Kiedy wszyscy w gorączce oglądali Sejmflix, śledzili serial o pisowskiej okupacji Telewizji Polskiej i nie mogli oderwać się od perypetii Kamińskiego i Wąsika, ja w ekstazie czytałem o Monice Strzępce i warszawskim Teatrze Dramatycznym.

Czytałem wszystko, bo oprócz tego, że było to tragicznie smutne, było niebywale wręcz zabawne. Nie mam na myśli oskarżeń o mobbing i przemoc psychiczną, jakiej mieli doświadczyć aktorzy i pracownicy teatru ze strony dyrektor Strzępki. Nie zabieram głosu w tej sprawie, bo mnie tam nie było i nie jestem sądem, a czy mobbing i przemoc psychiczna zaistniały w Dramatycznym, o tym może zadecydować tylko sąd lub inspekcja pracy.

Serial póki co się skończył, bo warszawski ratusz, któremu podlega Dramatyczny, Strzępkę odwołał z powodu niewypełnienia przez nią programu, doniesień o przemocowych praktykach dyrektorki oraz niegospodarności, czyli zawalenia premiery „Heks”, mających być sensacją sezonu (na co poszły konkretne pieniądze, obecnie leżące w błocie) według powieści Agnieszki Szpili.

Dobrą stroną afery w Dramatycznym jest to, że postanowiłem wreszcie przeczytać „Heksy”. Bawiło mnie, gdy oburzano się, że w „Heksach” bohaterka Szpili uprawia seks z drzewem, jakby wcześniej nikt w literaturze seksu z drzewami nie uprawiał – przypomnę tylko scenę, gdy esesman Max Aue w arcydziele Littella „Łaskawe” dosiadał konaru powalonego drzewa, by się zaspokoić analnie. Jestem za darciem łacha z każdej literatury, ale jestem też za tym, żeby kanon literatury znać, nawet do takich drobiazgów jak współżycie z drzewami. Szpila zresztą odcięła się od Strzępki, zarzucając jej przemoc psychiczną wobec aktorów, czego miała być naoczną obserwatorką.

Jeśli nie będziemy mogli śmiać się z z bogoojczyźnianych obrazów Czwartosa i z Wilgotnej Pani Strzępki, to staniemy się narodem nieuleczalnych frustratów i nienawistników.

Tymczasem czytam teksty o tym, że najbardziej jest szkoda Wilgotnej Pani, słynnej rzeźby Iwony Demko, przedstawiającej złotą wulwę (nie zaś waginę, jak błędnie pisano) i że Wilgotnej Pani nie wolno wylewać wraz z czynieniem porządków w Teatrze Dramatycznym. Obrończynie Strzępki, pisząc, że jej idea była słuszna, program najlepszy z możliwych, choć wykonanie może błędne, nie wspominają o wypowiedzi Strzępki dla Onetu, iż nie wyobraża sobie ona pracy z ludźmi mającymi inny światopogląd. A jest to wypowiedź kluczowa, nie zaś jej słynne okadzanie się szałwią, bicie w gongi czy szamańskie rytuały, a także rzekomy bajzel na biurku i nazwanie gabinetu dyrektorskiego „waginetem”. Strzępka ma oczywiście prawo nie wyobrażać sobie pracy z ludźmi o innych niż jej poglądach, ale wyłącznie jeśli prowadzi własny teatr. Teatr miejski jest dla ludzi o wszelkich przekonaniach, teatr o jedynie słusznych przekonaniach nie może być teatrem miejskim.

Gdy piszę ten felieton, Strzępka jest już odwołana, ale wciąż nie przyjmuje odwołania do wiadomości. Czy będzie prowadzić okupację teatru – nie wiadomo, ale widać łatwiej jest przejąć TVP i Polskie Radio, niż odbić z rąk Strzępki jeden teatr. Temat na wielką sztukę teatralną i wymarzony na serial jeszcze zabawniejszy niż „Artyści” sprzed kilku lat, rzecz o perypetiach nowego dyrektora fikcyjnego Teatru Popularnego, który dziwnym zbiegiem okoliczności znajduje się dokładnie w miejscu Dramatycznego, czyli w Pałacu Kultury i Nauki. „Artyści” w reżyserii Strzępki i według scenariusza Pawła Demirskiego byli jednym z najlepszych i najzabawniejszych polskich seriali w dziejach, pokazując emocjonalne pomieszanie w głowach aktorów i reżyserów, i w ogóle wszystkich ludzi teatru. Mieli Demirski i Strzępka nie tylko ucho i nosa, ale i głęboko czerpali z polskiej rzeczywistości teatralnej, z bestiarium rewolucjonistów sztuki, zaplątanych komicznie we własną genialność.

Mam pewien pomysł, jak wybrnąć z tego zamotania. Otóż ustanowiłbym w stolicy jeden oficjalny teatr lewicowy oraz jeden teatr prawicowy, oba finansowane ze zrzutek wielbicieli sztuki lewicowej i prawicowej, a resztę teatrów przeznaczyłbym dla teatromanów i teatromanek, te zaś finansowane byłyby z budżetu. Chadzałbym regularnie do teatrów dla teatromanów, by przeżywać wzniosłe doznania artystyczne, zaś od czasu do czasu dla uciechy zaglądałbym a to do teatru lewicowego, a to prawicowego. Oczywiście byłyby jeszcze prywatne teatry komercyjne, gdzie wystawia się nieśmieszne farsy, ale nie o nich tu rozmawiamy, one i tak istnieją i zarabiają na siebie, a jak nie zarabiają, to muszą upaść, tertium non datur.

Kiedyś spiąłem się z wybitną krytyczką sztuki w czasie dyskusji o „Wielkim pięknie” Paola Sorrentino. Jest w nim scena, gdy główny bohater robi wywiad z wielką artystką, która rozbierając się do naga, biegnie, by walnąć głową w ścianę – jest to jej akcja artystyczna. Wybitna krytyczka pałała oburzeniem, że Sorrentino w tym filmie wyśmiał Marinę Abramović, wielką twórczynię sztuki współczesnej i jest to haniebne, ponieważ z Abramowić nie wolno się śmiać. Wstrząsnęło mną niezłomne przekonanie krytyczki, że z wielkich artystów nie wolno się śmiać. Otóż można się śmiać ze sztuki współczesnej, tak jak z każdej innej sztuki, historia zapewne odda sprawiedliwość sztuce współczesnej, tak jak oddała wyśmiewanym kiedyś impresjonistom. Póki co, mamy prawo drzeć łacha z każdej sztuki, z każdego malarstwa, z każdego teatru, z każdej literatury. Można się śmiać z Mariny Abramović, z Ignacego Czwartosa, malującego żołnierzy wyklętych, i z Wilgotnej Pani, będącej apoteozą wulwy. I możemy się śmiać ze Strzępki, że kiedyś zadeklarowała w wywiadzie, iż będzie głosować na Jarosława Kaczyńskiego, bo ten jest „bliżej ludu” niż obrzydliwi neoliberałowie. Mnie bardzo to śmieszy, tak jak śmieszyli mnie lewicowi ludzie kultury głosujący na Andrzeja Dudę, bo młody i fajny.

Możemy śmiać się z aktorów, piosenkarzy, malarzy i pisarzy, nawet najwybitniejszych. A także z aktorek, piosenkarek, malarek i pisarek, z każdego wolno się śmiać, ponieważ śmiech jest ostatnią redutą przed rozpaczą. Nie powstrzymujmy się przed śmianiem z Wilgotnej Pani, podobnie jak przed śmianiem z uświęconego malarza prawicy Czwartosa. Bo jeśli nie będziemy mogli na równi śmiać się z Czwartosa i Strzępki, z bogoojczyźnianych obrazów i z Wilgotnej Pani, to staniemy się narodem nieuleczalnych frustratów i nienawistników. Nienawistników lewicowych i prawicowych, frustratów wierzących i niewierzących, zgorzknialców postępowych i konserwatywnych, a to, co będzie nas wszystkich łączyć, to nieustanne oburzenie, śmiertelna powaga i krucjaty przeciw poczuciu humoru.

Mnie się akurat zarówno Wilgotna Pani, jak i obrazy Czwartosa podobają estetycznie, ale mimo iż mi się podobają, to mogę się z nich nabijać do woli. Ale oburzać się na Wilgotną Panią? Oburzać się na performance, prowokacje artystyczne, sto lat po dadaistach, surrealistach i futurystach? Być wstrząśniętym sto lat po „Fontannie” Duchampa? Moralnie się wzburzać na teatr i sztukę współczesną pięćdziesiąt lat po akcjonistach wiedeńskich? Wyśmiewajcie do woli Wilgotną Panią i „waginet”, ale nie oburzajcie się, bo to doprawdy kołtuństwo i dulszczyzna.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version