Gdyby wszystkie szczęki, które opadły Polakom 6 maja, gruchnęły o ziemię w jednej chwili, rozległby się ogłuszający huk. Nie co dzień zdarza się, że o azyl w Białorusi prosi czynny sędzia, na dodatek członek wąskiej grupy współpracowników byłego kierownictwa resortu sprawiedliwości, planującej szczucie na sędziów przeciwnych niszczeniu praworządności w Polsce.
Cele i metody owi hejterzy mieli iście wschodnie, ale inspiracja to jeszcze nie dowód współpracy. Co innego ucieczka na wschód, a potem udział w białoruskiej i kremlowskiej propagandzie. Tomasz Szmydt w najlepszym razie okazał się pożytecznym idiotą, w najgorszym – szpiegiem prowadzonym przez wschodni wywiad. Opowieści o rosyjskich wpływach stały się mrożącą krew w żyłach rzeczywistością. Służby i prokuratura będą miały pełne ręce roboty przy sprawdzaniu skutków działalności sędziego Szmydta, który do samego końca rozstrzygał m.in., czy ktoś ma prawo uzyskać dostęp do najwyższych tajemnic państwowych i NATO-wskich.
Tomasz Szmydt w najlepszym razie okazał się pożytecznym idiotą, w najgorszym – szpiegiem. Opowieści o rosyjskich wpływach stały się mrożącą krew w żyłach rzeczywistością
Ilu takich Tomaszów Szmydtów czy Tomaszów L. (zatrzymany w 2022 r. były pracownik warszawskiego USC i były członek komisji weryfikacyjnej ds. WSI) mieli i mają Rosjanie w Polsce? Nie wiadomo, bo od lat polskie służby coraz bardziej ślepły i głuchły. Wojciech Martynowicz, były pracownik Agencji Wywiadu, w rozmowie z „Newsweekiem” wymienia przyczyny: niedoinwestowanie, upolitycznienie i podważenie zaufania do państwa. W 2017 r. PiS hurtem obniżyło emerytury byłym pracownikom służb PRL, także tym, którzy przeszli weryfikację i pracowali dla wolnej Polski. A na koniec ujawniło zbiór zastrzeżony IPN z informacjami o współpracownikach służb. Kto przytomny zaufa jeszcze takiemu państwu?
Przez osiem lat Polska PiS była dziwnie obojętna na zagrożenie ze Wschodu, za to wroga szukała na Zachodzie, zwłaszcza w Unii Europejskiej. Przez te osiem lat opisywaliśmy to w „Newsweeku” i pokazywaliśmy na okładkach. Z ciekawości chciałem znaleźć pierwszy taki sygnał ostrzegawczy. Po raz kolejny opadła mi szczęka, kiedy ujrzałem okładkę z Radosławem Sikorskim i tytułem: „Mamy w Polsce pełzający zamach stanu” – z czerwca 2015 r. Tuż po politycznym trzęsieniu ziemi po „aferze taśmowej” Sikorski zdziera z PiS dobrotliwą przedwyborczą maskę: „Chciałbym przypomnieć, że Mariusz Kamiński, który ma wyrok za nadużywanie służb specjalnych, w czasach gdy był szefem CBA, jest dla tej partii nadal bohaterem. Że Zbigniew Ziobro, który nadużywał swej pozycji jako prokurator generalny, nadal jest kandydatem tej partii. Że Macierewicza w końcu wypuszczą z klatki i znowu pokaże, co potrafi. I że strategicznym celem Kaczyńskiego jest to, aby w Warszawie był Budapeszt. Czyli żeby Polska poszła jakąś drogą wbrew wartościom europejskim i na kontrze do naszych głównych partnerów politycznych”. Sprawdziło się co do joty, ale chyba nawet Sikorski nie przypuszczał wtedy, jakie „ruskie igrzysko” urządzi tu Kaczyński.