Powód jest prosty: rok budżetowy w USA kończy się 30 września i do tego czasu Kongres powinien uchwalić nowy budżet. To jednak nie udaje się od lat. Dlatego niemal co roku jesienią i zimą pojawia się temat prowizorium budżetowego, które podtrzymałoby działanie państwa do czasu, aż politycy osiągną porozumienie. Negocjacje nad tymi prowizoriami są wykorzystywane przez jedną i drugą stronę dla osiągnięcia dodatkowych celów. Bo do takiej ustawy, która musi zostać przegłosowana, niejedno można „doczepić”.
I tu zaczynają się kłopoty. Republikanie mają większość w Izbie Reprezentantów, ale ich przewaga jest minimalna. Wystarczy, że wyłamie się kilku kongresmenów i już nie są w stanie niczego przegłosować własnymi siłami. Doskonale o tym wie radykalne skrzydło partii, które wykorzystuje tego rodzaju okazje, by wymuszać ustępstwa na kierownictwie własnej partii. Dlatego przy głosowaniu poprzednich prowizoriów czy na przykład pakietu pomocowego dla Ukrainy spiker Johnson był zmuszony sięgać po pomoc demokratów. Nie inaczej było i tym razem.
Ostateczny test dla Mike’a Johnsona
Demokraci jednak doskonale zdają sobie sprawę z kruchości pozycji Johnsona. Nominalnie przewodzi większości w Izbie Reprezentantów, w praktyce jest nieustannie szachowany przez radykalnych polityków z własnego obozu. Na początku stycznia, kiedy zaprzysiężony zostanie nowy Kongres, czeka go trudna walka o utrzymanie pozycji. Zaś w starciu z radykałami jego głównym atutem było dotąd poparcie prezydenta Trumpa. Głosowanie nad prowizorium budżetowym jest zaś dla Johnsona ostatecznym testem politycznej skuteczności.
Dlatego demokraci licytowali wysoko: jeśli republikański spiker chce porozumienia, będzie musiał drogo za nie zapłacić. W kompromisowym projekcie ustawy pojawiły się zapisy dotyczące opieki zdrowotnej, pomocy dla ofiar katastrof, a nawet (po raz pierwszy od 2009 roku) podwyżki dla polityków w Kongresie. Niedługo przed głosowaniem kongresmeni zobaczyli liczący około 1500 stron dokument, który trudno wciąż nazywać prowizorium budżetowym.
Zaoponowali republikańscy radykałowie. Ich zdaniem ustępstwa wobec demokratów poszły zbyt daleko, a ponadto spodziewali się raczej cięć budżetowych niż dalszego mnożenia wydatków. Tego akurat Johnson mógł się spodziewać. Później jednak do gry włączył się Elon Musk.
Biznesmen, który od kilku miesięcy blisko współpracuje z Donaldem Trumpem, wspierał jego kampanię milionami dolarów, a w nowej administracji ma się zająć efektywnością rządu, wystąpił stanowczo przeciwko prowizorium budżetowemu. Wykorzystując swoje zasięgi na platformie X, zaczął prowadzić intensywną krucjatę przeciwko uzgodnionej ponadpartyjnie ustawie.
Wreszcie odezwał się sam Donald Trump. W oświadczeniu wydanym wspólnie z wiceprezydentem-elektem J.D. Vance’m skrytykował ustawę. Wezwał republikańskich polityków, by byli „sprytni i twardzi” wobec demokratów, udowadniając, że druga strona blefuje. Wreszcie, postanowił dodatkowo skomplikować i tak już niełatwą sytuację, wzywając by przy okazji prowizorium budżetowego podnieść limit zadłużenia.
Bez podniesienia limitu – bankructwo USA
Limit zadłużenia to próg, powyżej którego amerykańskie państwo nie może zaciągać nowych zobowiązań. Dlatego od lat jest on regularnie podnoszony. Gdyby to się nie udało, USA grozi bankructwo i katastrofa gospodarcza. Jednak dla republikańskich polityków, którzy wiele mówią o ograniczaniu wydatków państwa, konieczność podniesienia tego limitu (która i tak się w najbliższych miesiącach pojawi) będzie wizerunkowo trudna. Dlatego Trump chciałby przerzucić to niewdzięczne zadanie na odchodzącą administrację Bidena. Szanse na to nie są jednak zbyt duże.
Negocjacje nad limitem zadłużenia ciągną się zazwyczaj całymi miesiącami, a ich finał bywa równie napięty, jak obecne starcie o prowizorium budżetowe. Demokraci zaś nie będą skłonni do wielkich ustępstw. Wyborcom zawsze mogą powiedzieć, że wypracowali kompromis, który później został jednostronnie odrzucony przez republikanów.
To oni mają większość w Izbie Reprezentantów, nawet jeśli słabą i chwiejną. 20 stycznia republikański prezydent rozpocznie urzędowanie. Wcześniej republikańscy kongresmeni będą musieli się porozumieć w sprawie spikera – zostaje Johnosn czy trzeba szukać kogoś nowego?
Kierownictwo demokratów wysyła więc jasne sygnały, że o żadnych ustępstwach nie może być mowy. Kompromis został wypracowany, a jeśli republikanie nie potrafią się go trzymać, to już ich problem.
I rzeczywiście, to będzie przede wszystkim problem republikanów. Pozycja Johnsona jeszcze osłabła, Trump jest zdeterminowany by pokazać, że nie będzie ustępował przed opozycją, Musk testuje swoją polityczną siłę. Ostatecznie jakieś porozumienie zostanie osiągnięte, pytanie tylko, ile to może potrwać. Na przełomie 2018 i 2019 roku Trump doprowadziła do zamknięcia rządu, które trwało ponad miesiąc. Gdyby sytuacja się powtórzyła, jego druga kadencja rozpocznie się pośród politycznego chaosu i społecznego niezadowolenia.