Usłyszałam, że skoro gnieździmy się z chłopakiem w 30-metrowej kawalerce, to musiało nam w życiu coś nie wyjść. Czasem myślę o tym, że może mają rację. Jesteśmy po trzydziestce, a mieszkamy jak studenci.
Sylwia, doktorantka i pracowniczka naukowa, która mieszka w Warszawie od dziesięciu lat: — Kiedyś odwiedziła mnie siostra ze swoimi dziećmi. Jedno z nich pyta: ciocia, ale dlaczego ty masz tylko jeden pokój?! Sylwia wybuchnęła śmiechem. Dopiero co zamieszkała ze swoim chłopakiem Markiem, byli szczęśliwi. Nie przeszkadzało im, że w kawalerce, bo na 30 metrach kwadratowych mieli wszystko, czego było im potrzeba. Problem w tym, że to było dokładnie trzy lata temu. Takich, jak ona jest wiele.
Dziś Sylwia skroluje piękne zdjęcia aranżacji wnętrz, które podsuwa jej algorytm Instagrama. Pokoje dzienne w stylu boho, sypialnie z garderobą i toaletką przy łóżku. Kiedy podnosi głowę znad telefonu, rzeczywistość ją dobija. Pozbyli się już meblościanki, ale meble, które wstawili nie są najwyższych lotów – ot, zwykłe, kupione w Ikei. Jako że jej chłopak Marek lubi się w ciągu dnia zdrzemnąć, a ona ma zwyczaj, by pracować na kanapie, mają też łóżko. Poza tym zmieściła się jeszcze szafa na ubrania, kilka półek i mały stół – kiedyś służył do jadania wspólnych posiłków, w czasie epidemii zamienił się w biurko. W tym jednym pomieszczeniu śpią, jedzą, kochają się i pracują.
Foto: Newsweek
Kawalerka dla dwóch osób
— Lokalizacja cudowna, Stary Mokotów — zachwyca się Sylwia. Mieszkanie z klimatem, w bloku z lat sześćdziesiątych. Przez okna do środka próbują wejść gałęzie drzew. Koszt – dwa tysiące złotych, do tego rachunki za internet i gaz.
— Znajoma nazywa takie mieszkania „szufladami” — mówi Sylwia. — Są tak małe, że trudno cokolwiek zmieścić. O ile chodzisz do pracy, na siłownię, jadasz na mieście, to takie mieszkanie jest w porządku, nawet dla pary. Szczególnie kiedy jest w sobie zabójczo zakochana. Gorzej, jak przydarza się epidemia i „szuflada” staje się główną przestrzenią życiową. Każde z nas pracuje zdalnie. Bywały takie dni, że byliśmy w stanie się pozabijać, bo druga osoba za głośno piła kawę.
W ciągu dnia próbują znaleźć się w najdalszych kątach pokoju. Ona przy oknie, on przy korytarzyku. Kiedy Marek ma wideo konferencję z klientem, Sylwia udaje, że jej nie ma. A kiedy akurat w takim momencie zadzwoni profesor, z którym współpracuje, biegnie do łazienki. — Laptopa stawiam na pralce, bo najczęściej potrzebuję wglądu do badań, siadam na krawędzi wanny. Profesor jest gadułą, bywa że rozmawiamy tak kilkadziesiąt minut.
Na początku lata Sylwia wychodziła rozmawiać do kawiarni. — Ale profesor nigdy nie dzwoni o godzinie, na którą się umówiliśmy. Poza tym do kawiarni to ja muszę dojść i kupić kubek kawy za 12 zł. To już wolę moje call center w toalecie.
Niby wszystko w porządku, żyją w zgodzie, deklarują, że wciąż jest między nimi miłość. Ale jednak coś nie gra. — Mieszkamy tu za długo. To miało być miejsce na „przeczekanie”. Aż zaczniemy zarabiać więcej, żeby bez żalu wynająć większe. Albo będziemy mieć zdolność kredytową i coś razem kupimy. Dziś widzę, że to mało realne, nawet jak rodzice dołożą się do wkładu własnego.
Ona sama pracuje nad doktoratem, utrzymuje się głównie ze stypendiów i grantów. Dla banku jest zupełnie niewiarygodna. Marek – historyk zatrudniony przed pandemią w powstającym muzeum państwowym, zwolnił się na początku roku. Nie odpowiadała mu kultura pracy i podejście szefowej. A poza tym, pensja tak niska, że ledwie wystarczała do końca miesiąca. Podczas kwarantanny podszkolił się w grafice i ma fuchę w firmie znajomych — tworzenie grafik komputerowych. Na umowie o dzieło.
— Nawet jeśli ktoś dałby nam kredyt, to i tak nie wyobrażam sobie tego — łączyć się kredytem na 30 lat,
żeby mieć niewiele większe mieszkanie niż ta kawalerka? Jak o tym myślę, to od razu jakoś cieplej myślę o naszej „szufladzie”.
Kiedy mieszka się na niewielkiej przestrzeni, problematyczni stają się goście. Nie ma gdzie ich posadzić, jeśli przyjdzie kilka osób, to obijają się o siebie. — Kiedyś wpadła kuzynka. Nie chciała być niegrzeczna, ale zasugerowała, że skoro gnieździmy się z chłopakiem w 30-metrowej kawalerce, to musiało nam w życiu coś nie wyjść. Bo przecież ona wzięła kredyt i kupiła dom z trawnikiem pod miastem. Trudno było jej uwierzyć, że w ogóle można żyć inaczej.
Mieszkamy w ciasnocie
Na warunki mieszkaniowe narzeka co trzecia osoba w Polsce – wynika z badania, które przeprowadziła fundacja Habitat for Humanity. To trzeci najważniejszy problem polskich rodzin – zaraz po niskich zarobkach (70 proc. odpowiedzi) i kiepskiej opiece zdrowotnej (63 proc.). — Polacy skarżą się na brak możliwości przeprowadzenia remontu (28 proc. z nas), na brak możliwości zamiany nieruchomości na lepszą (26 proc.) oraz brak możliwości samodzielnego zamieszkania we własnym lub wynajmowanym mieszkaniu lub domu (16 proc.) — wylicza Magdalena Ruszkowska-Cieślak Prezes Zarządu Fundacji.
Polacy mieszkają w przeludnieniu – potwierdzają to dane europejskiego urzędu statystycznego. Wynika z nich, że w 2018 roku aż 65 proc. z nas mieszkało w warunkach poniżej europejskich standardów. A te odnoszą się nie tyle do metrażu, co do liczby pomieszczeń — w każdym mieszkaniu powinien być jeden pokój (dzienny) oraz dodatkowe sypialnie dla domowników. Oznacza to, że nawet singiel powinien mieć do dyspozycji dwa pokoje.
Przyzwyczailiśmy się, że mimo to w kawalerce mieszkają niekiedy nawet pary z dziećmi. Jak Marcelina i Kamil, którzy przeprowadzili się do Warszawy z Gdańska. Wynajęli jednopokojowe studnio z aneksem kuchennym przy Polach Mokotowskich. Kiedy urodził się ich syn, wózek trzymali w toalecie. Żeby z niej skorzystać, należało wyprowadzić go na klatkę schodową, a następnie z powrotem wprowadzić. Nie potrafią odpowiedzieć, dlaczego zdecydowali się na tak małe mieszkanie. — Chyba z oszczędności, bo nie wiedzieliśmy, jak Kamilowi spodoba się w nowej pracy. Ja jestem z natury bardzo rozsądna i oszczędna, nie lubię marnować kasy – mówi Marcelina, ekspertka z branży human resources. — Wynajmowanie to dla mnie wyrzucanie kasy w błoto. Już wolę się przemęczyć w ciasnocie i zaoszczędzić na fajne wakacje. Dziś się z tego śmiejemy, bo poszliśmy po rozum do głowy i wynajęliśmy dwupokojowe. Niestety, w mniej fajnej lokalizacji. Ale przynajmniej możemy przenocować kogoś, jak nas odwiedzi.
Jeśli chodzi o przeludnienie, to polskie 65 proc. wypada kiepsko przy europejskiej średniej, która wynosi 19,4 proc. Gorzej niż u nas jest tylko w Łotwie, Macedonii, Chorwacji , Rumunii, Bułgarii i Serbii. Z kolei najmniej problemów z ciasnotą mają mieszkańcy Wielkiej Brytanii (gdzie w warunkach przeludnienia mieszka 5,4 proc. obywateli), Niemczech – 12,3 proc., Francji – 17 proc., czy Szwajcarii – 10 proc. Prymusem jest Cypr – za ciasno ma tam tylko 4,7 proc. obywateli.
Sylwia: — Najgorzej jest się pokłócić. Bo wiesz, że nie możesz trzasnąć drzwiami i przeczekać złości w drugim pokoju – mówi. I opowiada historię z czasu lock downu. Pokłócili się tak silnie, że nie chcieli nawet spać w jednym łóżku. Gdyby nie pandemia – Sylwia pojechałaby spać do swojej mamy, która mieszka w Grodzisku Mazowieckim.
— Ale nie mogliśmy opuszczać domów, więc Marek nadmuchał materac i wsunął go tak, że głową spał w łazience, a nogami na korytarzu. Jak go rano zobaczyłam, zaczęłam się śmiać i to jakoś skłoniło nas do zakopania topora wojennego. Ale ten widok mam w pamięci do dziś. Co, jeśli będziemy chcieli się rozstać? Dokąd się wyprowadzę?
Mieszkamy skromnie
Z badań przeprowadzonych przez firmę HRE Investments wynika, że w Polsce na jedną osobę przypada 28,2 mkw. mieszkania. Jeśli w pierwszym odruchu wydaje nam się, że to nie jest wcale aż tak mało, optymizm rozwieje porównanie z sytuacją w innych krajach członkowskich. Średnia wynosi aż 40 metrów kwadratowych. W Danii na osobę przypada ich ponad 50. Natomiast na najmniejszym metrażu mieszkają obywatele Bułgarii, Litwy oraz Rumunii – tam na jednego obywatela przypada jedynie 17 metrów kwadratowych.
— Do mieszkania na niewielkim metrażu przyzwyczaiły nas doświadczenia historyczne i ekonomia — mówi Bartosz Turek z HRE Investments. — Już przed wojną sytuacja była dramatyczna. Zniszczenia po 1945 roku tylko spotęgowały trudność w dostępie do mieszkań. Z tym problemem postanowił zmierzyć się Edward Gierek, budując bloki z wielkiej płyty na niespotykaną dotychczas skalę. Odpowiadały na potrzeby polskich rodzin, ale też ich powierzchnia była znacznie mniejsza, niż w mieszkaniach za żelazną kurtyną. Chociażby w Wiedniu nikogo nie dziwi dziś, że para mieszka na stu metrach. U nas każdy metr to luksus. Mało kto może pozwolić sobie na życie na tak dużej powierzchni.
Minęło 50 lat, a mieszkania w blokach z wielkiej płyty wciąż schodzą na pniu. A współcześni deweloperzy powielają rozwiązania wprowadzane w epoce Gierka. — O ile przed kryzysem w 2007 roku Polacy byli w stanie pozwolić sobie na nieco większe nieruchomości dzięki „tanim” kredytom we franku szwajcarskim, to w ostatniej dekadzie znów kupują przede wszystkim tanie mieszkania kompaktowe — mówi Turek.
Co kryje się pod bezpiecznym określeniem „kompaktowe”? — Trzy pokoje na 40-50 metrach kwadratowych, albo dwa pokoje na około 30 metrach, czyli relatywnie niewielki metraż podzielony na potrzebną nam liczbę pokoi — mówi ekspert. Do tego w ofertach sprzedażowych nierzadko czytamy o „przestronnym” salonie, czy „dużej kuchni”, które wielkość jest niemal identyczna jak w mieszkaniach z wielkiej płyty. – Deweloperzy budują to, co Polacy najchętniej kupują, a niestety mieszkamy tak jak nas stać, czyli ciasno. Ciasno, bo mieszkań w Polsce jest za mało i dlatego są drogie. Wciąż nie nadrobiliśmy wieloletnich zaszłości i to zarówno w segmencie mieszkań własnościowych, jak i tych na wynajem czy tym bardziej tańszych – dla osób o niższych dochodach. Lepiej jest oczywiście w krajach bogatszych, które do tego np. realizują wieloletnie programy wsparcia budownictwa. U nas z tą stałością strategii mieszkaniowej jest krucho – dodaje ekspert. I przyznaje, że sam mieszka w bloku z czasów PRL, gdzie na 58 metrach mieszczą się cztery pokoje.
56 metrów Henryka
Po swoim mieszkaniu oprowadza nas Henryk. Zawodowo zajmuje się budowaniem marek i doradztwem w zakresie innowacji. Prywatnie – jest chłopakiem Weroniki i tatą trojga ich wspólnych dzieci. Łączymy się przez Skype’a, Henryk pokazuje mi kuchnię: — To jest jednocześnie nasz główny pokój. Ostatnio wstawiliśmy w rogu kanapę. Jak czasem ktoś wpadnie, to może sobie usiąść. To taka przestrzeń wspólna, chociaż jak widzisz, za dużo miejsca to tu nie ma.
Mieszkanie na Starym Mokotowie, nieopodal park Morskie Oko, pod domem knajpka Regeneracja. 56 metrów kwadratowych, kupione dekadę temu za kredyt we frankach. — Mieliśmy plan, że kiedy pojawią się dzieci, wymienimy je na jakieś większe – mówi Henryk. — A potem frank poszedł w górę i nieco nas to przyblokowało. Oczywiście, dałoby się to załatwić, ale procedura sprzedaży takiego mieszkania jest dość skomplikowana. Poza tym wciąż trwa postępowanie w sądzie, chcemy poczekać do jego rozwiązania. Czyli pewnie jeszcze jakieś cztery lata.
Do tego czasu Henryk i Wiktoria planują zostać w „ciasnocie”. — Z kuchni wchodzi się do pokoju dzieci — syn Felek ma osiem, a dziewczynki po trzy i pięć lat – oprowadza dalej Henryk. — Staraliśmy się wyodrębnić im możliwie intymną przestrzeń, ale cudów nie ma. To wciąż jeden pokoik. Dziewczynki mają łóżko piętrowe, a Felek swoje biurko. Poza tym, to tutaj rozstawiamy suszarkę z praniem. Później, jak zdejmujemy rzeczy, to też nie ma gdzie ich pochować. Mamy za mało szaf, nie mieścimy się.
Kolejny punkt na mapie mieszkania — sypialnia Henryka i Wiktorii powstała w miejscu dawnej kuchni — zmieściło się tam łóżko i komoda. Jest w niej ciasno, ale też przytulnie – mówi Henryk, który z jednej strony mówi o ciasnocie, a z drugiej bardzo ciepło opowiada o ich 56-metrach. — Kurczę, można się wściekać, że dzieci rano kłócą się, kto pierwszy pójdzie siku. Albo że jak trzeba popracować, to nie ma się gdzie ukryć z komputerem. Ale z drugiej strony, jesteśmy wszyscy razem. Czujemy wzajemną bliskość. To jest coś, co mieszkając na większym metrażu, moglibyśmy stracić.
Chociaż z drugiej strony, Felek coraz częściej mówi, że chciałby mieć swój własny pokój. Z dziewczynkami jeszcze nie ma tego problemu, ale potrzebę intymności nastolatka należałoby uszanować. — U Felka w klasie jest taka nowa moda, żeby na swoje urodziny zapraszać całą klasę do swojego mieszkania. Czternaścioro dzieci. Z trudem można było się tutaj obrócić – mówi Henryk. I znów wzdycha, że może jednak trzeba się przeprowadzić. Nie chcieliby zmieniać lokalizacji, bo doceniają uroki życia w mieście. Ale z drugiej strony, za 80-metrowe mieszkanie w okolicach Puławskiej musieliby zapłacić 1,3 miliona złotych. — To nie jest tak, że nie możemy sobie na taką inwestycję pozwolić. To po prostu absurdalnie wysoki koszt. Dlatego kombinujemy, że może jakby przebudować korytarz, to uda się nam wcisnąć dodatkową toaletę i jeszcze trochę tu pomieszkamy?
Choć presja otoczenia jest coraz silniejsza. — Pojawiają się pytania: kiedy w końcu się przeprowadzicie? — mówi Henryk. — Jest to niegrzeczne. Ułożyłem sobie w głowie taką odpowiedź: przecież jak masz luksusowy jacht, to też nie masz na nim zbyt wiele miejsca. Nie rozumiem tej presji na dodatkowe „kwadraty”.
Mieszkanie wspólne
Sytuacja mieszkaniowa wpływa na decyzje życiowe. 17 proc. respondentów zdecydowałoby się na ślub, a 6 proc. na rozwód mając stabilną sytuację mieszkaniową – wynika z raportu Habitat for Humanity. — Decyzje życiowe uzależniają od stabilnej sytuacji mieszkaniowej przede wszystkim ludzie młodzi (18-34 lata) i w średnim wieku (35-44 lata).
Trzydziestoletnia Agata nie ma w planach ślubu, ale chciałaby już zamieszkać „na swoim”. Pochodzi z Olsztyna, ale to w stolicy ukończyła zaocznie prawo. A po studiach wyjechała z chłopakiem do Wielkiej Brytanii. Wróciła trzy lata temu. Przez pierwsze dwa mieszkała z koleżanką. Pracowała w księgowości małej firmy na Sadybie. Kiedy jej koleżanka powiedziała, że wyprowadza się do chłopaka, Agata się załamała. — Gdybym z mojej pensji miała wynająć kawalerkę, to może bym się utrzymała, ale o lekarzu, fryzjerze, czy wakacjach musiałabym zapomnieć — tłumaczy, dlaczego zdecydowała się na „plan B”, czyli wynajem pokoju w wieloosobowym mieszkaniu. Siedem metrów łóżko, szafa i małe biurko, 1 150 zł. Ściany między pokojami z kartongipsu. Za ścianą mieszka chłopak — Agata nie pamięta, jak ma na imię: Paweł czy Piotrek? — słyszy każdy jego ruch. — Jak zdejmuje spodnie, to sprzączka uderza w podłogę. Wiem, co robi i jaką ma dziewczynę mimo że nigdy z nim nie rozmawiałam. Słyszę wszystko, co mówi przez telefon.
Oprócz współlokatora w mieszkaniu pokoje wynajmują dwie studentki. Sympatyczne, chociaż na Agatę spoglądają podejrzliwie – co dojrzała kobieta robi w wieloosobowym mieszkaniu?
— Za kasę, którą oszczędzam, mieszkając w tej klitce, opłacam intensywny kurs niemieckiego. Mam plan na siebie, ale zanim go zrealizuję, muszę się jeszcze pomęczyć w tej klitce. A i nie mogę płakać. Bo za ścianą wszystko słychać.