Propozycja premiera Tuska była dla Marcina Kierwińskiego politycznie nie do odrzucenia – za dobrych kilka miesięcy przekonamy się, czy okaże się ona wielką szansą, czy podetnie mu skrzydła.

Premier ogłosił w piątek powołanie pełnomocnika rządu ds. odbudowy po powodzi. Biorąc pod uwagę skalę zniszczeń, nie dziwi powołanie takiego stanowiska, zrozumiałe jest też to, czemu obejmuje go osoba niepełniąca w rządzie żadnych innych funkcji – odbudowa po powodzi to będzie praca na cały etat, a nawet na więcej niż jeden, i trudno ją łączyć z innymi obowiązkami. Zaskoczeniem może być za to nazwisko pełnomocnika, został nim bowiem Marcin Kierwiński.

Do piątku Kierwiński pełnił funkcję europosła, na którą został wybrany dopiero w czerwcu, niecałe cztery miesiące temu. Wcześniej – od 13 grudnia 2023 do 13 maja 2024 – pełnił funkcję ministra spraw wewnętrznych i administracji. Żaden inny z czołowych polityków koalicji 15 października nie miał więc po zmianie władzy pod koniec zeszłego roku tak bogatego CV. Jaki jest polityczny sens wszystkich roszad wokół nowego pełnomocnika ds. odbudowy po powodzi?

Tusk, uzasadniając swój wybór mówił: „szukałem kogoś, kto ma wykształcenie techniczne, jest doświadczonym politykiem, jeżeli chodzi o zarządzanie, ma doświadczenie w zarządzaniu kryzysowym. Marcin Kierwiński nasunął mi się od razu”. Kierwiński faktycznie ma wykształcenie techniczne – na Politechnice Warszawskiej ukończył dwa inżynierskie kierunki – i spore doświadczenie, zarówno partyjne, jak i w zarządzaniu.

W polityce zaczął działać na początku wieku, w czasach, gdy na prawej części sceny politycznej hegemonem był jeszcze przez chwilę AWS. Kierwiński związany był wtedy z najbardziej centrową z tworzących go formacji – Stronnictwem Konserwatywno-Ludowym – postrzegany był jako polityk bliski jednemu z liderów SKL, Bronisławowi Komorowskiemu. SKL dołączyło do tworzącej się Platformy, a wraz z nim Kierwiński.

Młody polityk cierpliwie piął się po kolejnych szczeblach politycznej kariery. Był warszawskim i mazowieckim radnym, wicemarszałkiem województwa mazowieckiego, wiceprezesem portu lotniczego w Modlinie, wreszcie posłem. W końcówce poprzednich rządów Platformy, na początku 2015 r., został szefem gabinetu Ewy Kopacz. Awansował też w strukturach partii: kierował kołem PO w Wilanowie, na Ursynowie, by w końcu stanąć na czele warszawskich struktur Platformy.

Na wszystkich tych stanowiskach Kierwiński miał opinię skutecznego organizatora, lojalnie współpracującego z każdym aktualnym liderem partii i szanującego partyjne hierarchie – niezależnie od tego, czy na szczycie był akurat Tusk, Kopacz, Grzegorz Schetyna czy Borys Budka. Talenty organizacyjne Kierwińskiego odegrały istotną rolę w zwycięskiej kampanii KO w 2023 r. To on organizował „marsz miliona serc”, wielką warszawską manifestację zwolenników obozu demokratycznego, która okazała się sukcesem i znacząco pomogła rządzącej koalicji pokonać PiS.

Talenty organizacyjne Kierwińskiego, podobnie jak jego doświadczenie samorządowe i rządowe – zanim odszedł z MSWiA pracował tam nad nową ustawą o obronie cywilnej – z pewnością przydadzą się w nowej funkcji. Zdolność do lojalnej, szanującej istniejącej hierarchie współpracy też z pewnością była istotnym czynnikiem dla Tuska. Premier, co zrozumiałe, musi na podobnym stanowisku mieć kogoś, kto jest kompetentny, a przy tym nie gra przesadnie na siebie, nie ma skłonności do wchodzenia w konflikty z liderami własnego obozu, kogoś komu można po prostu zaufać.

Jednocześnie można przypuszczać, że Kierwiński nie jest jedyną osobą z otoczenia Tuska posiadającą podobne cechy. Pojawia się więc pytanie o głębszy polityczny sens tego ruchu, o jego drugie polityczne dno.

Komentatorzy bliscy Zjednoczonej Prawicy przedstawiają decyzję Tuska jako przykład absolutnej władzy premiera w Platformie, sygnał dla europosłów, że nikt nie może czuć się bezpiecznie w Brukseli, pobierając hojną – w porównaniu do uposażeń polskich polityków – europejską pensję, mandat uzyskany dzięki partii, partia, czyli Tusk, może w każdej chwili odebrać.

Nie wiemy oczywiście, co myślał sobie Tusk, dzwoniąc do Kierwińskiego, ale trudno uwierzyć, by to była główna kalkulacja przy wyborze kandydata na tak odpowiedzialną funkcję, zwłaszcza w sezonie wyborczym. Praca Kierwińskiego, to jak ludzie ocenią usuwanie przez rząd skutków powodzi, przełoży się na szansę kandydata Koalicji Obywatelskiej w wyborach prezydenckich, a rządząca koalicja nie może sobie politycznie pozwolić, by wygrał je kandydat PiS. W miastach najbardziej dotkniętych powodzią w tym roku – Głuchołazach, Kłodzku, Lądku-Zdroju – w 2020 r. w drugiej turze wygrał Rafał Trzaskowski. Jeśli prezydent stolicy chce wygrać w tym roku, to nie może zacząć przegrywać w podobnych, mniejszych miejscowościach głosujących raczej przeciw PiS Polski Zachodniej. Dlatego z punktu widzenia lidera KO kluczowe pewnie było jednak to, by pełnomocnik był kimś, kto jest w stanie poradzić sobie z zadaniem.

Być może nominacja dla Kierwińskiego ma jednak jeszcze jeden prezydencki kontekst – związany z wyborami na prezydenta stolicy. Kierwiński, jako szef warszawskich struktur partii, był wymieniany jako jeden z kandydatów PO mogących zastąpić Rafała Trzaskowskiego, gdyby ten wiosną przyszłego roku wygrał wybory na prezydenta Polski.

Walka ze skutkami powodzi może okazać się prekampanią Kierwińskiego, okazją do zaprezentowania polityka całej Polsce, testem tego, jak rodzi sobie z naprawdę trudnym wyzwaniem. Trudnym nie tylko na poziomie logistycznym i organizacyjnym, ale też politycznym. Pracę Kierwińskiego bardzo uważnie obserwować będzie PiS i jego media, każdy najmniejszy błąd wykorzystując do frontalnych, totalnych ataków na pełnomocnika i rząd. Jeśli Kierwiński zdaniem opinii publicznej nie poradzi sobie z zadaniem, to Platforma wróci do innych kandydatów na następców Trzaskowskiego: w tym kontekście wymieniano też popularnych warszawskich parlamentarzystów: Aleksandrę Gajewską i Michała Szczerbę.

Kierwiński, decydując się przyjąć propozycję Tuska, podjął spore polityczne ryzyko. Zrezygnował z mandatu europosła gwarantującego mu pracę i dobrą pensję do wiosny 2029 r. Posada w rządzie jako pełnomocnik ds. odbudowy w oczywisty sposób ma swój limit czasowy i nie daje Kierwińskiemu żadnej gwarancji, że po jej zakończeniu odnajdzie się w rządzie w nowej roli.

Zwłaszcza jeśli Kierwiński zawiedzie i nie poradzi sobie z zadaniem. Pełnomocnikowi, który w oczach opinii poniesie klęskę, Tusk nie będzie mógł powierzyć innej ważnej funkcji, przynajmniej nie od razu. Klęska w walce ze skutkami powodzi utrąci też temat „Kierwiński następcą Trzaskowskiego”. Z drugiej strony, jeśli były szef MSW dobrze wywiąże się z zadania, to będzie to potężnym atutem także w wyścigu o prezydenturę stolicy.

Doświadczenie uczy, że jeśli chce się iść w górę w polityce, to trzeba podejmować ryzyko, nie można się przed nim uchylać. Gdyby opinia publiczna dowiedziała się, że Kierwiński wybrał zalety pracy w Brukseli zamiast zaproponowanego przez premiera zadania, to też byłoby to obciążenie dla jego dalszych politycznych ambicji.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version