Odkąd w 1990 r. nikomu nieznany, niepopierany przez żadną istotną siłę polityczną rodzącej się III RP Stan Tymiński niespodziewanie dla wszystkich wyprzedził Tadeusza Mazowieckiego i wszedł do drugiej tury, gdzie zdecydowanie przegrał z Lechem Wałęsą, wiadomo, że wybory prezydenckie należą do najbardziej nieprzewidywalnych w Polsce.
Często pojawiało się w nich miejsce dla „trzeciego kandydata”, kogoś spoza głównej osi politycznej polaryzacji, kto, nawet jeśli nie był w stanie wejść do drugiej tury – odkąd polską scenę polityczną zorganizował spór PO-PiS zawsze trafiali do niej wyłącznie kandydaci tych dwóch partii – to jego start uruchomiał brzemienne w skutki zmiany na polskiej scenie politycznej.
Czy w przyszłorocznych wyborach prezydenckich pojawi się taki kandydat? Czy też polska scena polityczna jest dziś tak dobrze zagospodarowana, że nie będzie na niego miejsca?
Czas na wojskowych?
Największy jak dotąd sukces z kandydatów poza partyjnego rozdania odniósł Paweł Kukiz, który w 2015 r. zdobył 20,8 proc. głosów. Sukces Kukiza wynikał ze zmęczenia społeczeństwa ośmioma latami rządów PO oraz obchodzącym wtedy okrągłą, dziesiątą rocznicę swojego istnienia duopolem PO-PiS. Na tej samej emocji, choć już z mniejszym sukcesem, próbował budować swoją pozycję Szymon Hołownia w 2020 r.
Za rok PO-PiS skończy 20 lat. Jednocześnie samo zaproponowanie alternatywy dla tego układu może już nie wystarczyć. Społeczeństwo jest tyleż zmęczone sporem PiS-PO, co kolejnymi, nieudanymi próbami budowania do niego alternatywy. Wie, że w drugiej turze, jak wszystko wskazuje, Karol Nawrocki zmierzy się z Rafałem Trzaskowski i szkoda tracić czasu na kandydatów spoza tej dwójki.
Jednocześnie sytuacja międzynarodowa, zwłaszcza wojna tocząca się tuż u naszych granic tworzą dobrą koniunkturę dla tematyki bezpieczeństwa i kandydatów mogących się pochwalić doświadczeniem w tym obszarze. Żadna z głównych partii nie postawiła na kandydata specjalizującego się w bezpieczeństwie. Trzaskowski zna się na sprawach europejskich i międzynarodowych, ale niekoniecznie na twardym bezpieczeństwie, Nawrocki zajmował się kierowaniem Muzeum II Wojny światowej, nie wiadomo jednak, by posiadał wiedzę na temat bardziej współczesnych konfliktów.
Teoretycznie mogłoby to otwierać pole w wyborach dla kandydata mającego szczególną wiedzę w temacie bezpieczeństwa. Na przykład emerytowanego wojskowego. Jak dotąd jedyna próba startu byłego żołnierza w wyborach prezydenckich w Polsce skończyła się poparciem na poziomie 0,16 proc. dla generała Tadeusza Wileckiego w 2000 r., startującego z poparciem mikrostronnictw prawicy narodowej, w tym Rodziny Warszawskiej Romana Giertycha. Wybory w 2000 r. odbywały się jednak w momencie, gdy mogło się wydawać, że wejście rok wcześniej Polski do NATO zamyka na lata temat naszego bezpieczeństwa. Dziś bezpieczeństwo stało się znów elementarnym problemem.
Na medialnej giełdzie krążyły od dawna spekulacje, że w wyborach wystartować mógłby Jacek Siewiera, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, bliski współpracownik Andrzeja Dudy, lekarz i podpułkownik Wojska Polskiego.
Mówiło się o Siewierze, jako niezależnym kandydacie popieranym przez PiS. Ta opcja się jednak nie zmaterializowała i nie miała prawa, bo Kaczyński musiałby się znajdować w naprawdę desperackiej sytuacji, by poprzeć kandydata Pałacu Prezydenckiego. Propozycje Siewierze miał też według niepotwierdzonych informacji składać minister obrony i lider PSL, Władysław Kosiniak-Kamysz.
Siewiera pytany o swój start w wyborach odpowiadał, że ciągle jest żołnierzem służby czynnej i jako taki nie może kandydować. Ze służby zawsze jednak można zrezygnować.
Gdyby Andrzej Duda chciał skorzystać z wyborów prezydenckich, by zbudować jakąś własną formację na prawicy, to start Siewiery z poparciem prezydenta byłby do tego idealną okazją. Tym bardziej że jak wszystko wskazuje, kandydatura Nawrockiego nie budzi entuzjazmu Andrzej Dudy. Oznaczałoby to jednak sięgnięcie przez prezydenta po opcję atomową w relacjach z PiS i spalenie sobie wszystkich mostów łączących go z dawnym obozem. Na co Duda nigdy się do tej pory nie zdecydował.
Drugim generałem, którego nazwisko pojawiało się w prezydenckich spekulacjach, był Rajmund Andrzejczak, szef sztabu generalnego w latach 2018-23. Andrzejczak zadeklarował co prawda na początku marca, że nie zamierza startować, ale ostatecznie przekonamy się, kto startuje, a kto nie, gdy skończy się rejestracja kandydatów. Z pewnością obecność na Kanale Zero, gdzie prowadzi program poświęcony bezpieczeństwu i polityce międzynarodowej, buduje rozpoznawalność i ekspercki wizerunek Andrzejczaka.
Czy kandydat wojskowy faktycznie mógłby namieszać w wyścigu? Wszystko zależy od tego, na ile te wybory faktycznie będą głównie o bezpieczeństwie. Bo wcale nie jest to konieczne. Społeczeństwo może zmęczyć się tym tematem, do maja na plan pierwszy mogą wysunąć się takie problemy, jak koszty życia, gdzie kandydat budujący swój wizerunek wyłącznie na bezpieczeństwie nie będzie miał mocnej pozycji.
Kandydat Kanału Zero?
Na prezydenckiej giełdzie od początku obecnego roku krążyło też nazwisko gwiazdy Polsatu Doroty Gawryluk. Miała ona być kandydatką startującą z poparciem stacji i z prawicowym programem, bliskim pozycjom PiS. Polsat zadeklarował co prawda, że żaden z jego dziennikarzy nie będzie kandydował, ale jak we wtorek doniosła „Gazeta Wyborcza”, związane z Polsatem stowarzyszenie Lepsza Polska – tak samo nazywa się program prowadzony przez dziennikarkę na antenie stacji – płaci 30 tys. zł miesięcznie jednemu z byłych bliskich doradców Morawieckiego. Zdaniem dziennika, to może świadczyć, że kandydatura Gawryluk ciągle jest w grze.
Przykład Trumpa pokazuje, że telewizyjna sława – mimo słabnącej siły tego medium – może okazać się przepustką do najwyższych politycznych stanowisk. Hołowni nie udało się co prawda przejść z roli gwiazdy telewizji do roli głowy państwa, ale na swojej prezydenckiej kampanii wszedł do wielkiej polityki, zostając ostatecznie Marszałkiem Sejmu. Kandydatura Gawryluk, zwłaszcza wspierana przez jedną z największych telewizji – postrzeganą przy tym w badaniach jako najbardziej obiektywna – ma więc teoretycznie pewien potencjał.
Prezydenckie ambicje ogłosił za to Krzysztof Stanowski, założyciel i szef Kanału Zero. Nie wiadomo, na ile ta deklaracja była serio, ale jeżeli była, to może się on okazać kandydatem nawet z większym potencjałem niż gwiazda Polsatu.
Stanowski i jego kanał znajdują się bez wątpienia na wznoszącej fali. Dziennikarz dociera z politycznym przekazem do odbiorców nieodnajdujących się w obecnych podziałach politycznych, sceptycznych wobec wszystkich politycznych sił, odrzucających tradycyjne media. Przekaz Kanału Zero skupia się na takich problemach, jak CPK i wielkie projekty rozwojowe, bezpieczeństwo, niekompetencja głównych politycznych graczy. Stanowski ze swoim miękkim, centrowym populizmem obsługującym te tematy mógłby łowić głosy zarówno wyborców skłaniających się zarówno do Koalicji 15 października, jak i PiS, i Konfederacji. Na pewno można sobie wyobrazić, że jeśli nie sam Stanowski to jakiś inny „kandydat Kanału Zero” mógłby próbować zagospodarować tę polityczną niszę.
Czy będzie efekt Kukiza
Załóżmy, że w wyborach faktycznie pojawi się zdolny bić się nawet o trzecie miejsce kandydat spoza parlamentarnej polityki – obojętnie wojskowy czy medialny. Komu najbardziej politycznie może zaszkodzić taka kandydatura?
W pierwszej turze na pewno kandydatom, którzy sami próbują pozycjonować się jako alternatywa dla sporu PO-PiS. Czyli głównie Hołowni i Mentzenowi. Hołownia jest na wyraźnej fali opadającej i start mocnego, dobrze wymyślonego kandydata spoza partyjnego rozdania może być szczególnie niebezpieczny dla jego kandydatury. Mentzen w kampanii parlamentarnej w 2023 r. popełnił każdy możliwy błąd, ciągnąc swoją formację w dół. Jeśli historia powtórzy się za rok, to skorzystać może na tym właśnie ktoś spoza partyjnego rozdania – bo w pierwszej turze jeszcze raczej nie Karol Nawrocki.
Co z drugą turą? Kluczowe pytanie brzmi, czy zadziała w niej „efekt Kukiza” z 2015 r.? Kukiz okazał się wtedy mostem, po którym wyborcy kiedyś skłaniający się PO mogli przejść i zagłosować w drugiej turze na Andrzeja Dudę. Kukiz ze swoją wymierzoną w Komorowskiego kampanią pomógł zredukować urzędującego prezydenta do postaci mema, kogoś na kogo głosowanie jest dla młodszych wyborców zwyczajnie obciachowe i lepiej poprzeć alternatywę wystawioną przez PiS.
Czy kandydat typu Stanowski mógłby w podobny sposób zatopić kandydaturę Trzaskowskiego? Teoretycznie nie powinien: Trzaskowski nie rządzi od pięciu lat jak Komorowski w 2015 r., nic nie wskazuje, by popełnił podobne błędy w kampanii. Ale cały urok wyborów prezydenckich w Polsce polega na ich nieprzewidywalności.