Cykl „Droga do Pałacu” Grzegorza Urbanka to rozmowy o kulisach prezydenckich kampanii wyborczych. Reporter Polsat News specjalnie dla Interii pokazuje kampanijną kuchnię – w tym to, co w niej najważniejsze: przepis na zwycięstwo.
Grzegorz Urbanek, Interia: Czy można wygrać kampanię wyborczą lepszymi zdjęciami kandydata?
Jakub Szymczuk, były prezydencki fotograf, obecnie w fundacji Nauka To Lubię: – W poprzednich kampaniach prezydenta Andrzeja Dudy i obecnej Karola Nawrockiego rzucał się w oczy duży nacisk na zdjęcia. Wystarczy prześledzić media społecznościowe obu polityków. Siłę obrazu ciężko zmierzyć, ale ona naprawdę ma znaczenie. Z kolei w kanałach komunikacyjnych Rafała Trzaskowskiego dostrzegam mniejszą chęć operowania fotografią.
Z czego to może wynikać?
– Ze strategii komunikowania. Weźmy na przykład Mateusza Morawieckiego z czasów, gdy był premierem, i Donalda Tuska. Szef poprzedniego rządu stawiał mocno na zdjęcia, a szef obecnego na filmiki, które najczęściej nagrywa sam. Sztabowcy Rafała Trzaskowskiego też wolą relacje, rolki. Z doświadczenia wiem, że długofalowe robienie i publikowanie zdjęć z ludźmi, ze spotkań w terenie ma jednak nieprzecenioną wartość z jednego powodu. Mam na myśli mieszkańców zwłaszcza mniejszych miejscowości, dla których wizyta polityka z „pierwszych stron gazet” to wielkie święto.
– Wielu ludzi przychodzi na takie spotkania nie tyle żeby wyrazić poparcie, ale z ciekawości. Tu kluczowe jest masowe wrzucanie zdjęć, a nie koncentrowanie się na kilku najlepszych. Uczestnicy takich spotkań z kandydatem szukają siebie w zamieszczanych postach, potem publikują te zdjęcia na swoich kontach, czy profilach. Są z tego dumni. Zdarzało się, że zaczepiali mnie w mediach społecznościowych, pytali, czy nie mam zdjęć, na których zostali uwiecznieni.
Nie każdy polityk dobrze czuje się w tłumie.
– Andrzej Duda bardzo to lubi. Przekonywałem się o tym wielokrotnie w czasie jego kampanijnych spotkań z ludźmi. Pamiętam szczególnie jego wizytę we Lwowie, gdzie, ku rozpaczy funkcjonariuszy z SOP, postanowił spotkać się z mieszkańcami miasta. Ktoś wdrapał się na latarnię i wyciągnął jak struna, żeby podać rękę prezydentowi, podbiegały dzieci, ludzie chcieli się przytulać, robić selfie. Dla mnie, jako fotografa, to są świetne okazje do uchwycenia emocji, spontanicznych momentów.
Wróćmy do Rafała Trzaskowskiego.
– Jeśli chodzi o kampanie Rafała Trzaskowskiego sprzed pięciu lat i obecną, to według mnie niewiele się zmieniło. Mam na myśli pomysł na pokazanie kandydata. Porównując zdjęcia z obu kampanii, widać przede wszystkim spotkania w salach, halach, zakładach pracy. To są takie bezpieczne warunki dla polityka. Ograniczają one ryzyko niespodziewanych sytuacji, nie narażają kandydata na stres. Widzę, że w sztabie Karola Nawrockiego jest większy nacisk na zdjęcia, na stwarzanie sytuacji do robienia ciekawych fotografii: siłownia, bieganie, noszenie sprzętu dla powodzian.
– On stwarza fotografowi więcej sytuacji do budowania wizerunku aktywnego faceta. Tu też można jednak „przegrzać” i przeoczyć moment, gdy zamiast polityka sztabowcy zaczną pokazywać gościa z siłowni. W ciekawych, kampanijnych ujęciach chodzi generalnie o pokazanie czegoś więcej, niż aktywności na wiecu. To oczywiście niesie ze sobą masę niebezpieczeństw. Tak było choćby ze słynnym zdjęciem zrobionym Andrzejowi Dudzie, kiedy odwiedzał tereny zagrożone powodzią w czerwcu 2020 roku. Zdjęcie z momentu, gdy wychyla się na drodze w płaszczu przeciwdeszczowym, obiegło internet i wygenerowało masę memów.
/
Jak wspominasz pracę przy kampanii prezydenckiej?
– Jeździliśmy Dudabusem od świtu do nocy dzień po dniu. To były długie trasy z kilkoma punktami. Potrafiliśmy jednego dnia przejechać trasę od Suwałk na Śląsk. To był test energii i wytrzymałości. Pamiętam moment debaty w Końskich. Obaj kandydaci byli na skraju wyczerpania. Rafał Trzaskowski zrezygnował wtedy z udziału w pojedynku. Nie wiem, czy była to bardziej kalkulacja polityczna, czy po prostu brak sił.
Jak się zaczęła twoja współpraca z Andrzejem Dudą?
– Najpierw fotografowałem prezydenta prasowo, jak był parlamentarzystą. Moje zdjęcia były sprzedawane przez agencję – któreś z nich spodobały się w Kancelarii Prezydenta i pojawiła się propozycja ich zakupu. Robiłem też zdjęcia rodziców prezydenta, które trafiły na okładkę książki. Gościłem wreszcie Andrzeja Dudę w moim studiu fotograficznym na Dobrej. Tam zrobiłem mu zdjęcie, które do tej pory jest jego portretowym zdjęciem w serwisie X. To jedno z jego ulubionych.
Gdy agent służb specjalnych strzegący Donalda Trumpa uznał, że zagrożenie minęło, pozwolił mu na podniesienie się i wykonanie słynnego gestu z wyciągniętą pięścią. Z pewnością był to pomysł Trumpa. Wielu ekspertów sugeruje, że to był punkt zwrotny w kampanii. Samo zdjęcie było doskonałe, ikoniczne
~ Jakub Szymczuk
Jakie wydarzenia, które uwieczniałeś jako prezydencki fotograf, wspominasz najlepiej?
– Było ich wiele. Od wspomnianych spotkań z tłumami po rozmowy z najważniejszymi politykami. Wiele wyjazdów zagranicznych, pierwsza wizyta w Białym Domu…
To było wtedy, gdy Andrzej Duda podpisywał dokument, stojąc w rogu biurka, przy którym siedział Donald Trump? Cały świat to komentował.
– Zdjęcie wykonała fotografka Donalda Trumpa. To była moja pierwsza wizyta w Białym Domu. Duże emocje, duża dynamika. Wbrew pierwotnemu planowi do sfotografowania w gabinecie owalnym były istotne dwa momenty: podpisania dokumentu i jego zaprezentowania.
– Pierwszy z nich to ta nieszczęsna scena przy biurku, drugi – na stojąco. Wysłałem do kierownictwa kancelarii zdjęcia z tego drugiego momentu. Zapaliła mi się jednak w głowie lampka i poprosiłem ich o to, żeby porozmawiali ze służbami prasowymi Trumpa. Nie przeprowadziłem na gorąco jakiejś głębokiej analizy, ale instynktownie czułem, że warto zwrócić uwagę na to, że zdjęcia z momentu podpisania dokumentu mogą wywołać kontrowersje. Było za późno, bo prasowcy z Białego Domu zdążyli opublikować to zdjęcie w mediach społecznościowych.
Takie wizyty są planowane z dużym wyprzedzeniem z uwzględnieniem najdrobniejszych szczegółów. Czy polska strona popełniła w tym wypadku błąd?
– Służba protokolarna krok po kroku przeanalizowała każdy element wizyty w Białym Domu. Nie wszystko jednak, nawet w przypadku tak ważnych wizyt, można przewidzieć. Wizyta już trwała, gdy ktoś z bliskiego otoczenia Trumpa wpadł na pomysł, by podkreślić szczególny wymiar chwili podpisania dokumentu. Oni zdawali sobie sprawę, że ten dokument jest dla nas ważny. Jestem przekonany, że Amerykanie nie mieli złych intencji, nie chcieli zrobić krzywdy Andrzejowi Dudzie.
– W gabinecie owalnym byli wtedy dwaj prezydenci, główny ochroniarz Trumpa i dwóch fotografów – jeden ze strony amerykańskiej i ja. Służby protokolarne nie zostały wpuszczone do środka. Ta wizyta w sensie politycznym była naprawdę ważna – tam rozmawiano o szpicy NATO, większej obecności amerykańskich żołnierzy w Polsce. Szkoda, że to jedno zdjęcie zamazało ten obraz.
W USA w roli prezydenckiego fotografa byłeś wielokrotnie. Miałeś okazję obserwować pracę kolegów po fachu z administracji Trumpa i Bidena. Tamtejsze kampanie wyborcze stawiane się jako wzór dla całego świata, także pod kątem operowania obrazem. Czy słusznie?
– W USA sposób kreowania wizerunku polityków, także pod kątem zdjęć jest na zupełnie innym poziomie niż w Polsce. Tam świadomie stwarza się kandydatom np. sytuacje memiczne. Tak było choćby wtedy, gdy Donald Trump założył fartuch i na moment przeobraził się w pracownika restauracji fast food. Efekt viralowy był potężny.

/
– Pamiętam też sytuację z poprzedniej kadencji Donalda Trumpa, gdy jego zastępca Mike Pence przyjechał na 75. rocznicę wyzwolenia obozu zagłady Auschwitz Birkenau. Tam był symboliczny moment w pobliżu torów kolejowych, gdzie wiceprezydent miał złożyć kwiaty. Pence otoczony ściśle przez najbliższą ochronę, zupełnie niewidoczny. Dla fotoreporterów nie był to atrakcyjny obrazek.
– Nagle jeden z funkcjonariuszy secret service przekazał w słuchawce komunikat swoim kolegom, by odstąpili na moment od ochranianego Pence’a. Oni po prostu nagle rozpłynęli się w powietrzu, a w obrazku pozostał sam polityk. Oni wszyscy zdawali sobie sprawę, że to ważny medialny moment i wiedzieli, jak chcą, by został sfotografowany. Byłem pod ogromnym wrażeniem tej świadomej współpracy. Oni zdawali sobie sprawę z siły obrazu, który potem pokazano na całym świecie.
/
– Podobnie było chyba ze słynnym zdjęciem z ostatniej kampanii, gdy Donald Trump został postrzelony.
– Tę „medialną” współpracę między najbliższą ochroną a politykiem widać tu jak na dłoni. W momencie, gdy agent służb specjalnych strzegący prezydenta uznał, że zagrożenie minęło, pozwolił mu na podniesienie się i wykonanie słynnego gestu z wyciągniętą pięścią. Z pewnością był to pomysł Trumpa. Górę wzięła świadomość obecności mediów. Z drugiej strony nie było oporu ze strony najbliższej ochrony, choć zasłonięcie polityka i jego natychmiastowa ewakuacja wydawała się najbardziej naturalnym ruchem. Wielu ekspertów sugeruje, że to był punkt zwrotny w kampanii. Samo zdjęcie było doskonałe, ikoniczne. Wykonał je Evan Vucci, fotograf z nagrodą Pulitzera na koncie.
Można zrobić dobre zdjęcie bez profesjonalnego aparatu?
– Dobry aparat w rękach fotografa jest jak niezawodny młotek do wbijania gwoździ. On po prostu musi działać. Odpowiedni sprzęt minimalizuje ryzyko niepowodzenia. Waga urządzenia też ma znaczenie. Czasem utrudnia sprawne przemieszczanie się, ale bywa, że pozwala na złapanie stabilnej pozycji do zrobienia zdjęcia. W momencie gdy fotografowałem Andrzeja Dudę, miałem przy sobie dwa aparaty. Na wszelki wypadek, gdyby jeden zawiódł. Ale pamiętne zdjęcie, pokazujące procesję Bożego Ciała z placu Zbawiciela zrobiłem telefonem. Nie miałem przy sobie aparatu. Na szczęście światło było na tyle korzystne, że telefon wystarczył.
Rozmawiał Grzegorz Urbanek