Truizmem stało się już stwierdzenie, że przywództwo Jarosława Kaczyńskiego na prawicy przeżywa kryzys. Koń, jaki jest, każdy widzi, nie trzeba nikogo chyba przekonywać, że Kaczyński nie radzi sobie z kierowaniem partią po jej chyba jednak faktycznie niespodziewanym dla elity PiS przejściu do opozycji w grudniu 2023 r. Nie wynika to jednak wyłącznie z osobistych wad, niedyspozycji czy wieku prezesa, ale także z liczby i skali wyzwań, jakie dziś stoją przed jego partią.

Można przy tym już dziś powiedzieć, że z pierwszym wyzwaniem opozycji Kaczyński sobie nie poradził. Jego obozowi, mimo usilnych prób, nie udało się zabetonować swoich wpływów w państwie, zdobytych w ciągu ośmiu lat władzy. Komentatorzy obserwujący rządy Zjednoczonej Prawicy pisali z mieszaniną przerażenia i fascynacji, że Kaczyńskiemu udało się faktycznie zmienić ustrój państwa, nie zmieniając litery konstytucji.

Jak jednak zobaczyliśmy w ostatnich tygodniach, te zmiany były znacznie mniej trwałe, niż wydawało się przed grudniem 2023 r. Beton, mający zabezpieczać wpływy Zjednoczonej Prawicy, okazał się zaskakująco kruchy.

W ciągu pierwszych miesięcy po zmianie władzy PiS utracił wpływy w dwóch kluczowych instytucjach, w których zabetonowanie włożył dużo politycznej i ustawodawczej pracy: w mediach publicznych i prokuraturze krajowej. By nie dało się zmienić władz mediów publicznych, PiS powołał dublujące funkcje Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji ciało – Radę Mediów Narodowych – w której większość mieli politycy PiS.

Kaczyński najwyraźniej nie docenił jednak determinacji nowej ekipy, by coś z mediami publicznymi zrobić i jej gotowości do szukania niekonwencjonalnych rozwiązań prawnych. PiS próbował okupować siedziby mediów publicznych, ale Kaczyński znów zupełnie nie docenił tego, że TVP z okresu 2015-23 budziła tak negatywne emocje, że nawet duża część konserwatystów odetchnęła z ulgą, gdy odeszli stamtąd tacy ludzie jak Michał Adamczyk czy Samuel Pereira.

By zabetonować swoje wpływy w prokuraturze, PiS przyjął w 2023 r. uchwałę przenoszącą większość uprawnień prokuratora generalnego w ręce prokuratora krajowego, którego nie dało się odwołać bez zgody prezydenta. Powołany na to stanowisko Dariusz Barski został jednak przywrócony ze stanu spoczynku w wadliwy sposób, co umożliwiło uznanie, że nigdy nie objął prawidłowo swojej funkcji. Ta oczywista nieudolność obarcza bardziej Ziobrę niż osobiście Kaczyńskiego, ale kładzie się cieniem na całym obozie politycznym, na którego czele stoi prezes PiS.

Z zabetonowanych instytucji PiS ostatecznie pozostał jedynie Trybunał Konstytucyjny. Przejmując go przy pomocy dublerów, Kaczyński obarczył to ciało poważną wadą prawną, pozwalającą nowej władzy uznawać jego wyroki za niebyłe. Stawiając w Trybunale na takie osoby jak Julia Przyłębska, Krystyna Pawłowicz, czy Stanisław Piotrowicz Kaczyński odarł tę instytucję z autorytetu – co radykalnie zmniejsza koszty polityczne ignorowania postanowień TK przez nową władzę.

Kaczyński, próbując kolonizować państwo brutalniej niż jakikolwiek partyjny lider, nie poradził sobie ostatecznie z wyzwaniem utrzymania maksimum wpływów w instytucjach po przegranych przez siebie wyborach. W efekcie po przejściu do opozycji jego partia odkryła, że dysponuje znacznie mniejszą liczbą asów w rękawie, niż się jej to wydawało.

Tymczasem chwilę po oddaniu władzy pojawiło się kolejne wyzwanie: podwójnych, lokalnych i europejskich wyborów. PiS przekładając wybory lokalne z jesieni 2023 na wiosnę 2024 – głównie po to by słabe wyniki w miastach nie podkopały morale elektoratu przed wyborami parlamentarnymi – a następnie maksymalnie przedłużając oddanie władzy następcom przez farsę z „rządem dwutygodniowym” sam utrudnił sobie w nich życie. Partia nie miała czasu na przetrawienie klęski z jesieni 2023 r., a znów musiała wejść w następną kampanię, w wyraźnej tendencji spadkowej.

Dziś podstawowe zadanie, jakie stoi przed Kaczyńskim to przegrać możliwie najłagodniej. I już widać, że będzie to bardzo trudne. Z sześciu sejmików, gdzie PiS ma samodzielną większość pewność utrzymania władzy partia może mieć właściwie wyłącznie na Podkarpaciu. Wszędzie indziej liczyć się będzie każdy głos i poparcie jednego radnego lub radnej może zadecydować o tym, kto będzie rządził w województwie. Jeśli PiS utraci władzę w sejmikach województw uważanych za bastiony partii – jak małopolskie czy podlaskie – to wzmocni to przekonanie, że Kaczyński z kierowaniem partią sobie po prostu nie radzi i pcha ją ku katastrofie. Tym bardziej że nic nie wskazuje, by poza sejmikami – np. w jakimś dużym, widocznym dla ogólnopolskich mediów mieście – PiS był w stanie odnieść sukces, który wizerunkowo równoważyłby to, co stanie się w województwach.

KO wyprzedziło w końcu PiS w sondażach i jeśli nie dojdzie do demobilizacji jego wyborców w czerwcu, to Kaczyński przegra też wybory europejskie. W całej Europie populistyczna prawica będzie na fali wznoszącej, może ona wygrać wybory europejskie w Austrii, Belgii, Francji, Holandii, Włoszech. Jeśli w tak korzystnej europejskiej koniunkturze dla prawicowego populizmu PiS przegra, będzie to kolejny cios w przywództwo Kaczyńskiego.

Nie widać dziś, by prezes PiS miał pomysł jak poradzić sobie z wyzwaniem podwójnych wyborów. W tych lokalnych ze strony PiS nie słychać żadnej oferty dla Polski lokalnej. Znaczące jest, że wieki „kongres sił patriotycznych” został po raz kolejny przesunięty na termin po wyborach samorządowych. Tak jakby samo kierownictwo partii uznało, że nie ma w zasadzie nic istotnego do powiedzenia o sprawach Polski lokalnej. Kaczyński, objeżdżając takie miejsca jak Leżajska czy Opoczno nie mówi w ogóle o problemach Podkarpacia albo Polski Centralnej, tylko o tym, co zwykle: Niemcach, europejskim superpaństwie, Tusku.

Te tematy, na czele ze sprzeciwem wobec „narzucanej przez Unię migracji” oraz reformie traktatów unijnych będą organizować przekaz PiS w kampanii europejskiej. Żaden z tych tematów do tej pory jednak politycznie nie zaskoczył – migranci zadziałali oczywiście w 2015 r., ale dziś nie mamy podobnego kryzysu uchodźczego co dziewięć lat temu – i nie ma gwarancji, że stanie się to w ciągu następnych trzech miesięcy.

Podwójna klęska wzmocni jeszcze wyzwanie, z jakim Kaczyński zmaga się już dziś: utrzymania sterowności partii i skupionego wokół niej obozu Zjednoczonej Prawicy. PiS był przez osiem lat partią władzy. Jak każda partia władzy w pewnym momencie popadł w kryzys tożsamości, coraz mniej zaczęły spajać go wspólne idee – czy nawet obsesje takie jak Smoleńsk – a coraz bardziej renta władzy i związane z nią interesy.

W opozycji przywództwo PiS straciło narzędzia mobilizacji własnych szeregów, jakie daje kontrola nad państwem i jego zasobami – np. atrakcyjnymi miejscami pracy w spółkach skarbu państwa – a wszystko wskazuje, że w kwietniu odpadną też narzędzia związane ze sprawowaniem władzy w samorządach, które zwłaszcza na poziomie województwa dysponują całkiem sporymi zasobami np. w postaci miejsc pracy dla działaczy, ich rodzin czy znajomych. Dlatego klęska wiosną może znacznie bardziej uderzyć w PiS, niż wskazywałby na to matematyczny wynik – jakaś część aktywu może po prostu stracić dyktowaną przez interesy chęć czynnego angażowania się w życie partii.

Na to wszystko nakładają się problemy z coraz bardziej niezrozumiałymi wypowiedziami i decyzjami prezesa. Przynajmniej raz wywołały one w partii bunt, przed którym prezes musiał ustąpić – gdy klub sejmowy PiS nie chciał zgodzić się na pomysł odwołania Krzysztofa Boska z funkcji wicemarszałka Sejmu, co wcześniej zapowiedział Kaczyński. W zasadzie żadna z decyzji Kaczyńskiego podjętych po 15 października 2023 – o maksymalnym wydłużeniu momentu przekazania władzy, obronie TVP, całej politycznej grze wokół Kamińskiego i Wąsika – nie okazała się trafna.

Wszystko to karmi spekulacje na temat sukcesji po prezesie Kaczyńskim – tym bardziej że on sam zapowiadał od lat, że jego kadencja kończąca się w 2025 r. będzie ostatnią.

Chęć ubiegania się o przywództwo w PiS zgłosił premier Morawiecki. W mediach zaczęły pojawiać się analizy wskazujące na niemałe ambicje w tym obszarze Przemysława Czarnka. Kaczyński uciął jednak te spekulacje, ogłaszając, że musi przemyśleć przyszły rok, bo w kraju toczy się walka, a on nie jest dezerterem i jeśli partia tak zadecyduje, to pozostanie na stanowisku. Co oznacza, że w najbliższej przeszłości, jeśli nie zdarzy się nic nieprzewidywalnego, zmiany władzy w PiS nie będzie – bo Kaczyński ciągle jest w partii na tyle silny, by nikt nie był w stanie odebrać mu nad nią kontroli.

Pytanie tylko, czy na czele z Kaczyńskim partia przetrwa. Czy zwłaszcza jeśli PiS poniesie wyraźną klęskę w wyborach prezydenckich za rok, różne środowiska tworzące Zjednoczoną Prawicę, nie uznają, że projekt Kaczyńskiego nie ma przyszłości i trzeba szukać szalup ratunkowych, by uciekać z tonącego okrętu.

Jednocześnie zorganizowanie sukcesji, która miałaby zapobiec podobnemu scenariuszowi, może okazać się wyzwaniem przerastającym Kaczyńskiego. Nie tylko ze względu na czynniki psychologiczne.

Współczesne nauki polityczne opisują zjawisko tzw. superliderów. Są to przywódcy, zdolni spajać polityczne koalicje, które bez ich przywództwa rozpadłyby się, a być może nigdy nawet wcześniej nie zawiązały. Takim „superliderem” Zjednoczonej Prawicy jest dziś Kaczyński – trudno uwierzyć, by bez niego na czele w jednej partii mogli spotkać się Mateusz Morawiecki i Przemysław Czarnek. Ci dwaj politycy reprezentują przecież inny pomysł na prawicę, Polskę, rolę państwa. Niewykluczone więc, że choć na czele z Kaczyńskim PiS może zacząć pękać, to tym bardziej ten scenariusz jest prawdopodobny bez Kaczyńskiego.

Sukcesja to przy tym wcale nie największe wyzwanie stojące przed Kaczyńskim. Jest nim odnowienie formuły PiS. Ta obecna najwyraźniej się już bowiem zużyła. PiS zdominował ostatnie dwadzieścia lat historii Polski, ale korzeniami i diagnozami partia ta tkwi w przełomie XX i XXI w. i jej pomysł na prawicę często odpowiada na wyzwania z tamtego okresu.

Społeczeństwo jest tymczasem w zupełnie innym miejscu, niż było, gdy Lech Kaczyński pokonywał w wyborach prezydenckich Donalda Tuska, a państwo w innej sytuacji niż w czasach, gdy trwały dyskusje nad Traktatem lizbońskim. Staliśmy się zamożniejsi, bardziej liberalni i europejscy, ale z drugiej strony być może mniej w nas dziejowego optymizmu i poczucia długoterminowego bezpieczeństwa. Pojawiają się nowe wyzwania związane ze zmieniającą się sytuacją geopolityczną, przemianami technologicznymi, zmianami klimatycznymi. Także prawica musi szukać formuły, pozwalającej się odnieść do tej rzeczywistości.

Kaczyński, jeśli w ogóle dostrzega te zmiany i wyzwania, to często formułuje na nie odpowiedzi w martwym języku. Ze wszystkich wymiennych tu wyzwań właśnie z odnowieniem formuły prawicowości PiS obecny prezes partii będzie miał największy problem – trudno sobie wyobrazić by mu podołał. A bez tego PiS może długo czekać w opozycji na powrót do władzy.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version