmy i całkiem młodziutkie. Dwunasto-, trzynastoletnie… Dziewczynki… Jeśli płakała, tośmy bili, czymś zatykali jej usta. Ją bolało, a nas to śmieszyło. Teraz nie rozumiem, jak mogłem… Chłopak z kulturalnej rodziny… Ale to byłem ja… Jedno, czegośmy się wtedy bali, to tego, żeby nasze dziewczyny się o tym nie dowiedziały. Nasze pielęgniarki. Przed nimi było nam wstyd…”. Tę opowieść żołnierza Swiatłana Aleksijewicz wycięła z pierwszego, opublikowanego w 1985 r., wydania swojej książki „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”.
Bo Armia Czerwona nie gwałci. Przynajmniej oficjalnie. W 2014 r. rosyjska Duma uchwaliła ustawę, która przewiduje do pięciu lat więzienia za pomniejszanie roli Rosji w II wojnie światowej.
Nic dziwnego, że putinowski reżim, który swoją legitymizację opiera w znacznej mierze na micie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, nie lubi, jak się przypomina o tym, co kobietom i dzieciom robili bohaterscy sołdaci. Trudno o tym nawet czytać, jeszcze trudniej pisać. Bo jak, bez banalizowania tragedii i pornografii przemocy, opisać zbiorowy gwałt na dziecku w wykonaniu brudnych, śmierdzących, brutalnych żołnierzy? O tym, że ci żołnierze byli często tak pijani, że nie mieli erekcji, więc używali butelek? O tym, że często w tym samym domu gwałcono trzy pokolenia kobiet, babkę, matkę i wnuczkę? O bólu, strachu, rozpaczy, wstydzie? O instynkcie przetrwania, który odcinał ofiary od tego, co się z nimi działo, i blokował wspomnienia? O traumie tak głębokiej, że jedynym wyjściem było odebranie sobie życia? O okaleczeniu narządów wewnętrznych, które, nawet jeśli nie kończyło się śmiercią, to skazywało na życie z bólem? Wreszcie o tym, że doświadczenie gwałtu bynajmniej nie było jednorazowe – wiele kobiet przechodziło przez ten koszmar kilkakrotnie?
Anonimowa autorka „Kobiety w Berlinie” napisze, że w 1945 r. w ruinach miasta kobiety pytały się wzajemnie: „Ile razy?”. I wszystkie wiedziały, o co chodzi.
Lekarka z gliwickiego szpitala, cytowana przez kwartalnik „Fabryka Silesia”:
„Nastały gwałty, których skali i sadyzmu nie można sobie wyobrazić, jeśli samemu nie widziało się nie tylko zgwałconych, zarażonych chorobami wenerycznymi, ale często pobitych i pokąsanych kobiet w każdym wieku. Ja sama widziałam nawet dzieci w wieku siedmiu, ośmiu i jedenastu lat”.
Radziecka korespondentka wojenna Natalia Gesse: „Każda osoba płci żeńskiej, od lat ośmiu do osiemdziesięciu, została zgwałcona. To była armia gwałcicieli”.
Przyszłe sumienie ZSRR i autor „Archipelagu GUŁag” Aleksander Sołżenicyn pisał, że Niemkę można było „zgwałcić, potem rozstrzelać i uszłoby to niemal za wyczyn bojowy”. I nie miał z tym moralnego problemu.
Wymazana przemoc
Szacuje się, że pod koniec wojny i bezpośrednio po niej żołnierze Armii Czerwonej zgwałcili co najmniej 2 mln Niemek. W samym Berlinie – co trzecią, w sumie około 100 tys. kobiet i dziewcząt. A także około 50 tys. Węgierek, 20 tys. Czeszek i Słowaczek oraz 50 tys. Polek. Historyk Antony Beevor napisał, że to „największe zjawisko masowego gwałtu w historii”.
Umieszczenie radzieckiej flagi na Reichstagu nie oznaczało końca przemocy seksualnej. Druga, mniejsza fala gwałtów przeszła przez Niemcy i Polskę wraz z powrotem radzieckich żołnierzy do kraju. Rybnicki urzędnik informował przełożonych, że wciąż dochodzi do „masowego gwałcenia nieletnich i starszych” przez „pijanych żołnierzy Armii Czerwonej”. Jedna z ofiar, 14-letnia dziewczynka, dodał, jest w stanie ciężkim. Milicjanci z Opola z kolei donosili, że brutalnie zgwałcona 13-latka boi się iść do szkoły, bo dzieci się z niej śmieją.
Dowódcy oraz polskie władze zaczęli interweniować dopiero wtedy, gdy sprawcami zaczęli być maruderzy i dezerterzy. A Władysław Gomułka poskarżył się Józefowi Stalinowi na gwałty w wykonaniu radzieckich żołnierzy i oficerów, ale w kontekście… strat wizerunkowych Polskiej Partii Robotniczej, która przez takie zachowania bratniej armii traci społeczne poparcie.
Po wojnie przemoc seksualna, podobnie jak zegarek z nadgarstka żołnierza ze słynnego zdjęcia z flagą, została oficjalnie wymazana. Nikt systemowo nie zebrał zeznań kobiet ani nie ukarał sprawców – władze zależnych od Moskwy państw satelickich nie zamierzały się wychylać. Liczbę gwałtów szacuje się dziś więc na podstawie liczby aborcji i powojennych statystyk chorób wenerycznych.
Według polskiego Ministerstwa Zdrowia zaraz po wojnie około 10 proc. całej ludności kraju miało być zarażone kiłą. Akcja „W” była jedną z pierwszych – i skuteczniejszych – medycznych kampanii odbudowującego się państwa polskiego: po zastrzyk z penicyliny ustawiały się kolejki zarażonych kiłą i rzeżączką. Władze, zarówno niemieckie, jak i polskie, nie utrudniały też ofiarom gwałtów przerywania ciąży (na liberalizację ustawodawstwa aborcyjnego demoludy poczekają do połowy lat 50.). W dokumentach zazwyczaj notowano eufemizm „gwałt miał związek z okolicznościami wojennymi”. Nie wiadomo jednak, ile ofiar wolało się nie rejestrować lub nie wiedziało, że może przerwać ciążę w szpitalu, więc skorzystało z usług babki z drutem. Nie ma też danych odnośnie do tego, ile kobiet urodziło dzieci z gwałtu. Ani ile takich dzieci zostało tuż po urodzeniu zabitych lub porzuconych.
Przez lata wokół wojennych gwałtów panowała zmowa milczenia. Ta oficjalna miała kryć ZSRR, ta nieoficjalna była pokłosiem patriarchalnego podejścia do przemocy seksualnej. Gwałt wciąż uznawany był za hańbę, potworny wstyd, coś, o czym mówić absolutnie nie należy, bo to dyshonor dla całej rodziny. A Kościół nakazywał pokornie nieść swój krzyż. Więc kobiety milczały. „Nigdy nie powiedziałam o tym moim dzieciom – nie zrozumiałyby – a mój mąż wiedział, że przydarzyło mi się coś strasznego, ale był na tyle dobry, że nigdy o to nie zapytał” – powiedziała „Guardianowi” Martha Schröder ponad pół wieku po tym, jak sześciu żołnierzy zgwałciło ją na berlińskim cmentarzu.
Gdy w 1959 r. ukazała się „Kobieta w Berlinie”, relacja z ostatnich dni wojny, z opisami gwałtów czerwonoarmistów i kobiecych strategii przetrwania (narratorka pisze wprost, że znalazła sobie radzieckiego oficera, z którym sypiała, by mieć jedzenie i ochronę), wywołała olbrzymie kontrowersje. Anonimową wtedy autorkę oskarżano o „splamienie honoru niemieckich kobiet”.
Armia Czerwona nie gwałci. Niemki (Polki, Czeszki, Słowaczki, Węgierki, Rumunki, Jugosłowianki) nie były gwałcone. Porozmawiajmy może o czymś przyjemniejszym.
Gwałt jako broń
Historycy, zazwyczaj mężczyźni, piszący o gwałtach na terenach zdobytych przez Armię Czerwoną, wyjaśniają tę falę okrucieństwa a to wymuszonym celibatem w radzieckim wojsku (żołnierze nie dostawali urlopów), a to obowiązującą w stalinizmie deseksualizacją, a to zemstą za niemieckie okrucieństwa. Dokładają wojenną demoralizację, ciche, acz powszechne przyzwolenie dowódców, systemowe upokorzenie szeregowców w radzieckiej armii oraz dostęp do przemysłowych ilości alkoholu.
Christina Lamb, autorka książki „Nasze ciała, ich pole bitwy”, ma prostszą interpretację: radzieccy żołnierze gwałcili małe dziewczynki i stare kobiety, po kilkunastu albo butelką, zapładniając albo pozbawiając możliwości posiadania dzieci, bo gwałt to najstarsza i najtańsza broń na wojnie. I jedna ze skuteczniejszych: odbiera godność, terroryzuje całe społeczności, eliminuje etnicznych wrogów. „Odkąd człowiek, mężczyzna, ruszył na wojnę, brał siłą kobiety, czy to po to, by upokorzyć wroga, dokonać zemsty, zaspokoić żądzę, czy po prostu dlatego, że mógł” – pisze Christina Lamb.
A żołnierze Armii Czerwonej z kobietami na terenach podbitych mogli zrobić wszystko. I nie ponieśli żadnych konsekwencji.
Pomnik Żołnierzy Radzieckich w berlińskim Treptower Parku jest przez Niemki nazywany Grobem Nieznanego Gwałciciela
Foto: fot .Carol_Anne/Istock
Pomnik Żołnierzy Radzieckich w berlińskim Treptower Parku został wzniesiony cztery lata po zakończeniu wojny i reprezentuje styl triumfującego socrealizmu: postawny gieroj z rozwianym włosem i spojrzeniem skierowanym w świetlaną przyszłość depcze oficerką złamaną swastykę, w prawej dłoni trzyma ogromny miecz, lewą przytrzymuje wtuloną w niego, uratowaną przed Hitlerem niemiecką dziewczynkę.
Niemki nadały pomnikowi bardziej adekwatną nazwę: Grób Nieznanego Gwałciciela.