Wejście Suwerennej Polski do PiS w sobotę stanie się faktem. Frakcje zostały spacyfikowane, a przeciwnicy fuzji na razie siedzą cicho. Ziobryści mieli wywalczyć dla siebie dwa ważne stanowiska.

Połączenie Suwerennej Polski z PiS-em było przesądzone właściwie od zeszłorocznych wyborów parlamentarnych. Ziobryści stracili wszystkie narzędzia, jakich mogli użyć przeciwko PiS-owi, a PiS, tracąc większość, przestało potrzebować ziobrystów. Jedynym logicznym rozwiązaniem od dawna było połączenie partii.

Tylko że ziobryści postanowili sprzedać się tak drogo, jak się da. A prezes uznał, że to wciąż nie jest zbyt wysoka cena.

Suwerenna Polska zagrała wysoko, bo o stanowisko współprzewodniczącego frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów i o dwa stanowiska wiceprezesów PiS w nowym rozdaniu. Kłopot polegał na tym, że współprzewodniczącym EKR w tej kadencji jest Joachim Brudziński, wciąż jeden z najsilniejszych i najważniejszych polityków PiS. Ale także jeden z najbardziej zaufanych ludzi prezesa, którego Kaczyński włącza w planowanie swoich politycznych strategii.

– Z tego, co wiem, to Jaki ma zastąpić Brudzińskiego w EKR. Gdyby to było stanowisko przewodniczącego, to nawet nie mógłby o tym marzyć, ale ponieważ mamy tam współprzewodniczenie, to prezes ustąpił w tej sprawie. Jak będzie trzeba, to się go wymieni i tyle – mówi „Newsweekowi” jeden z rozmówców.

W zamian Brudziński miałby dostać znaczący wpływ na nowy zarząd partii. Nie osobisty oczywiście, bo w zarządzie mają być młodzi politycy PiS (z nadzorem Przemysława Czarnka i Mariusza Błaszczaka), ale w zarządzie znalazło się wielu młodych polityków, których politycznym ojcem jest Brudziński.

I o ile stanowisko w EKR jest bardzo istotne dla Patryka Jakiego osobiście (jest w Parlamencie Europejskim drugą kadencję i chyba postanowił postawić na brukselską karierę), to dla jego pozostałych kolegów znacznie ważniejsze jest stanowisko w Radzie Naczelnej/Politycznej PiS. Próbowali nawet wywalczyć dwa miejsca dla swoich wiceprezesów.

– Umówmy się, że to nie jest aż tak fundamentalne zasilenie partii, żeby im dawać wszystko, czego chcą – obrusza się jeden z naszych rozmówców. Ale zaraz dodaje, że prezes chciał tego połączenia, dlatego nie zamierzał się zbyt brutalnie targować. Zwłaszcza że stanowisko wiceprezesa miałoby przypaść samemu Zbigniewowi Ziobrze, w oczekiwaniu na jego powrót do bieżącej polityki.

Kaczyńskiemu zależy na przyłączeniu ziobrystów z dwóch powodów – jeden jest historyczno-psychologiczny, a drugi pragmatyczno-partyjny. Po pierwsze prezes od lat uważa, że podzielona prawica nigdy nie zdobędzie władzy, bo jak się kłóci to na całego. Kiedy Solidarna (wówczas) Polska startowała przeciwko PiS-owi w wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2014 r., to była wyjątkowo brutalna kampania. Polityczni wrogowie byli w niej właściwie niepotrzebni, bo dawni przyjaciele wymieniali się ciosami między sobą. To, co się wydarzyło w Konwencie Świętej Katarzyny pamiętają tylko najstarsi obserwatorzy, ale w prawicy to wspomnienie jest ciągle żywe.

Prezes boi się też, że ktoś zaatakuje go z prawej strony. W jego politycznej wizji bardzo możliwe było, że Suwerenna Polska, jeśli nie doczeka się sformalizowania związku z PiS–em pójdzie na układ z Konfederacją i umocni się po prawej stronie. W dodatku ma za sobą już doświadczenie „pożerania” prawicowej drobnicy. Kto dziś pamięta Przymierze Prawicy na mocy którego Kazimierz Michał Ujazdowski został wiceprezesem PiS? Nikt.

– Za trzy miesiące nikt już nie będzie pamiętał o tym połączeniu – przepowiadają politycy PiS, którzy o większości kolegów z Suwerennej Polski mówią „pisowska magma”.

Dla Kaczyńskiego zwyczajnie więcej warta jest SP jako skrajna, konserwatywna frakcja w PiS-ie niż jako sojusznik Konfederacji.

– Nie można głupio marnować głosów, a odrzucenie gości z potencjałem, którzy od lat są w klubie i współpracują z nami w kampaniach, jest zwyczajnie głupie. Po co to robić? – retorycznie pyta jeden z naszych rozmówców.

I tu wracamy do zeszłotygodniowej szarży harcerzy Morawieckiego. Michał Dworczyk publicznie wystąpił z krytyką połączenia, za co Jarosław Kaczyński miał go nawet chcieć zawiesić, ale były premier Dworczyka wybronił. Ten z kolei tłumaczył, że nie wiedział, że umowa właściwie jest już dogadana. Ale ten atak jest zupełnie zrozumiały. Już sześć lat temu Kaczyński w rozmowach ze swoimi współpracownikami mówił, że nie może przyjąć ziobrystów do PiS, bo „jak tylko wejdą, to będą mieli jedną z najsilniejszych frakcji”. Nie chodzi tu o to, że w porównaniu z resztą partii jest ich specjalnie wielu, ale o to, że z ich twardą polityką wobec UE sympatyzowało wielu polityków PiS, którzy nie mieli ochoty opuszczać partyjnych struktur, ale gdyby mieli szansę zapisać się do takiej frakcji wewnątrz PiS, to zrobiliby to z przyjemnością. Dlaczego prezes teraz zmienił zdanie? Bo taka silna frakcja wtedy była mu niepotrzebna. Teraz jest inaczej. Dla Kaczyńskiego walka frakcjami jest jak oddychanie. Tak uprawia politykę i nie zamierza z tego zrezygnować. A w PiS-ie nagle ostała się tylko frakcja Morawieckiego i zakon PC. Poza tym nic. Beata Szydło została wyrzucona na margines partyjnej polityki, a reszta to frakcyjki, które zawierają sojusze z silniejszymi. W ostatnich miesiącach najsilniejszy zrobił się Morawiecki. Dlatego zaczął tracić: przestał być kandydatem na prezydenta i na prezesa, wciąż będzie wiceprezesem, ale obok niego usiądzie także przedstawiciel Suwerennej.

Kaczyński po kongresie zarządził także wybory w partyjnych regionach, które mają objąć wszystkie szczeble od powiatów do województw. Do 10 listopada wszystko ma być pozamykane, a 10 PiS ogłosi swojego kandydata na prezydenta.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version