Trudno znaleźć drugą kapelę tak w każdym calu amerykańską, jak Kings of Leon. Nie chodzi tylko o brzmienie. Losy muzyków – synów wędrownego kaznodziei z Południa – to gotowy materiał na faulknerowską powieść.
Dziewiątą płytę Kings of Leon „Can We Please Have Fun”, która ukaże się 10 maja, promuje singiel „Mustang”. Utwór zaczynający się od podszytych niepokojem, nerwowych brzdęknięć, które stopniowo przechodzą w ścianę hałasu à la Sonic Youth. Opatrzony chwytliwym, a zarazem wystarczająco enigmatycznym tekstem, by pobudzić wyobraźnię. Jednocześnie wiejski i wielkomiejski.
Utwory aranżowane w ten sposób, że instrumenty wchodzą po kolei i uzupełniają opartą na powtórzeniu linię melodyczną, zadowoliłyby nawet inżyniera Mamonia, lubiącego tylko piosenki, które już słyszał. Kawałek brzmi znajomo po kilku nawrotach wiodącego riffu. A wartość dodaną stanowi płaczliwy ryk Caleba Followilla.
Pożytki z mordobicia
Lider zespołu rzadko bije się ze swoim starszym, grającym na perkusji bratem Nathanem, ale gdy dojdzie do waśni, pozostali muzycy – najmłodszy brat Jared (bas, klawisze) i kuzyn Matthew (gitara prowadząca) – wolą nie wchodzić im w paradę. Pewnego jesiennego ranka 2007 r., po nocy spędzonej przez artystów na zwiedzaniu barów Nashville, techniczny Nacho usłyszał dobiegający z kuchni w domu Caleba brzdęk tłuczonych talerzy i spadających garnków.
Gdy otworzył drzwi, ujrzał gospodarza i Nathana okładających się pięściami, gryzących oraz szarpiących za czupryny w kałuży tłuszczu koło kuchenki. Wokalista miał zwichnięty bark i bezwładną rękę, więc Nacho zdołał go odciągnąć i zamknąć w szklarni. Tymczasem Nathan rozbił jeszcze bratu zabytkowe lustro warte 7 tys. dol. i pociął łóżko na strzępy kuchennym nożem. – Podczas bijatyki dostaje małpiego rozumu – tłumaczył Jared magazynowi „Rolling Stone”. – Robi się jak ten gość z „American Psycho”. Powiedział mi, że kiedyś zatłucze Caleba na śmierć.
Wkrótce alkohol wyparował z głów, bracia podali sobie dłonie i wyznali dozgonną miłość. Lekarze zaś usztywnili Calebowi lewy bark i zabronili grać przez dziewięć miesięcy. Gitarę odkurzył tydzień później. Mógł chwytać tylko górne progi i tym sposobem dorobił melodię do chodzącego mu już po głowie tekstu „Sex on Fire”.
Powstały wskutek mordobicia kawałek przyniósł zespołowi nagrodę Grammy za najlepsze rockowe wykonanie utworu wokalnego, trafił na czołówki zestawień w USA, Wielkiej Brytanii i Australii oraz pomógł sprzedać czwarty studyjny album „Only by the Night” w nakładzie ponad 6 mln egzemplarzy.
Rok później Kings of Leon zgarnęli trzy statuetki za pochodzący z tej samej sesji przebój „Use Somebody” (nagranie, piosenka, wykonanie roku). Wystąpili w najpopularniejszym programie rozrywkowym USA „Saturday Night Live” i sprzedali na pniu wszystkie miejsca w nowojorskim Madison Square Garden.
Poprzednie trzy krążki cieszyły się ogromną popularnością za granicą, zwłaszcza w Wielkiej Brytanii i Irlandii. Londyński „New Musical Express” uznał pierwszy album „Youth & Young Manhood” (2003) za jeden z najlepszych debiutów dekady. „The Gurdian” pisał, że to „autentyczni, długowłosi buntownicy, jakimi zawsze chcieli zostać The Rolling Stones”. W Ameryce szału nie było. Debiutancki album kupiło zaledwie 100 tys. osób, siedem razy mniej niż na świecie. Dopiero po sześciu latach grania Kings of Leon zostali prorokami we własnym kraju i uzyskali status gwiazd.
Z autobusu, którym jeździli w trasy po zapyziałych klubach i prowincjonalnych knajpach, przesiedli się do prywatnego odrzutowca. Wypełniali po brzegi stadiony na kilku kontynentach. – Mieliśmy niesamowity fart – mówił dziennikarzom Caleb. – Jest tyle utalentowanych zespołów, które utonęły w kiblu, że niewątpliwie ktoś tam na górze się do nas uśmiecha.
Życie pod mikroskopem
Dusty Springfield śpiewała kiedyś, że wielu chłopców próbowało do niej dotrzeć, ale jedynym, któremu się udało, był znający właściwe słówka syn kaznodziei. Wędrowny pastor Zjednoczonego Kościoła Zielonoświątkowego, Ivan Followill, wychował aż trzech. Przyszłą żonę poznał, głosząc dobrą nowinę w Memphis. Wrócił do rodzinnego Oklahoma City i nie mógł już spokojnie zasnąć. W każdy piątek wsiadał do samochodu i jechał osiem godzin tylko po to, by zakomunikować Betty Ann, że pragnie ją poślubić, a Bóg przyklaskuje tym zamiarom. Dziewczyna miała narzeczonego, lecz woli Bożej nie wypadało się sprzeciwiać.
Urodzony w 1979 r. Nathan i młodszy o trzy lata Caleb spędzili okres przedszkolny, podróżując z rodzicami starym, fioletowym oldsmobilem po parafiach Tennessee, Arkansas, Luizjany, Missisipi i Oklahomy. Dopiero gdy na świat przyszedł Jared, rodzina osiedliła się w Millington nieopodal Memphis. Ivan został duchowym liderem lokalnego zboru Munford United Pentecostal Church. Chłopcy mieli zakaz oglądania filmów, pływania w koedukacyjnych basenach, uprawiania sportów opartych na rywalizacji, noszenia szortów i krótkich kąpielówek. Jeśli chodzi o muzykę, mogli słuchać wyłącznie kościelnej.
– Żyliśmy pod mikroskopem – wspominał Nathan. – Paparazzi mogliby naszemu staremu skoczyć. Jak przyuważył, że poszliśmy do kina czy obejrzeliśmy gdzieś telewizję, mieliśmy przejebane – mówił. Jednak chłopcy bardzo kochali tatę. – Był moim pierwszym idolem – opowiadał Caleb. – Przypominał Roberta Duvalla w „Apostole”. Biblię znał jak własną kieszeń. Mógł wziąć pierwszy lepszy wers i palnąć na jego temat godzinne kazanie. Takie, że największy osiłek w sali wybałuszał oczy i bał się głośniej odetchnąć. Miał też ogromne poczucie humoru. Jak zmienił ton, słuchacze tarzali się ze śmiechu. Mama grała na fisharmonii, Natan bębnił, czym się dało. Ludzie myślą, że msze zielonoświątkowe są nudne, tymczasem to biały odpowiednik gospel w stylu Ala Greena czy Arethy Franklin.
Sielanka trwała sześć lat. Zdaniem synów ojciec nie wytrzymał ciężaru odpowiedzialności, którą niosła funkcja pastora. Zaczął pić. Któregoś dnia Caleb wrócił ze szkoły i zobaczył, jak tata szarpie się przed domem z policjantami nakładającymi mu kajdanki, a mama krzyczy, że mąż nic złego nie zrobił, jest duchownym. Okazało się, że zauważył zastępcę szeryfa gnającego przez miasteczko z niedozwoloną prędkością. Aby uchronić parafian przed piratem drogowym, ruszył za nim, próbował dokonać obywatelskiego aresztowania. Stracił posadę i znów rozpoczął żywot wędrownego kaznodziei.
Rodzina sypiała w domach wiernych, stodołach, barakach, kościelnych piwnicach. Biedna, ale wciąż szczęśliwa. Niestety, więź Ivana z Bogiem słabła, zaś umacniała się więź z alkoholem. W 1997 r. stracił wiarę, wkrótce potem żonę. – Obserwowała, jak ten boży człowiek z każdym dniem staje się coraz bardziej ludzki, na wierzch wychodzą wszystkie wady jego charakteru. Nie wytrzymała – tłumaczył Caleb. Średni syn chciał iść w ślady ojca. Pierwsze kazanie zatytułowane: „Czemu żebrzesz o chleb, skoro mieszkasz pośród łanów pszenicy?” napisał, mając 10 lat. Wtedy również zaczął śpiewać w czasie mszy. Bracia twierdzą, że szybko stał się ich główną atrakcją. – Wyprawiał z głosem nie gorsze cuda niż Alicia Keys – orzekł Jared.
Wszystko dla rodziny
Osobom nieznającym amerykańskiej prowincji rzeczona piosenka Dusty Springfield mogła się zdawać zapisem doświadczenia jednostkowego. Nathan wyjaśnił reporterom „Rolling Stone”, że „dzieciaki kaznodziei są w religijnym światku odpowiednikiem gwiazd rocka”. Kiedy tata spuszczał z niebios deszcze siarki i ognia, chłopcy łowili spojrzenia zbitych w gromadkę dziewcząt, a rezultatem tej pozawerbalnej komunikacji były randki za kościołem. – Raz do roku odbywała się konferencja wszystkich zielonoświątkowych zborów – opowiadał perkusista. – W jednym rządku stało czasem siedem lub osiem dziewczyn, którym wyznałem miłość, a one pozwalały się dotknąć tu czy tam.
Najcieplej muzycy wspominają doroczne zjazdy rodzinne w miasteczku Talihina, malowniczo położonym nieopodal rezerwatu Czoktawów na wschodnich rubieżach Oklahomy. Przybywało kilkaset osób, dorośli otwierali piwa o świcie i nie zwalniali tempa przez tydzień. Dzieci dostawały na śniadanie tradycyjne smażone jajka z kaszką kukurydzianą (grits) oraz bułkami sodowymi (biscuits) w sosie czekoladowym, później rozpalano grille. Tam właśnie chłopcy pierwszy raz spróbowali alkoholu. Spodobał im się. Podobnie jak LSD, grzybki, ekstaza, kokaina, plus niezliczone depresanty i stymulanty o trudnych do wymówienia nazwach.
Latem 2011 r. podczas koncertu w Dallas Caleb mamrotał coś niezrozumiale między utworami, kłócił się sam ze sobą. W końcu oświadczył, że wychodzi na chwilę rzygnąć i walnąć browar, ale już nie wrócił. Zespół najpierw odwołał resztę trasy, później wydał oświadczenie, że planuje krótki urlop.
Wypoczynek trwał dwa lata, a po wydaniu albumu „Mechanical Bull” muzycy zamilkli na kolejne trzy, by ostatecznie 14 października 2016 r. opublikować „Walls”. Obie płyty trafiły na szczyt listy Billboard 200, dowodząc, że choć ostra zabawa zwykle koliduje z twórczością, synowie kaznodziei są wyjątkowo odporni na destrukcyjne działanie używek. Przy czym Caleb utrzymuje, że pijaństwo to efekt traumy, jaką było porzucenie przez ojca kazalnicy: – Złamał mi serce. Chciałem być duchownym, a musiałem pójść w przeciwną stronę. Kiedy zaczynam się nawalać, wędruję do piekła, wierząc jednocześnie, że niebo się otworzy, a Bóg przygarnie moją duszę.
Inni członkowie zespołu postrzegają wybryki lidera w mniej mistycznych kategoriach. – Jeśli nad ranem zaczynał wyć alarm przeciwpożarowy i cały hotel się budził, wiedzieliśmy, że to goły Caleb lata po korytarzach, rozbijając szkło – opowiadał Jared. Wokalista nie poszedł na odwyk, mówi, że nauczył się ograniczać. Nie tyka whisky, pije tylko piwo i wino, od święta kieliszek tequili. Nie wierzy w terapię, natomiast zrobiłby wszystko dla rodziny.
W 2011 r. wziął ślub z modelką Lily Aldridge. Zamierzali kupić apartament na Manhattanie, ale uznali, że wielkomiejskie życie niesie zbyt wiele zagrożeń. Mieszkają pod Nashville, w tej samej posiadłości, w której Nathan wyrwał Calebowi rękę ze stawu. Mają 12-letnią córkę i 5-letniego syna. Ponoć to ze względu na rodzinne zaangażowanie wokalisty nową płytę dzieli od poprzedniej czteroletnia przerwa. Ale oglądając teledysk „Mustanga”, trudno nie dostrzec u Caleba opuchlizny, która z pewnością nie jest skutkiem wielogodzinnych zabaw z dziećmi na świeżym powietrzu.