– Po co na pl. Piłsudskiego odtwarzać carską, imperialną architekturę? – mówi Zygmunt Stępiński, syn projektanta Grobu Nieznanego Żołnierza, o tym, dlaczego odbudowa pałacu Saskiego to zły pomysł.
„Newsweek”: Podoba się panu plac Piłsudskiego?
Zygmunt Stępiński: Skąd. Ten plac wygląda jak wygon.
To może trzeba odbudować pałac Saski? „Tam jest ołtarz ojczyzny, Grób Nieznanego Żołnierza. Nie może być tak, że ołtarz ojczyzny z jednej strony ma hotel z kasynem, a z drugiej centrum biznesowe. To blizna, którą trzeba w jakiś sposób zaleczyć” – powiedział ostatnio minister Bartłomiej Sienkiewicz.
– To były słowa wypowiedziane za szybko. Zgadzam się z ministrem Sienkiewiczem, że plac Piłsudskiego trzeba uporządkować. Ale czy zapełniać go kopiami ruskiej, imperialnej architektury? Na Kremlu powinni bić brawo, bo rzadko się zdarza, żeby na najważniejszym placu w Polsce, przy najważniejszym pomniku upamiętniającym bohaterstwo naszych żołnierzy, odtwarzać carską architekturę. To po prostu śmieszne.
Wywołuje we mnie niepokój, zdziwienie, a na końcu oburzenie, że prezydent Polski, również zwierzchnik sił zbrojnych, poprzedni minister kultury, główny konserwator zabytków tworzą atmosferę do odbudowy pałacu Saskiego, nie licząc się z tym, jak ważna jest symbolika Grobu Nieznanego Żołnierza.
Który w obecnej formie zaprojektował pana ojciec Zygmunt Stępiński.
– Pamiętajmy, że pałac, który chce odbudować państwo polskie, ma niewiele wspólnego z pałacem Saskim, który był siedzibą saskich królów w XVIII w. W 1837 r. podupadły pałac kupił rosyjski kupiec Iwan Skwarcow, który brał udział w budowie w Warszawie cytadeli po upadku powstania listopadowego. I gruntownie pałac przebudował. W 1864 r. spadkobiercy Skwarcowa sprzedali budynek rosyjskim władzom i do 1915 r. zajmowało go rosyjskie dowództwo wojskowe. Elewacje pałacu po przebudowie nie miały nic wspólnego z architekturą polską, celowo zostały zaprojektowane w sposób dość nudny, żeby stanowiły jak najlepsze tło dla carskich imprez. Tak samo, jak kolumnada.
Naprzeciwko pałacu zbudowano wielką cerkiew pod wezwaniem św. Aleksandra Newskiego, a na placu między budynkami odbywały się masowe imprezy w rodzaju musztry wojskowej, przeglądu wojsk, które miały przypominać mieszkańcom Warszawy, kto rządzi. Gdy w 1918 r. odzyskaliśmy niepodległość, pałac Saski nie kojarzył się z niepodległością, a wręcz na odwrót – z poddaństwem.
Ale cerkiew szybko rozebrano, a w pałacu była siedziba sztabu generalnego. W arkadach po zakończeniu wojny polsko-rosyjskiej urządzono Grób Nieznanego Żołnierza.
– To prawda. Pod koniec 1944 r. Niemcy wysadzili pałac w powietrze. Zostało siedem kolumn i sklepienie arkady. Ojciec postanowił dobudować ósmą kolumnę i zostawić całość w formie trwałej ruiny.
W związku z tym chciałbym zadać kilka pytań: czy te dwie dekady chwały w historii tego gmachu z okresu przedwojennego przykrywają jego niesławę bycia siedzibą dowództwa wojsk rosyjskich, które zdusiły powstanie styczniowe? Czy tamte 20 lat jest ważniejsze od ostatnich 75 lat, które wryły się w pamięć kilku pokoleń Polaków i tysięcy odwiedzających Warszawę gości z całego świata, którzy widzieli Grób Nieznanego Żołnierza w postaci ruiny? Czy ktoś porównał, ile uroczystości państwowych miało miejsce w II Rzeczypospolitej przed gmachem sztabu, a ile przed Grobem w postaci, jaką nadał mu mój ojciec?
Czym dla pana jest Grób Nieznanego Żołnierza?
– To ostatnia i jedyna naprawdę wielka i ważna ruina z czasów wojny. Symbolizuje zniszczenie Warszawy, ale też bohaterstwo tego miasta, kraju i narodu.
Projektanci z pracowni WXCA, którzy wygrali konkurs na odbudowę pałacu, tłumaczą, że oddzielili kolorystycznie Grób od kolumnady łączącej dwa skrzydła pałacu.
– To nie do zaakceptowania. Grób ma sens w takiej pokiereszowanej, symbolicznej formie trwałej ruiny. Warto uporządkować pl. Piłsudskiego, ale nie kosztem Grobu i niekoniecznie za pomocą rekonstrukcji pałacu Saskiego. W jednym z wcześniejszych konkursów uznana pracownia JEMS zaproponowała absolutnie nowoczesną formę budynków, które miałyby stanąć w stosownym oddaleniu od Grobu, żeby to miejsce pamięci nie było w żaden sposób naruszone. A jednocześnie, żeby dać mu odpowiednią oprawę.
„Grób to prowizoryczna rekonstrukcja do czasu odbudowy kolumnady. Wydaje mi się, że całe to idealizowanie Grobu Nieznanego Żołnierza jako ruiny powstało później, a pierwotnie w ogóle nie było takiej intencji, żeby z tego robić jakiś pomnik” – mówi w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” jeden z autorów zwycięskiego projektu z pracowni WXCA.
– Kpina. Nie wiem, skąd informacja, że to było zrobione na chwilę, jako prowizorka. Ten cytat jest oburzający.
To może inny: „Trzeba sobie powiedzieć wprost: epoka niedokończonego Grobu Nieznanego Żołnierza jako romantycznej ruiny i pustej pierzei przechodzi do przeszłości. To jest symbol kompletnie nieczytelny dla odwiedzających”.
– (długa cisza) Proszę mnie zwolnić z komentarza, nie jestem w stanie wejść w takie myślenie. Ci architekci nie mają racji, to nie jest romantyczna ruina, która obrasta dzikim winem. To trwała ruina, która jest ostatnim miejscem pokazującym dramatyczne losy tego miasta. Zabudowa byłaby afrontem dla pokoleń Polaków, którzy przez kilkadziesiąt lat ten Grób znali w takiej formie, obserwowali podczas różnych ceremonii, wizyt papieża, świąt narodowych. Nie przekonuje mnie, kiedy zwycięscy architekci mówią, że ich pałac Saski to dokończenie odbudowy stolicy. Ona się zakończyła wraz z odbudową Zamku Królewskiego.
Foto: KONCERN ILUSTROWANY KURIER CODZIENNY / NAC
Zwolennicy odbudowy powołują się na powojenny artykuł Jana Zachwatowicza i Jana Biegańskiego o konieczności odbudowy pałacu Saskiego.
– Czym innym jest debata, która toczy się na gruzach świeżo zniszczonego miasta, a czym innym rozmowa o ewentualnej odbudowie 80 lat po wojnie.
Ale przecież wciąż się odbudowuje zabytki?
– Kluczowym momentem dla myślenia o historycznej architekturze jest postawienie pośrodku Luwru szklanej piramidy przez chińsko-amerykańskiego architekta I.M. Pei. To otworzyło oczy i myślenie, jak można działać w zabytkowej przestrzeni. Oczywiście, mamy też do czynienia z wielkimi rekonstrukcjami, jak Zamek Wielkoksiążęcy w Wilnie czy cerkiew Zbawiciela w Moskwie. Ale one są raczej częścią manipulacji ideologicznej, tworzeniem politycznych tożsamości na poziomie państwa, narodu. Zachowanie Grobu w tej formie porównałbym do pozostawienia ruin centrum wystawowego w Hiroszimie jako pomnika upamiętniającego zrzucenie bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki.
Odbudowa tam by raczej nie przeszła.
– W angielskim Coventry dla upamiętnienia ciężkich bombardowań z 1940 r. pozostawiono, jako pomnik, ruiny zburzonej katedry z XIV w. W Berlinie zostawiono ruiny Kościoła Pamięci Cesarza Wilhelma, który został zniszczony w 1943 r. Spokojne miasteczko Belchite zostało zniszczone podczas hiszpańskiej wojny domowej (1936-1939). Nigdy nie próbowano go odbudować, a nowe miasto założono w odległości paru kilometrów od ruin. To tylko kilka przykładów, miast, które utrzymują ruiny, a nie próbują zapomnieć o swojej przeszłości. To, po jaką cholerę, 1 sierpnia stajemy na baczność i składamy hołd bohaterom, którzy podjęli walkę z Niemcami, czego efektem było zniszczenie miasta. Wybiórczo traktujemy historię.
Ktoś z projektujących architektów skontaktował się z panem, żeby pokazać, jak chcą przebudować projekt pańskiego ojca?
– Przed dwoma laty, kiedy ogłaszano konkurs, zadzwonił mój znajomy, który blisko współpracował z ministrem Piotrem Glińskim, z pytaniem, czy będę protestował, jeżeli zostanie odbudowany pałac Saski. Powiedziałem, że on mnie nie interesuje. Chcę zachowania Grobu w tym kształcie, bez włączania w kolumnadę.
I?
– Otrzymałem zapewnienie, że Grób Nieznanego Żołnierza pozostanie nietknięty. Kiedy konkurs został rozstrzygnięty, jeden z moich znajomych, który współpracował z WXCA, zadzwonił i chciał się spotkać, zapewne kierowany jakimiś obawami. Powiedziałem, że czas na rozmowy minął.
Czy państwo jako spadkobiercy ojca formalnie macie prawo głosu?
– Zasadniczo prawo autorskie do projektu ma wyłącznie architekt. Ale po to powstał urząd Generalnego Konserwatora Zabytków, aby opiekować się obiektami nieobjętymi już prawem autorskim, które społeczeństwo uznało za zabytki. Mam decyzję o wpisaniu w 1965 r. Grobu Nieznanego Żołnierza do rejestru zabytków ze względu „na wartość historyczną”. A teraz polskie państwo, zamiast go chronić, będzie próbowało zniszczyć. Nie rozumiem tego.
Sprawa ma też wymiar moralny. Ojciec zaprojektował wiele ważnych budynków i miejsc w Warszawie. Architekci, którzy przystępują do zmian w projekcie, ale stosują się do etyki tego zawodu, kontaktują się z nami, spadkobiercami. Kiedy firma, która była właścicielem hotelu Metropol, chciała go przebudować, to architekt do mnie zadzwonił. Kiedy ostatnio dwaj znani architekci zaprojektowali przebudowę pawilonu Cepelia, też się odezwali. Oczywiście, wolałbym, żeby tam nie było McDonalda, ale na to nie mam wpływu. Jednak, kiedy zadzwonił do mnie deweloper i prosił, żebym dał zgodę na nadbudowę dwóch pięter na ul. Kubusia Puchatka, na tyłach Nowego Światu, to wysłałem go na drzewo.
Właściwie jak doszło do tego, że pana ojciec zaprojektował Grób Nieznanego Żołnierza?
– Architekturę skończył jeszcze przed wojną. W 1939 r. miał 30 lat i reumatyczne zapalenie stawów, które niszczyło go od skończenia studiów. Z trudem chodził, o bieganiu nie było mowy, mimo to wstąpił do AK.
Foto: Filip Klimaszewski / Newsweek
Oszalał?
– Jego specjalnością stały się plany, dostawał do rozrysowania różne miejsca, w których miały odbyć się akcje sabotażowe. Nadawał się do tego, znał świetnie Warszawę i miał fotograficzną pamięć. Wspominał, że wojna dla ludzi kreatywnych była czasem, kiedy mimo zagrożenia wielu z nich mogło tworzyć. Architekt nie mógł niczego zbudować. Ojciec był wygłodniały pracy, rysowania, projektowania.
Wielu rysowało wtedy plany już powojennej Warszawy.
– Tak, odbywały się nawet konkursy konspiracyjne na ten temat. Ojciec jeden z nich wygrał, na dom kultury, współpracował też z całą grupą swoich kolegów. Z powodu trudności z przemieszczaniem się ledwo przeżył powstanie warszawskie. Po jego upadku matka, już w ciąży z moją starszą siostrą, wyprowadzała go pod rękę z miasta i niosła krzesełko, na którym siadał co kilkadziesiąt metrów. Resztkami sił dotarł do Pruszkowa. Zaraz po zakończeniu wojny wrócił do Warszawy, bał się, że zabraknie dla niego budynków do odbudowy.
Od czego zaczął?
– Jego pierwszą pracą był właśnie Grób. Ojciec miał 36 lat i wchodził w swój najlepszy czas. Zlecenie dostał od Mariana Spychalskiego.
Przedwojennego komunisty, wówczas jednego z najważniejszych ludzi w państwie.
– Był przyjacielem ojca ze studiów. Różnica była taka, że Spychalski jako komunista zaangażował się w siły zbrojne związane z ruchem komunistycznym i Związkiem Radzieckim, a mój ojciec był w AK. Spychalski był świetnym urbanistą i zdolnym architektem, ale wybrał politykę. W 1945 r. to on odpowiadał za odbudowę Grobu. Różnica poglądów między nimi nie miała wtedy żadnego znaczenia. Ojciec pracował w Biurze Odbudowy Stolicy, odpowiadał za odbudowę Nowego Światu, Krakowskiego Przedmieścia, budowę ul. Kubusia Puchatka, potem Marszałkowskiej Dzielnicy Mieszkaniowej, hotelu Metropol.
Właściwie był żyjącą historią miasta.
– Mówił o panującym po wojnie pośpiechu i gigantycznej skali prac, co bywało niebezpieczne, np. Trasę W-Z zaprojektowano i wykonano w dwa lata! Na budowie była jedna koparka, większość prac wykonali więźniowie niemieccy, którzy mieli ogromne doświadczenie. Zresztą budowa Trasy W-Z o mało nie zakończyła się dla ojca wieloletnim więzieniem. W pierwszej fazie prac zaczęła się osuwać skarpa wiślana. Spanikowani architekci ściągali jednego po drugim profesorów inżynierów, żeby pomogli uniknąć katastrofy. Władza wybrała inną metodę zmobilizowania mojego ojca i jego kolegów. Przed budową stały cztery samochody Urzędu Bezpieczeństwa, które w razie osunięcia się ziemi miały ich zawieźć w miejsce, z którego by nie wyszli przez dobrych parę lat.
Mam żal do ojca, że przegapił wyjątkową okazję, jaką było w 1949 r. otwarcie Trasy i przejazd specjalnym tramwajem dla rodzin budowniczych. Miałem dwa lata i taka przejażdżka byłaby atrakcją i niepowtarzalnym wspomnieniem.
Jego to nie interesowało?
– Z trudem się poruszał, chodził o lasce albo o kulach. Właściwie wychowałem się pod rajzbretem, deską kreślarską. Ojciec nie chodził na wywiadówki, nie interesował się moimi stopniami w szkole, nie namawiał mnie, żebym został architektem, ale zawsze miał dla mnie czas. Nie przeszkadzało mu, że patrzę, jak rysuje, pytam, dlaczego tak, a nie inaczej. To była moja szkoła architektury. Potem zostałem jego szoferem, woziłem go na wakacje po Polsce, zwiedzaliśmy miasteczka. Ojciec o każdym coś wiedział.
Nie wszystkim się podobała odbudowana Warszawa, również projekty pana ojca.
– Nie musi mi pan tego mówić. Dzisiaj MDM jest zabytkiem, docenia się jego klasycystyczny styl. Ale w latach 60. i 70. kandelabry, jakie zaprojektował ojciec, nie miały najlepszej opinii wśród rodziców moich kolegów ze szkoły. Dostawałem z bratem po uszach, że to sowietyzacja Warszawy. Ale jestem dumny z ojca, bo zbudował najważniejsze miejsca w Warszawie. I zdumiewa mnie, że w tym mieście są setki ulic poświęconych ludziom, którzy nie zrobili nic dla stolicy, a mój ojciec nie ma żadnej.
Myśli pan czasem, co ojciec by powiedział na dzisiejsze plany na plac Piłsudskiego?
– Ojciec zmarł 40 lat temu. Całkowicie zmienił się sposób myślenia o architekturze. Na pewno by mu zależało, żeby Grób Nieznanego Żołnierza został w tej formie, jaką zaprojektował. Pod koniec życia zrobił plan przebudowy pl. Piłsudskiego. Zaproponował, żeby przed Grobem zasadzić szpalery strzyżonych lip, które miały wydzielić reprezentacyjną przestrzeń. Gdyby projekt został zrealizowany w latach 70., te lipy miałyby dzisiaj 50 lat i mielibyśmy wspaniałą aranżację całego placu.