Na naszych oczach PiS próbuje zbudować mit „politycznych męczenników”, których „cierpienia i krzywdy” mają dać tej partii paliwo na najbliższe miesiące i pretekst do kolejnych awantur pogłębiających zamęt w kraju.
Jak na razie jest to taktyka skuteczna na tyle, by w chłodny styczniowy wieczór zgromadzić na ulicach Warszawy kilkadziesiąt tysięcy demonstrantów w obronie „więźniów politycznych reżimu Tuska”. Dlatego Jarosław Kaczyński bezwstydnie i bez oporów będzie nadal grał tą kartą, w czym bardzo aktywnie pomaga mu Andrzej Duda.W tej rozgrywce prawda i fakty nie mają znaczenia dla opozycji chaosu i wiernego wobec niej prezydenta. Stosując wygibasy erystyczne i napinając się do granic możliwości „głęboko wstrząśnięty” Andrzej Duda dał pokaz arogancji wobec prawa i służalczości wobec prezesa. Gospodarz pałacu prezydenckiego zachował się niczym meliniarz, ukrywając dwóch skazanych prawomocnie przestępców. Nie przeszkodziło to jednak policji w zatrzymaniu panów Kamińskiego i Wąsika, którzy trafili tam, dokąd wysłał ich sąd, wydając 20 grudnia prawomocny wyrok. Wystrychnięty na dudka Duda wyraził swoje oburzenie, kilkakrotnie powtarzając z namaszczeniem, jak bardzo jest wstrząśnięty. Jednak wstrząs nie okazał się na tyle silny, by od ręki ułaskawić swoich „krystalicznie uczciwych” przyjaciół z PiS, którzy są prześladowani za „bezkompromisową walkę z korupcją”.
Rok nie wyrok, dwa lata jak dla brata
Warto przypomnieć także prezydentowi, za co zostali skazani Wąsik i Kamiński. Gdy czyta się bowiem wyrok Sądu Okręgowego w Warszawie, widać poważne skazy i pęknięcia na „krystalicznie czystych” wizerunkach pupili Jarosława Kaczyńskiego. Sąd orzekł, że oskarżony Kamiński od 14 grudnia 2006 r. do 5 lipca 2007 r., będąc szefem Centralnego Biura Antykorupcyjnego, „wykorzystując zajmowane stanowisko, działając w krótkich odstępach czasu w wykonaniu z góry powziętego zamiaru, przekroczył przyznane mu uprawnienia i nie dopełnił ciążących na nim obowiązków”. Kamiński „kierował popełnieniem czynu zabronionego”, wydając polecenia funkcjonariuszom CBA, „pomimo braku podstaw prawnych do przeprowadzenia (…) czynności operacyjno-rozpoznawczych podejmowanych w celu uzyskania i utrwalenia dowodów przestępstwa”. To on „zaplanował, zorganizował i zrealizował” operację, której celem było wręczenie „korzyści majątkowej znacznej wartości funkcjonariuszowi publicznemu zatrudnionemu w Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi”.
Dla Jarosława Kaczyńskiego sprawa Kamińskiego i Wąsika to polityczne złoto.
Jak wiadomo, choćby z relacji niesławnego agenta Tomka, który jako protegowany Kamińskiego brał udział w tej operacji, chodziło o zastawienie korupcyjnej pułapki na Andrzeja Leppera, wówczas będącego w koalicji z PiS. Afera nazywana gruntową miała pokazać lidera Samoobrony jako skorumpowanego urzędnika, który za łapówki załatwia odrolnienie gruntów rolnych. – To wszystko przez pana – powiedział mi ostatnio Roman Giertych, według którego nasłanie CBA na lidera Samoobrony było osobistą zemstą Jarosława Kaczyńskiego za upokorzenie, jakim dla prezesa PiS były upublicznione przeze mnie i Andrzeja Morozowskiego tzw. taśmy Beger. Dzięki nagraniom z hotelu poselskiego cała Polska mogła zobaczyć, jak wbrew oficjalnym zaprzeczeniom wysłannicy premiera Kaczyńskiego, szukając sejmowej większości, próbują przekupić posłankę Samoobrony i żebrząc o jej względy, obiecują złote góry za porzucenie Leppera i poparcie rządu PiS. Po ujawnieniu nagrań Jarosław Kaczyński, aby zachować władzę, schował dumę do kieszeni i przyjął Leppera ponownie w skład swojego rządu, jednocześnie planując zemstę przy użyciu służb specjalnych. Prezes PiS nieraz pokazał, że jest osobą pamiętliwą i mściwą, dlatego sekwencja zdarzeń, o których przypomniał mi Roman Giertych, wydaje się prawdopodobna. Jednak dziś to nie Kaczyński, lecz Kamiński ponosi konsekwencje bezprawnych działań wymierzonych w Andrzeja Leppera.
Skazując Kamińskiego na dwa lata więzienia, sąd stwierdził, że „w sytuacji braku podstaw prawnych dających prawo funkcjonariuszom CBA do sporządzania, wydawania i posługiwania się podrobionymi dokumentami, których wytworzenie narusza prawa osób trzecich, zlecił podrobienie szeregu dokumentów urzędów administracji rządowej i samorządowej”. Co więcej, wbrew ustawie o CBA i bez zgody prokuratora generalnego i Sądu Okręgowego w Warszawie „polecił przeprowadzenie kontroli operacyjnej polegającej na utrwaleniu rozmów w sytuacji, gdy w ramach realizowanej kombinacji operacyjnej dochodziło do wręczenia lub usiłowania wręczenia korzyści majątkowej”.
Sąd nie miał wątpliwości co do tego, że polityk PiS „działał na szkodę interesu publicznego, albowiem naraził urzędy administracji rządowej i samorządowej na utratę zaufania (…) poprzez podrobienie dokumentów wymienionych urzędów w celu użycia ich za autentyczne i ich wykorzystanie w obiegu prawnym, a także na realną możliwość utraty dowodów jako zebranych niezgodnie z prawem”. Mariusz Kamiński działał także „na szkodę interesu prywatnego (…) właścicieli gruntów rolnych, których nieruchomości wbrew ich wiedzy i woli zostały objęte czynnościami operacyjno-rozpoznawczymi”.
Z kolei Maciej Wąsik, ówczesny zastępca szefa CBA, został skazany za to, że „wykonując polecenia przełożonego, których realizacja spowoduje popełnienie czynu zabronionego, nie dopełnił wynikającego z (…) ustawy o CBA obowiązku odmowy wykonania polecenia, a także przekroczył uprawnienia w ten sposób, że zlecił podległym mu pracownikom przeprowadzenie czynności operacyjno-rozpoznawczych (…) pomimo braku podstaw prawnych do ich realizacji”. Poza tym „w sytuacji braku podstaw prawnych dających prawo funkcjonariuszom CBA do sporządzania, wydawania i posługiwania się podrobionymi dokumentami, których wytworzenie narusza prawa osób trzecich, polecił (…) posłużenie się przez funkcjonariusza działającego »pod przykryciem« szeregiem dokumentów urzędów państwowych i samorządowych”.
Tak właśnie wygląda poszanowanie prawa i szacunek dla sprawiedliwości ludzi, których prezydent uważa za „krystalicznie uczciwych”.
Łaska pańska na pstrym koniu jeździ
– Ręce opadają, że tak może zachować się prezydent Polski. Dziś korzysta z pewnego przywileju, z którego korzystać się nie powinno. To pokazuje, że jest jakaś nierówność wobec obywateli, że są osoby szczególnie chronione. Dlatego nie sądzę, że politycy powinni być traktowani w sposób szczególny i ułaskawiani w jakimś szczególnym trybie. Jeśli są skazani, to takie są decyzje sądu i należy przyjąć to do wiadomości, a wyborcy powinni to ocenić – mówił w grudniu 2005 r. nie kto inny jak… Mariusz Kamiński odpytywany na antenie Radia Zet o ułaskawienie przez prezydenta Kwaśniewskiego Zbigniewa Sobotki, polityka SLD i byłego wiceministra spraw wewnętrznych, zamieszanego w tzw. aferę starachowicką.
W prawomocnym wyroku sąd uznał Sobotkę za winnego ujawnienia tajemnicy państwowej i służbowej, godzenia się na utrudnianie postępowania karnego i narażenia działających „pod przykryciem” policjantów w trakcie zakupu kontrolowanego broni palnej, amunicji i narkotyków. Dawny partyjny kolega prezydenta został skazany na 3,5 roku więzienia. – Oczywiście jest to decyzja bezczelna, bezwstydna. Aleksander Kwaśniewski zachował się w tej sprawie nie jak prezydent, ale prezio – grzmiał w rozmowie z Moniką Olejnik Kamiński i słusznie zwracał uwagę na to, że wszyscy powinni być równi wobec prawa.
– Są osoby w sposób nienaturalny szczególnie chronione przed wymiarem sprawiedliwości, osoby z establishmentu, z tzw. klasy politycznej. To jest jednym z powodów głębokiej frustracji Polaków z tego, co się dzieje w świecie polityki – mówił Kamiński, który nie był odosobniony w krytyce prezydenta Kwaśniewskiego. Wspierał go dzielnie ówczesny minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, który mówił o „ponurym dniu dla Polski” i braku „szacunku wobec prawa”, jakim wykazał się Kwaśniewski, podejmując decyzję bez zapoznania się z aktami sprawy i opinią ministra sprawiedliwości. – Prezydent na oczach wszystkich to prawo naruszył, złamał, uznając – zresztą nie pierwszy raz – że stoi nad prawem – oceniał wówczas Ziobro, dodając, że ta decyzja nie wzmocniła nadziei Polaków na „kres bezkarności władzy”. Było w tym wiele racji, tak jak i w oskarżeniach formułowanych przez ówczesnego szefa klubu parlamentarnego PiS Przemysława Gosiewskiego. – To przykład, jak przegrała Polska prawa; to przykład, gdzie względy towarzyskie, grupowe zostały postawione powyżej moralności, przepisów prawa – mówił Gosiewski, komentując zamieszanie wokół kontrowersyjnego ułaskawienia. Prezydent tłumaczył ustami swojego ministra, że podejmując decyzję w sprawie Sobotki, kierował się „względami humanitarnymi, dotychczasowym życiem, przejawianą postawą i zasługami proszącego o łaskę”.
Po 18 latach mamy więc powtórkę z historii, tyle tylko, że tym razem to prawi i sprawiedliwi w imię ślepej partyjnej lojalności i doraźnych politycznych interesów za nic mają prawomocne wyroki sądów, równość wobec prawa i zwykłą przyzwoitość. Dla Jarosława Kaczyńskiego sprawa Kamińskiego i Wąsika to polityczne złoto. Broniąc swoich zaufanych ludzi, kłamliwie nazywając ich „więźniami politycznymi”, lider PiS chce zbić polityczny kapitał, skonsolidować wewnętrznie partię i zamknąć usta krytykom domagającym się powyborczych rozliczeń. Dlatego wychodząc naprzeciw oczekiwaniom prezesa, prezydent Duda, zamiast natychmiast ułaskawić cierpiących więzienne katusze przyjaciół, zdecydował się na długą i skomplikowaną procedurę ułaskawieniową. Najwyraźniej zwyciężyło przekonanie, że im dłużej siedzą, tym lepiej dla PiS. Budowa mitu trwa.