Wojna, albo pokój – taki wybór stawiają przed Tajwańczykami Chiny. To znacznie więcej, niż można by się spodziewać po czymś normalnym w każdej demokracji: Tajwan wybiera nowego prezydenta i nowy parlament, korzystając w pełni ze swobód politycznych, obowiązujących w cywilizowanym świecie.

Coś, co z punktu widzenia demokracji jest zwykłym starciem politycznych programów i poglądów kandydatów, ubiegających się o najwyższe stanowiska w państwie, dla chińskiego aparatu partyjnego jest zbrodnią, zasługującą na surową karę.

Kreślone z coraz większym zapałem scenariusze przewidują chińską inwazję na niezależną wyspę, a więc powtórkę tego, co spotkało z rąk Rosji Ukrainę.

Pekinowi nie chodzi nawet specjalnie o to, kto wygra wybory prezydenckie na Tajwanie. Zarówno obecny wiceprezydent i kandydat na nowego przywódcę Tajwanu, William Lai, jak i jego główny rywal Hou You-yi nie palą się do żadnej formy unifikacji z kontrolowanymi przez komunistyczną dyktaturę Chinami. Obaj chcą, żeby Tajwan funkcjonował i rozwijał się niezależnie od Chin kontynentalnych, zachowując pełnię demokracji, swobód gospodarczych i ścisłych sojuszy wojskowych z USA, pozwalających odstraszać agresywne zapędy potężnego chińskiego sąsiada.

To, co prowokuje pekińskie politbiuro do miotania gróźb pod adresem 20 milionowej wyspy nie ma też wiele wspólnego z roszczeniami terytorialnymi pod adresem kraju, uważanego za zbuntowaną chińską prowincję.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version