O tym, że się starzejemy, wiemy wtedy, gdy w spojrzeniach innych widzimy więcej zakłopotania czy zażenowania niż ciepła – mówi Didier Eribon, francuski filozof i pisarz. Rozmawia Jacek Pawlicki

Didier Eribon: Gdy mój ojciec został umieszczony w specjalistycznej klinice dla osób dotkniętych chorobą Alzheimera. Po jego śmierci napisałem powieść „Powrót do Reims”. Ale tak naprawdę starość dostrzegłem, obserwując, jak szybko pogarsza się stan zdrowia mojej matki. W końcu jakiekolwiek poruszanie się zaczęło jej sprawiać ogromną trudność. Przewracała się w nocy, kiedy chciała pójść do toalety, i rano, kiedy szła do łazienki, żeby wziąć prysznic. Pogarszały się też jej zdolności poznawcze. Podjęliśmy razem z braćmi decyzję o umieszczeniu matki w specjalistycznym domu opieki, oczywiście za jej zgodą. Problem polega na tym, że gdy widzimy, jak stan osoby starszej się pogarsza, to zazwyczaj jesteśmy tym zaskoczeni.

– Na pomysł napisania tej książki wpadłem po śmierci matki. Chciałem zrozumieć proces starzenia się, proces zbliżania się człowieka do śmierci. Opisuję starość matki, utratę sprawności. Zależało mi też na przedstawieniu na jej przykładzie pewnego typu socjologicznego, pewnej kategorii osób.

– Starość nie przychodzi nigdy w tym samym momencie, w tym samym wieku. To jest uwarunkowane przynależnością do klasy społecznej. Kobieta pracująca w fabryce zestarzeje się szybciej, a jej starość będzie bardziej bolesna niż starość kobiety należącej do środowiska akademickiego, intelektualnego, artystycznego czy osoby, która nigdy nie pracowała, bo wywodzi się z klasy mieszczańskiej. Na przykładzie przyjaciół widzę, że starość nie jest też związana z osiągnięciem jakiegoś konkretnego wieku. Niektóre z moich przyjaciółek mają po 80 lat i są w doskonałej formie. Moja matka zmarła w wieku 87 lat, w dużych bólach. Stało się tak dlatego, że przepracowała ciężko całe swoje życie. Wiek starości nie jest więc ten sam dla wszystkich. To, co jest wspólne, to fakt, że oznaki starzenia przychodzą bardzo szybko, w różnym natężeniu i w najróżniejszej formie.

– To, jak postrzegają nas inni, jest rzeczywiście bardzo ważne. O tym, że się starzejemy, wiemy wtedy, gdy w ich spojrzeniach widzimy więcej zakłopotania czy zażenowania niż ciepła. Wiemy jednak, że można być starym, zanim nastąpi to, o czym mówił Wharton. Bardzo często starzenie się związane jest z ambiwalentnymi uczuciami. Bliscy osób starszych mogą odczuwać ból po ich odejściu, ale także pewną ulgę, ponieważ opieka nad kimś takim jest bardzo wymagająca. Myślę, że człowiek staje się stary wtedy, gdy znajdzie się poza życiem społecznym, gdy zostaje z niego w jakiś sposób wykluczony. Ma to często miejsce, zanim zaczynamy w oczach innych wzbudzać zakłopotanie. Bycie starym to bycie wykluczonym.

Trzeba doprowadzić do tego, aby rządzący zajęli się problemami starości, zanim się zestarzejemy

– Ruchy społeczne, kulturowe czy polityczne powstają po to, by mówić o potrzebach, postulatach, mających na celu polepszenie życia środowisk, które reprezentują. W ten sposób na świecie działają ruchy: feministyczny, LGBT, antyrasistowski, robotniczy i wiele innych. Emeryci tworzą czasami własne ruchy, ale osoby starsze, które przebywają w domach opieki społecznej, nie mogą wyjść na ulicę, zorganizować jakiejś manifestacji, ba, nie są nawet w stanie doprowadzić do publikacji określonych treści w jakimś dzienniku czy magazynie. Słowem: nie są wystarczająco widoczni. W Europie jest ich rzeczywiście bardzo dużo. To na barkach pisarzy, intelektualistów, twórców kina czy teatru spoczywa obowiązek mówienia w ich imieniu. W 1970 r. Simone de Beauvoir wydała esej „Starość”, w którym napisała, że chce, aby głos tych pariasów był wreszcie usłyszany. Przejąłem od niej tę pochodnię i teraz to ja staram się mówić w imieniu mojej matki i innych osób starszych. Pewne ważne kwestie muszą być upublicznione, aby pojawiły się w życiu społecznym. Szczególnie w sytuacji, gdy osoby, których dotyczą, utraciły już zdolności poznawcze i same nie są w stanie nic zrobić.

– Jest pewien paradoks w tym, że osoby starsze głosują w większości na partie konserwatywne niejako wbrew własnym interesom. Tak jest w Wielkiej Brytanii czy we Francji, gdzie sektor publiczny, w tym publiczna służba zdrowia, jest w dużej mierze niedofinansowany. Domy opieki są w sytuacji absolutnie katastrofalnej, a tymczasem osoby starsze wspierają rządy, których polityka bynajmniej nie zmierza w kierunku polepszenia ich sytuacji. Przemawiając w imieniu mojej matki i ludzi zaawansowanych wiekowo, domagam się radykalnej zmiany obecnego systemu! Trzeba doprowadzić do tego, aby rządzący zajęli się problemami starości, zanim się zestarzejemy. Powinniśmy wymagać od partii politycznych, aby włączały do swoich programów kwestię przystosowania służby zdrowia do potrzeb osób starszych.

– Ze starością związany jest pewien fenomen społeczny i kulturowy. Otóż o osobach starszych mówi się dużo, temat starości pojawia się w publikacjach i życiu publicznym. Ukazują się książki i artykuły, powstają specjalne audycje radiowe czy telewizyjne, ale po jakimś czasie wszystko stopniowo cichnie i opinia publiczna przestaje się interesować tym tematem, w związku z czym nikt do tego nie wraca. Starość ma więc swoją reprezentację kulturową, ale nie wywołuje to żadnych skutków, trwałych efektów, które miałyby realne przełożenie na cokolwiek. Można by to tłumaczyć tym, że jak już ktoś sięga po książkę, w której mowa jest o starości, to być może niekoniecznie chce, aby wrażenia po jej przeczytaniu pozostały z nim na dłużej.

Co ciekawe, temat starości jest bardziej obecny w literaturze czy w kinie niż w filozofii. W filozofii nie ma dla niej miejsca albo jest go bardzo niewiele. Filozofia zajmuje się szeroko śmiercią, ale nie starością. Opisów starości trzeba szukać w dziełach literackich czy socjologicznych. W swojej książce wspominam o „Skarbach świata całego” Bohumila Hrabala. Przytaczam też prace wspaniałego socjologa Norberta Eliasa, który napisał m.in. „The Loneliness of the Dying” („Samotność umierających”).

– To piękny film, choćby dlatego, że pokazuje, jak bardzo osobom starszym zależy na tym, aby mimo wszystko dalej żyć. Nie sądzę więc, by system zapewniający eutanazję za pieniądze odniósł duży sukces w zachodnich społeczeństwach. O problemie pozbywania się osób starych opowiada powieść Shichirō Fukazawy i nakręcony na jej podstawie w 1983 r. japoński film „Ballada o Narayamie”. W pewnej wsi zgodnie z tradycją każdy, kto osiągnie 70. rok życia, musi się udać na szczyt położonej niedaleko góry, by tam umrzeć. Ludzie, którzy nie mają na to siły, zanoszeni są przez swoich synów. Niektórzy poddają się tej tradycji, uznając, że taka jest kolej losu, ale są również tacy, którzy się buntują.

Uważam, że największym wyzwaniem dla rządów i społeczeństw nie jest stworzenie modelu pozbywania się osób starszych, ale zbudowanie systemu opieki społecznej, który zapewniłby im godną starość, systemu, w którym odpowiednią rolę odgrywałyby domy starości, szpitale, mające wystarczające środki na lekarzy geriatrów, pielęgniarki, na wszelką pomoc dla osób starszych. Co więcej, powinniśmy dążyć do całkowitej zmiany systemu, tak aby zaczął uwzględniać potrzeby ludzi starych. Zresztą już teraz urbaniści, architekci i geriatrzy współpracują przy tworzeniu projektów umożliwiających współżycie osób starszych i młodych. Jedna z propozycji zakłada budowę akademików obok małych mieszkań dla seniorów. Studenci płaciliby niższy czynsz za pokój w zamian za obowiązkową dwugodzinną rozmowę z osobą starszą przez pięć dni w tygodniu. Kontakt z młodym człowiekiem, choćby niedługi, może przynieść im wiele szczęścia. Rozmawiając ze studentami, starsi nie będą czuli się wyrzuceni poza społeczny nawias. Dla młodych nie będzie to trudniejsze zajęcie niż choćby praca w McDonaldzie czy w magazynach Amazona. Poza tym rozmawiając z osobami starszymi, mogą się wiele od nich nauczyć, poznać lepiej historię…

– Oczywiście, że tak. Wspomnę tylko, że we Francji ten segment gospodarki nazywany bywa „siwym złotem”. Prywatny system opieki nad osobami starszymi jest bardzo drogi, bo przewidziano w nim dużą marżę zysku dla grup finansowych, które są właścicielami takich placówek. Gdy moja matka zmarła w publicznym domu opieki, zastanawiałem się, czy nie powinniśmy byli z braćmi umieścić jej w ośrodku prywatnym. Takie domy opieki są droższe, ale wydawało się, że zapewniają lepszą opiekę. A jednak w 2022 r. ukazała się głośna książka dziennikarza śledczego Victora Castaneta „Grabarze” („Les fossoyeurs”), ujawniająca nadużycia w prywatnym domu opieki mieszczącym się na przedmieściach Paryża, sąsiadującym zresztą z jedną z najbogatszych dzielnic stolicy. Za pobyt pensjonariusza rodziny płaciły tam od 10 do 12 tys. euro miesięcznie. Castanet opisuje absolutnie skandaliczne warunki życia umieszczonych w nim ludzi. Z dwóch herbatników czy sucharów na śniadanie pozostaje jeden. Ze śniadaniowego menu znika sok pomarańczowy. Posiłki są za małe, ludzie cierpią na niedożywienie.

Co więcej, okazuje się, że pobyt w takim prywatnym domu opieki nie jest wcale czymś przyjemnym, bo brakuje personelu. Pieluch nie zmienia się dwa razy, tylko raz dziennie. W końcu pozwala to na 50 proc. oszczędności na kosztach środków higieny osobistej. Rządzi najbardziej obsceniczne prawo zysku. Rządy powinny więc sprawować kontrolę również nad prywatnym sektorem opieki nad osobami starszymi.

Didier Eribon (ur. 1953) pracuje na uniwersytecie w Amiens, wykłada m.in. w Berkeley, Princeton i Cambridge, jest autorem głośnych książek: „Powrót do Reims” i „Życie, starość i śmierć kobiety z ludu”

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version