Polska produkcja, która zaskoczyła świat. Choć powstała za ułamek budżetu hollywoodzkich hitów, zdobyła uznanie krytyków i widzów. Amerykanie nie mogli uwierzyć, jak niewielkim kosztem udało się stworzyć tak imponujące dzieło. Co sprawiło, że ten film stał się fenomenem na międzynarodowej scenie kina?

Dokładnie pół wieku minęło od premiery „Ziemi obiecanej” Andrzeja Wajdy. Dzieła nowoczesnego, dynamicznego, do dziś niemającego sobie równych. Najlepszy film w dziejach polskiego kina? Nie ma w tym żadnej przesady. „Ziemia obiecana” do dziś zachwyca. Najpierw była zachwycająca powieść Władysława Reymonta o XIX-wiecznym życiu Łodzi. Potem film Andrzeja Wajdy, który trwale zapisał się w historii. Jego premiera odbyła się 21 lutego 1975 r. w warszawskim kinie Relax.

W wielu wywiadach reżyser wspominał, że to nie on wpadł na pomysł zekranizowania powieści Reymonta. – Przeczytałem „Chłopów”, ale nie poruszyła mnie ta powieść. Nigdy nie zrobiłbym z niej filmu. Przypadkowo trafiłem na „Ziemię obiecaną” dzięki Andrzejowi Żuławskiemu, który mi ją podrzucił – mówił. Żuławski przy okazji podsunął Wajdzie także film dokumentalny „Pałace ziemi obiecanej”, który pokazuje przepych, w jakim żyli ówcześni łódzcy kapitaliści.

„Ziemia obiecana” to opowieść o trzech przyjaciołach, którzy na przełomie XIX i XX w. chcą się wzbogacić, zakładając fabrykę włókienniczą. Ich poczynania nie są jednak w smak konkurencji. Karol Borowiecki – w tej roli Daniel Olbrychski – jest polskim szlachcicem, Maks Baum (Andrzej Seweryn) niemieckim technikiem włókiennikiem, a Moryc Welt (Wojciech Pszoniak) żydowskim pośrednikiem i finansistą. „Ja nie mam nic, ty nie masz nic, on nie ma nic. To razem mamy w sam raz tyle, żeby zbudować wielką fabrykę!” – przyznają wspólnie.

W stosunku do literackiego pierwowzoru Wajda wprowadził w akcji filmu kilka zmian. Zachował portret przemysłowej Łodzi z powieści, ale złagodził antysemicką wymowę utworu literackiego. Nie uchroniło to „Ziemi obiecanej” przed krytyką ze strony amerykańskich Żydów, którzy nie dopuścili produkcji do dystrybucji kinowej m.in. w Nowym Jorku i Los Angeles. Choć „Ziemia obiecana” dostała nominację do Oscara, to opinia „New Yorker Films”, że „film podatny jest na antysemickie odczytania”, przekreśliła jego szansę na szersze dotarcie w Ameryce. Wajda nie ustrzegł się krytyki też w Polsce. Zarzucano mu, że znacząco zmienił treść i zakończenie książki.

Wajda – jak sam przyznawał – nie był ani fanem Reymonta, ani Łodzi, choć w tym mieście studiował. – Kiedy chodziłem do szkoły filmowej, Łódź nie była miastem, które ukochałem – mówił. – Jak tylko nadarzała się okazja, uciekałem stąd. Kiedy zdecydowałem się robić ten film, musiałem znaleźć swój stosunek do Łodzi (…). Z jednej strony nigdy specjalnie się nie zakochałem w Łodzi, z drugiej robię film o Łodzi. Pierwszy raz wszedłem do tych fabryk i zrozumiałem, jak to ciężka, trudna praca. Często na tych samych, starych maszynach – wspominał w jednym z wywiadów.

Podkreślał, że „Ziemia obiecana” była „jednym z najtrudniejszych, a może najtrudniejszym filmem, jaki realizował”. Trudność wynikała z tego, że głównym motywem nie byli bohaterowie, lecz obraz całego miasta – ośrodka różnorodnego, wielonarodowościowego, który z małej wsi przeobraził się w jeden z najbardziej uprzemysłowionych punktów na polskich ziemiach pod rosyjskim zaborem.

Geniusz Wajdy polegał na tym, że utrwalił miasto, którego już nie ma. – Zdjęcia w filmie przedstawiają autentyczną Łódź. Nie ma tam ani jednej dekoracji, ani jednego miejsca, które nie byłoby właśnie tym miejscem w Łodzi. Fabryki w fabrykach, pałace w pałacach, warsztaty w warsztatach i tak dalej. To wszystko jest rekonstrukcją nie dlatego, żeby wpadać w jakiś obłęd zależności, ale dlatego, że za tym naprawdę się coś kryje – tłumaczył.

W „Ziemi obiecanej” „grało” kilkadziesiąt miejskich lokacji, a przy kręceniu scen pracowały równocześnie trzy ekipy filmowe. Ostatecznie koszt produkcji wyniósł astronomiczną kwotę 30 mln ówczesnych złotych, przy standardowych budżetach filmów fabularnych w tym okresie wahających się między 6 a 8 mln zł. – W Ameryce bez przerwy nas pytali, ile kosztował ten film, jak to zrobiliśmy, że odtworzyliśmy świat wyjęty żywcem z XIX w. Nie mogli uwierzyć, że fabryki, pałace, domy, ulice są prawdziwe, że to jest prawdziwe miasto. „Ziemia obiecana” ma wartość dokumentalną i w tym tkwi siła tego filmu, któreś z kolei pokolenie młodych ludzi ogląda i nadal się nim zachwyca – mówił Wojciech Pszoniak w wywiadzie udzielonym „Gazecie Wyborczej”.

Podobnego zdania jest Daniel Olbrychski. – Mieliśmy szczęście, że te hale i fabryki jeszcze funkcjonowały – maszyny z końca XIX w. wciąż pracowały. Przebraliśmy pracujące w nich kobiety w stroje z XIX w. Dzisiaj Piotrkowską i inne ulice trzeba by porządnie adaptować, a wtedy myśmy wchodzili w żywą dekorację.

Twórcy Szlaku Dziedzictwa Filmowego Łodzi dokładnie „rozpracowali” łódzkie plenery, które zagrały w „Ziemi obiecanej”. I tak już w pierwszych filmowych scenach, kiedy robotnicy idą do fabryki, widzimy dzisiejszą Manufakturę, a kiedyś fabrykę Izraela Poznańskiego. Wiele zdjęć powstało w pałacu rodziny Poznańskich przy ul. Ogrodowej. Ten dwukondygnacyjny gmach był kiedyś rezydencją potężnego żydowskiego przedsiębiorcy Izraela Kalmanowicza Poznańskiego, zaliczanego razem z Ludwikiem Geyerem i Karolem Scheiblerem do trzech łódzkich „królów bawełny”. Budowa pałacu trwała kilkanaście lat. Ostatecznie powstał budynek eklektyczny, który łączy w sobie elementy neobarokowe i neorenesansowe, a także motywy charakterystyczne dla innych kierunków architektury europejskiej.

Miejska legenda głosi, że gdy jeden z architektów zapytał Poznańskiego, w jakim stylu ma być zbudowany pałac, ten miał mu odpowiedzieć: „Jak to w jakim? Mnie stać na wszystkie”. I tak powstała rezydencja, którą łodzianie nazywali „małym Luwrem”. Jego właściciel był postacią, która w dawnej Łodzi wręcz obrosła legendami. Mówiono, że w podziemiach swojej fabryki posiada fałszywą mennicę bijącą carskie ruble. A także, że podłogę swojego pałacu chciał wyłożyć złotymi rublówkami i nawet wystąpił do cara o oficjalną zgodę. Poznański zbudował swój pałac tuż obok fabryki. Wtedy zresztą niemal wszystkie rezydencje powstawały przy zakładach przemysłowych. Miało to znaczenie praktyczne – nawet gdy fabrykant był w domu, słyszał szum maszyn i wiedział, że zakład pracuje.

W „Ziemi obiecanej” możemy też oglądać pałac Roberta Schweikerta przy ul. Piotrkowskiej. To niewielki, neobarokowy, wolnostojący gmach z reprezentacyjnym dziedzińcem, który wytyczony jest przez usytuowane po bokach budynki gospodarcze i ograniczony żeliwnym ogrodzeniem z bramami. W czasie II wojny światowej mieścił się tam niemiecki bank, a po 1945 r. kolejno siedziby: PPR, ZHP i ZSMP. Pałac poddano renowacji i od 1993 r. znajduje się w nim Instytut Europejski. Reprezentacyjny hol oraz charakterystyczne schody prowadzące na piętro w „Ziemi obiecanej” „zagrały” m.in. zejście do restauracji.

Przy placu Zwycięstwa 1 znajduje się z kolei inny okazały pałac – Karola Scheiblera, a zaraz obok olbrzymi kompleks jego fabryki. Scheibler był niemieckim przedsiębiorcą, który w branży włókienniczej nie miał sobie równych w całym Imperium Rosyjskim. Inwestował w nowinki techniczne, a większość maszyn i chemikaliów oraz amerykańską bawełnę sprowadzał z Liverpoolu, Bremy i Hamburga. Wnętrza fabryki wielokrotnie służyły jako plany filmowe. Po raz pierwszy na ekranie pojawiły się w czarno-białym filmie z 1967 r. „Pałace ziemi obiecanej”, a także w „Stawce większej niż życie” czy „Vabanku”. Z kolei w filmie Wajdy pałac Scheiblera, w którym notabene dziś znajduje się Muzeum Kinematografii, posłużył jako mieszkanie fabrykanta Müllera – postaci granej przez Franciszka Pieczkę. Wnętrza możemy podziwiać m.in., gdy Müller oprowadza Karola po swoim pełnym przepychu pałacu, a także w finałowej scenie filmu, kiedy Borowiecki wydaje przyjęcie, podczas którego łódzcy przemysłowcy obserwują strajkujących robotników i podejmują decyzję o użyciu przeciwko nim broni.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version