Idealny patchwork to taki, w którym dogadują się nie tylko nowi partnerzy, ale też eksmąż z byłą żoną, nowa partnerka męża z jego eksmałżonką, on z byłym obecnej partnerki, pasierbowie z przybranymi rodzicami, a biologiczni rodzice z własnymi dziećmi. Nie ma idealnych rodzin.

Życie Arka upływało spokojnie. Po śmierci ojca został sam z matką. Mieszkali razem na wsi i prowadzili gospodarstwo. – Było kilka kobiet w moim życiu. Nic na dłuższą metę. Do momentu, kiedy poznałem Renatę. Wtedy wszystko nabrało przyśpieszenia, niekoniecznie takiego, jakiego bym chciał – opowiada Arek.

Było jak w filmach Hitchcocka. Na początku trzęsienie ziemi, a później napięcie tylko rosło. Renata – o kilka lat młodsza koleżanka z sąsiedztwa – niespecjalnie interesowała Arka. Ale mężczyzna akurat nie był z nikim w związku, więc za namową wspólnego kolegi, wybrał się z Renatą na imprezę urodzinową do znajomych. Taka koleżeńska przysługa. – Która przerodziła się w niespodziewany romans – mówi mężczyzna. – Zaczęliśmy się spotykać. Jedna randka, druga, raz u niej, raz u mnie i od słowa do słowa, wylądowaliśmy w łóżku. Okazało się, że Renata jest w ciąży.

Arek umawiał się na seks bez zobowiązań. Nie przywiązywał uwagi do tego, o czym ludzie gadali. A we wsi huczało, że żona szuka rolnika. Była żona, za to z dzieckiem. Czternastoletnia córka Partycja to pamiątka po poprzednim związku Renaty, który skończył się z hukiem – były partner zostawił ją z dnia na dzień i jak wyjechał ze wsi za pracą do miasta, tyle go widziano. Samotna matka rozglądała się za nowym mężczyzną. – Ja szukałem kochanki, a on ojca dla swojej córki. Traf chciał, że z tego flirtu urodziła się Dorota.

Matka naciskała Arka na legalizacje związku, bo kto to słyszał mieć nieślubne dziecko. I zamieszkali pod jednym dachem – babcia, Renata, Arek oraz Patrycja z Dorotą. Miodowy miesiąc trwał może trzy tygodnie. Szybko wyszło na jaw, że związanie ze sobą dwóch różnych rodzin to zadanie ponad Arka siły. Wszystko rozłaziło się w szwach.

– Moja mama od początku nie uznawała Renaty. Dwie gospodynie w jednym domu to jak sześć kucharek przy jednym garnku. Kłóciły się o wszystko: która sprząta, która gotuje. Dlaczego jest niepozmywane i niestarte ze stołu? Matka była o mnie zazdrosna, żona nie zamierzała się mną z nikim dzielić, a ja musiałem grać negocjatora i łagodzić obyczaje. Nie odnajdywałem się w tej roli – przyznaje mężczyzna.

Doszło do tego, że Renata parę razy pakowała walizki, brała dziewczyny i na jakiś czas wyprowadzała się do swojej matki. Arek złorzeczył, trzy dni później jechał, przepraszał, namawiał do powrotu. Teściowa nie pozostawała dłużna – stawała w obronie córki, kazała zięciowi się wynosić. Utrudniały mu kontakt z Dorotą. Czas szybko leczył rany. Sytuacja wracała do normy, a Renata z dziewczynkami – do męża.

– Od pewnego czasu jest, odpukać, stabilnie. Nie ma awantur. Jest natomiast problem z Patrycją. Moja pasierbica jest totalnie nieobecna. W przenośni i dosłownie, ponieważ w weekendy Renata wywozi ją do babci, a w ciągu tygodnia Patrycja idzie do szkoły, wraca, zamyka się w pokoju i nie ma z nią kontaktu. W ogóle nie uczestniczy w życiu rodzinnym, jest osowiała, ogląda po nocach telewizję, a za dnia przemyka jak duch między pokojami – opowiada Arek.

Zgaduje, że narodziny Doroty przybiły pasierbicę – między dziewczynami jest dziesięć lat różnicy. Patrycja przestałą być najważniejsza dla Renaty i schodzi jej z drogi. Arek z kolei nie potrafi znaleźć wspólnego języka z pasierbicą. W dodatku jego mama ciągle za coś krytykuje przyszywaną wnuczkę, prowadząc w ten sposób wojenki z Renatą. Życie na dwa domy jest męczące: wożenie Patrycji do drugiej babci, odbieranie Doroty, pogoń za obrażoną Renatą, wysłuchiwanie połajanek od teściowej, obłaskawianie mamy… – Wracam po pracy i zajmuję się schładzaniem konfliktów. Rodziny patchworkowe? Nie polecam! – kręci głową mężczyzna.

– Dużo rozmawiać, pytać, uzgadniać, nie narzucać, wysłuchać drugą stronę – radzi Małgorzata Bohosiewicz-Suchoń z Instytutu Wsparcia i Rozwoju Rodziny. To kilka ogólnych porad, jak sobie radzić w rodzinie patchworkowej, choć moja rozmówczyni używa terminu „rodzina zrekonstruowana”. Rekonstrukcja obejmuje wszystko i wszystkich. To nie tylko nowy związek dla niej i dla niego, którzy mają za sobą mniej lub bardziej nieudane relacje małżeńskie czy partnerskie. To nowa sytuacja dla dzieci, rodzeństwa, dziadków, teściów, no i byłych małżonków. Każdego trzeba próbować zrozumieć. A jest wielu interesariuszy w takiej rodzinie. I nikt nie chce być pokrzywdzony. Albo inaczej: chce być najmniej stratny.

Warto więc dobrze zaplanować patchwork, zanim przyjdzie się z walizką i całym bagażem życiowych doświadczeń w postaci dzieci do domu nowego partnera czy nowej partnerki i wypakuje osobiste rzeczy na środku mieszkania. – Najlepiej zacząć od powiadomienia swojego dziecka o naszych zamiarach. Nie chodzi o uzgadnianie z synem czy córką decyzji o tym, że wchodzimy w nowy związek, ale warto, aby wyraziły własne zdanie. Nie powinniśmy im od razu narzucać kontaktów z przyszłą macochą czy przyszłym ojczymem. Jak już porozmawiamy z dzieckiem, przedyskutujmy otwarcie z partnerem, jakie są nasze oczekiwania. Żeby nas wspierał w wychowaniu syna lub córki, ale też respektował stawiane przez nas granice i nie wchodził na terytorium zarezerwowane dla biologicznych rodziców – tłumaczy Małgorzata Bohosiewicz-Suchoń.

Potrzebna jest również rozmowa z byłą żoną czy byłym mężem, którzy po rozpadzie związku nie przestają przecież być rodzicami naszych wspólnych dzieci. Dobrze konsultować z nimi swoje zamiary, bo ich dziecko będzie spędzało czas z przybranym rodzicem, czyli ktoś zupełnie obcy zachowa wpływ na jego rozwój. Słyszę, że o takie konsultacje trudno. Zwykle przybierają formę przekazywania zdawkowej informacji drugiej stronie w oczekiwaniu, że przyjmie ją bezwarunkowo do wiadomości. Wysoki stopnień konfliktowości, który towarzyszy rozwodom w Polsce, nie ułatwia konstruowania patchworków w atmosferze wzajemnego zrozumienia.

– Rozwód traktujemy jak porażkę, bo nam w życiu nie wyszło, choć to nie jest porażka; po prostu ludziom czasami się nie układa. Ale mamy w pamięci nieudany związek i boimy się kolejnej klęski. Tak można tłumaczyć wchodzenie w nową relację bez respektu dla tego, co sądzą o tym nasze dzieci i bliska rodzina. Potrzeba czasu, aby wszystko ułożyć, lecz go nie mamy w obawie, że nowa szansa życiowa szybko ucieknie, jeśli jej natychmiast nie wykorzystamy – mówi Bohosiewicz-Suchoń.

Iwona ma córkę z pierwszego związku i dwóch pasierbów z drugiego małżeństwa. Wszyscy są już dorośli, bo ten patchwork funkcjonuje do dwudziestu lat. Dzieci dzwonią do rodziców – biologicznych i przybranych – radzą się, zapraszają na wspólne obiady, a przyrodnie rodzeństwo nie mówi o sobie inaczej niż „brat” czy siostra”. Sielanka? Raczej dojrzałość. Początki były jednak trudne.

– Mojego drugiego męża przez cały tydzień nie było w domu. Taką miał pracę. Przyjeżdżał na weekendy. Dzwonił w piątek po południu, że wraca, ale po drodze pojedzie po synów. Byłam niepocieszona. Nalegałam: „A nie możesz po nich pojechać w sobotę? Spędźmy chociaż piątkowy wieczór sami”. A on odpowiadał: „Ale jak sami, przecież będzie twoja córka”. Trudno się dziwić, że tęsknił za chłopcami i chciał ich zabrać na weekend od byłej żony. Byłam zazdrosna o synów Adama. Bo inną miłością kocha się partnera, inną swoje dziecko, a jeszcze inną jego dzieci – klaruje mi Iwona.

Zdarzało się jej słyszeć: „Nie jesteś moją matką i nie będziesz mi mówić, kiedy mam posprzątać swój pokój albo o której godzinie wrócić z imprezy”. Iwona akurat nigdy nie próbowała chłopcom zastąpić mamy, respektowała ustalenia, które poczyniła Beata i nie wyrażała się o niej źle. Po co miała robić sobie wrogów z pasierbów. Wystarczy, że z ich rodzoną matką łączyły ją bardzo chłodne, wręcz wrogie relacje.

– Wiele lat zajęło Beacie zrozumienie, że nie mam zamiaru z nią konkurować – przyznaje Iwona. – Dopiero kiedy najstarszy syn poinformował rodzinę o ślubie i narodzinach dziecka, złe emocje uległy wyciszeniu. Jako że dowiedzieliśmy się o tym na forum rodzinnym, wyciągnęłam dłoń w stronę Beaty, żeby pogratulować jej zostania babcią. Nie liczyłam na wiele, ale – ku mojemu zaskoczeniu – przyjęła gratulacje. Pogodziła nas wnuczka.

– Pochodzę z rodziny patchworkowej i sama taką tworzę – opowiada Ewa. Swojego ojca poznała w wieku 13 lat. Wychowywała ją mama i jej rodzina. Nie tęskniła za tatą. Trudno za kimś tęsknić, jeśli się go nie zna. – O ojcu w domu nie mówiło się zbyt wiele. Trochę tak, jak mówi się o zmarłych: albo dobrze, albo wcale. Kiedy pytałam o tatę, mama udzielała odpowiedzi, ale nigdy na ojca nie powiedziała złego słowa, choć pewnie powody ku temu by znalazła. Przyjęłam do wiadomości jego nieobecność i nie czułam się pokrzywdzona z tego powodu. Wręcz przeciwnie, miałam poczucie pewnej wyjątkowości, bo nosiłam inne nazwisko niż mama i cała rodzina – wspomina ze śmiechem.

W dorosłym życiu Ewa zbudowała relację z mężczyzną po przejściach. Wiktor miał córkę Magdę z poprzedniego związku. Jego nowa partnerka poznała pasierbicę, kiedy Magda miała trzy lata.

Dziecko mieszkało z matką. A ojciec raz na jakiś czas przyjeżdżał i zabierał córkę do swoich rodziców. Poprzednia żona nie była tak dokuczliwa w kontaktach, jak wtrącający się we wszystko dziadkowie.

– Rodzice męża przeszkadzali w budowaniu relacji. Ciągle jojczyli, wzdychali, że dziecko powinno wychowywać się z ojcem i jakie jest ono biedne z tego powodu, że „nie ma taty”. A biedne wcale nie było, bo ojciec był stale obecny w życiu córki: interesował się, odwiedzał regularnie, dbał, kochał. Dziadkowie jednak wiedzieli swoje i budowali w dziecku poczucie pokrzywdzenia – relacjonuje Ewa.

Kiedy na świat przyszedł Paweł – syn Ewy i Wiktora – sytuacja rodziny bardziej się skomplikowała. Bo ojcu urodziło się kolejne dziecko i musiał teraz krążyć między dwoma domami. A że często wyjeżdżał w delegacje, czasu zawsze dla wszystkich brakowało. – Było mi trudno, bo musiałam opiekować się niemowlakiem, a mąż jechał spędzić trochę czasu z ośmioletnią córką, usiłując jej wynagrodzić stratę w postaci często nieobecnego ojca. Walczył, żeby córce nie działa się krzywda, a krzywdą było, że go nie ma. Konserwatywni dziadkowie dolewali tylko oliwy do ognia i powtarzali starą śpiewkę: „Dziecko nie może się wychowywać bez ojca”. Bardzo przepraszam, a moje mogło? – pyta retorycznie Ewa.

Brak czasu i zachwiane poczucie ważności – to główne problemy, jakie napotkał patchwork Ewy. Jej relacje z pasierbicą układały się poprawnie i nawet Magda, wychowywana na jedynaczkę, po latach zaakceptowała Pawła. Nie jest to relacja jak między rodzonym bratem i siostrą, ale pozostają w dobrych stosunkach. Patchwork jednak pozostawił ślad. Mimo osiągnięcia dorosłości Magda cały czas przeżywa rozstanie rodziców. Nie potrafi się z tym pogodzić.

Idealny patchwork to taki, w którym dogadują się nie tylko nowi partnerzy, ale też eksmąż z byłą żoną, nowa partnerka męża z jego eksmałżonką, on z byłym obecnej partnerki, pasierbowie z przybranymi rodzicami, a biologiczni rodzice z własnymi dziećmi. Trudno odnieść komunikacyjny sukces. Ale warto próbować.

– Dzieci mają tendencję do obwiniania nowych partnerów swoich rodziców. Mają obawę, że ojczym zabierze im mamę albo że stracą swój pokój na rzecz nowego rodzeństwa i zasadniczo będą musieli się od teraz wszystkim dzielić, a do tej pory świat kręcił się tylko wokół nich. Do tego dochodzi złość na mamę, która już nie poświęca im tyle uwagi, bo stara się przypodobać dzieciom nowego partnera, aby się wkupić w jego łaski. Rodzina zrekonstruowana to skomplikowany projekt na wielu poziomach – analizuje Bohosiewicz-Suchoń.

Zawiedzione nową sytuacją dziecko jest rozdarte, bo niejako poza nawiasem budowanej po wtóre wspólnoty pozostaje drugi rodzic. Być może tata też ułoży sobie życie z kimś innym, ale zdarzają się sytuacje, że po rozwodzie mama znajduję partnera i zakłada nową rodzinę, a ojciec zostaje sam. I jeśli dziecku jest nawet dobrze z mamą, ojczymem i przybranym rodzeństwem, trawi je tzw. dylemat lojalności, czy ma prawo do szczęścia, skoro tata został sam i jest z tego powodu nieszczęśliwy. Nie obrazi się na mnie? – kalkuluje dziecko.

W przezwyciężaniu dylematów i wątpliwości na pewno pomaga zdefiniowanie sytuacji. Wszyscy powinni wiedzieć, na czym stoją. – W trosce przede wszystkim o dzieci, dobrze jest sformalizować nowy związek, aby było wiadomo, kto ma jaki status w rodzinie i od kiedy nowe ustalenia wchodzą w życie. Ślub pomaga określić, że zaistniała relacja ma charakter stały, a nie tymczasowy. I już nikt nie jest zdezorientowany. Mamy konkretną informację, jak jest – przekonuje Bohosiewicz-Suchoń.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version