Nikt się nie spodziewał takich rezultatów wyborów we Francji. Najgorszego scenariusza udało się uniknąć. Ale czy naprawdę jest się z czego cieszyć?

Po ogłoszeniu wstępnych rezultatów w sztabie Rassemblement National (Zjednoczenie Narodowe) aktywiści płakali. Radykalna prawica liczyła na przejęcie władzy, według prognoz skończy się na 120—150 miejscach w parlamencie. Obóz polityczny prezydenta Emmanuela Macrona może liczyć na 150—180 mandatów, Nowy Front Narodowy (NFP) — pomiędzy 181 i 215. Nie ma jednak większości bezwzględnej, wynoszącej 289 mandatów.

Skrajna prawica straciła pierwsze miejsce, które miała po I turze. Na czoło wysunął się blok lewicy. Jej przywódca Jean—Luc Mélenchon ogłosił, nie tylko, że chce rządzić — zamierza też bezzwłocznie wprowadzać swój bardzo kontrowersyjny program i za nic w świecie nie będzie negocjował z Macronem.

Były to zastanawiające słowa, dowód na całkowite oderwanie od rzeczywistości — lewica nie ma żadnych szans na samodzielną większość w Zgromadzeniu Narodowym. A jeśli nie jest gotowa na żadne ustępstwa, nigdy nie znajdzie koalicjantów. Wniosek może być jeden: „Powiedzmy sobie jasno: co za burdel”— komentowała przedstawicielka centroprawicy w studio TF1. Francja stała krajem, którym nie da się rządzić.

W niedzielę 7 lipca Francja wstrzymała swój oddech. Dominował niepokój wymieszany z przygnębieniem. Trzeba było się liczyć z najgorszym. Udało się uniknąć najgorszego — partia Le Pen nie będzie rządzić. Aż za dobrze było wiadomo, co by to oznaczało. Blokadę w UE, zmianę polityki wobec Ukrainy, prawdopodobnie kryzys finansowy w samym sercu strefy euro. Wojnę premiera z RN z prezydentem Macronem— w stylu wojny Duda—Tusk. Wywindowanie poziomu napięć społecznych do poziomu, którego Francja nie widziała od dziesięcioleci — obok wojny na górze mielibyśmy wojnę na dole. Pojawiły się nawet zapowiedzi, że Francja rozpocznie swój marsz ku autorytaryzmowi. Bo stała się na to bardzo podatna: ” Francja straciła poczucie tożsamości, instytucje zostały osłabione, ludzie nie wierzą elitom, postępuje brutalizacja społeczeństwa, osłabione instytucje, kontestację elit, brutalizację społeczeństwa, a konflikty na tle tożsamościowym stały się nie do opanowania”— ostrzegano.

Najgorszy scenariusz się nie spełnił — w ogromnej części dlatego, że blok lewicy i macroniści w ekspresowym tempie wycofali kandydatów w ponad 200 okręgach. Tam gdzie w II turze startowali oni z trzeciego miejsc — aby ułatwić zwycięstwo kandydatowi „anty—RN” z innej partii.

Ale to wcale nie oznacza, że można się cieszyć z wyniku tych wyborów.

Gdy Emmanuel Macron ogłaszał rozwiązanie parlamentu i przyspieszone wybory Francja zamarła w zdumieniu. Prezydent twierdził, że pomoże to wyklarować sytuację. Te wybory nie rozwiązały żadnego problemu — pod wieloma względami sytuacja jest jeszcze gorsza niż przed nimi.

Już przedtem Macron był niepopularny. Teraz wzbudza niechęć do tego stopnia, że najbliższe otoczenie żądałom by ukrył się na czas tej kampanii. Stał się największą antyreklamą własnego obozu. Jak napisał jeden z komentatorów: „Rozwiązując Zgromadzenie Narodowe, prezydent wypowiedział Francuzom wojnę. A oni odpowiedzieli mu tym samym”. Prezydent jest we Francji jak król w monarchii — niezaprzeczalnym numerem 1. Gdy prezydent—król staje się znienawidzony przez lud, Francja nie może funkcjonować. Nie bardzo wiadomo, jak Macron dotrwa do końca swej kadencji w 2027 r. Nikt mu nie ufa.

II tura była nieco mniej katastrofalna dla macronistów niż pierwsza. Ale to nie zmienia jednego — swoją decyzją o przyspieszonych wyborach Macron sam pozbawił się większości. Jego partia — przedtem numer 1— stała się we Francji partią numer 2.

Blok lewicy będzie miał najwięcej deputowanych w parlamencie — z żadnymi szansami na uzyskanie większości. Inne partie nie mają takiej szansy. Chwilowo żadna koalicja nie wydaje się do pomyślenia. Zapanuje chaos. A dla RN nie ma lepszego prezentu niż chaos. Radykalna prawica nie zdobyła władzy dzisiaj. Ale nie ma żadnej gwarancji, że nie zdobędzie jej jutro. Jeśli partie „anty—RN” nie skorzystają z ostatniej szansy, którą dały im wyborcy. „Francja weszła w kryzys systemowy. Będzie on trwał jeszcze długo po zakończeniu wojny w Ukrainie”— pisał do mnie zrozpaczony przyjaciel, jeden z najsłynniejszych francuskich politologów.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version