„Profesorowie są wrogiem” – mówił kilka lat temu na konferencji obecny wiceprezydent Stanów Zjednoczonych JD Vance. Choć był to cytat, zdaje się, że administracja Donalda Trumpa kieruje się nim w swoich działaniach. Pismo naukowe „Nature” określiło ostatnie tygodnie jako „bezprecedensowy atak na naukę, instytucje badawcze oraz ważne międzynarodowe organizacje i inicjatywy”.
I imię „walki z ideologią” rząd Trumpa ścina i blokuje naukę po ideologicznej linii – biorąc na cel te programy i badania, które uważa za niewygodne. To między innymi kwestie ochrony środowiska i badania zmiany klimatu, a także wszystko, co dotyczy różnorodności, rasizmu, płci lub tożsamości seksualnej.
Ograniczane są fundusze na konkretne badania i działalność całych instytucji; prowadzone są zwolnienia; przyszłość badań i badaczy stoi pod znakiem zapytania. Wpływa to nie tylko na amerykańską naukę, ale na cały świat, bo Stany Zjednoczone – największa gospodarka świata – często odgrywały kluczową rolę w międzynarodowych instytucjach, zapewniały finansowanie pracy naukowej, wspierały naukę za granicą.
USA wycofały się ze Światowej Organizacji Zdrowia i globalnego porozumienia klimatycznego, a także przestały finansować ogromną większość pomocy zagranicznej – w tym w zakresie nauki czy zwalczania chorób. W kraju obcięto finansowanie uczelni, szpitali i innych ośrodków badawczych. Niektóre z decyzji są blokowane przez sądy, jednak nie wiadomo, czy administracja będzie trzymać się decyzji sądów. Republikanie kontrolują też obie izby parlamentu, co pozwala usankcjonować decyzje, które mogłyby okazać się wykraczającymi poza uprawnienia prezydenta.
„Orwellowskie ograniczenia”
W komentarzu redakcyjnym magazynu „Nature” – który jest częścią najbardziej prestiżowego pisma naukowego na świecie – zarzucono prezydentowi USA „orwellowskie ograniczenia” badań naukowych. Chodzi przede wszystkim o te, które choćby wspominają konkretne słowa dotyczące płci, rasy, niepełnosprawności czy innych uznanych przez Biały Dom za „lewicową ideologię”.
Politycy trumpowskiej prawicy działają w dużej mierze na oślep w swojej kampanii przeciwko temu, co określają jako „lewicowe” i „radykalne”. Jeszcze w ubiegłym roku republikański senator Ted Cruz ogłosił, że wśród grantów naukowych z czasów Joe Bidena znalazł warte 2 miliardy dolarów badania wokół „radykalnych, neomarksistowskich idei”. Teraz mogą one utracić finansowanie.
Dziennikarze serwisu śledczego propublica.org przyjrzeli się dokładnie temu, czego dotyczą niektóre z tych projektów badawczych. Lista Cruza powstała po prostu przez oznaczenie projektów, które zawierają konkretne słowa – w rozumieniu prawicy nacechowane „lewicową ideologią”. Okazało się, że trafią na nią np. badanie dotyczące gatunków mięt, bo we wniosku o finansowanie wspomniano o „różnorodności” – ale chodziło o różnorodność roślin, a nie „lewicową ideologię”.
Na „czarnej liście” słów znalazła się też „trauma” i „ofiara”, przez co za „lewicowe” uznano badanie nowej metody hamowania krwotoków. Badanie związane z wykrywaniem chorób zakaźnych trafiło na listę, bo zawierało skrót „POC” – używany często do określenia osoby o innym kolorze skóry niż biały (people of color), jednak w tym wypadku chodziło o… miejsce udzielania pomocy medycznej (point of care).
Stłuczony termometr
Trump zaczął swoją drugą kadencję – podobnie jak pierwszą – od podjęcia decyzji o opuszczeniu Porozumienia paryskiego, czyli globalnego paktu na rzecz zatrzymania zmiany klimatu. Na tym się jednak nie zatrzymał – jego kolejne działania, niczym „stłuczenie termometru, by nie mieć gorączki”, uderzają w badania zmiany klimatu.
Cięcia etatów w administracji – którymi zajmuje się m.in. miliarder Elon Musk – dotknęły między innymi Narodowej Agencji Oceanów i Atmosfery. Nie wiadomo jeszcze, jaki dokładnie będzie ich zakres, ale według doniesień mogą dotyczyć co najmniej setek pracowników. NOAA zajmuje się tworzeniem prognoz i monitorowaniem pogody, a także badaniami klimatu. Praca agencji jest ważna nie tylko dla długoterminowych prognoz zmiany klimatu, ale też ostrzeżeń przed tornadami czy huraganami.
W ubiegłym tygodniu w Chinach zaczęło się spotkanie Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (IPCC). Ten działający przy ONZ panel skupia naukowców z całego świata. Opracowują oni raporty będące największym i jednym w swoim rodzaju podsumowaniem aktualnej wiedzy o globalnym ociepleniu – jego przyczynach, postępie i możliwościach zatrzymania. Raporty IPCC są podstawą decyzji podejmowanych przez rządy całego świata.
Teraz panel pracuje nad swoim kolejnym raportem – jednak na spotkanie w Chinach nie przyjechała amerykańska delegacja. Jak opisuje magazyn „Nature”, Trump zablokował planowany udział amerykańskiego zespołu pod przewodnictwem dr Katherine Calvin, głównej naukowczyni NASA. Agencja pozbawiła też ten zespół finansowania. Zarówno sama Calvin, jak i amerykańska nauka miała odgrywać ważną rolę w tworzeniu nowego raportu IPCC. Według mediów USA nie tylko ograniczają możliwość udziału swoich naukowców w pracach panelu, ale też zatrzymają swój wkład finansowy w działanie IPCC.
Chociaż zmiana klimatu powodowana przez człowieka jest faktem naukowym – a USA to największy historyczny emitent gazów cieplarnianych – obecny prezydent wielokrotnie negował globalne ocieplenie, a nawet nazywał je „chińską mistyfikacją”.
Odwrócona flaga
Decyzje Trumpa i Muska uderzają też w ochronę przyrody w Stanach Zjednoczonych i na świecie. W ubiegłym tygodniu prezydent zapowiedział, że szykują się „głębokie cięcia” etatów w Agencji Ochrony Środowiska. Budżet EPA może zostać ścięty o 65 proc. Zatrudniająca 15 tys. osób agencja federalna pilnuje przestrzegania przepisów środowiskowych, a także zajmuje się usuwaniem zagrożeń dla ludzi i środowiska – jak wycieki niebezpiecznych substancji czy usuwaniem odpadów po kataklizmach (jak ostatnie pożary w Kalifornii).
Cięcia dotknęły nawet… parków narodowych. Zwolnienia strażników parków i innych pracowników nie tylko grożą tym, że pogorszą się standardy ochrony najcenniejszych przyrodniczo miejsc w kraju. Odbijają się też na komforcie i bezpieczeństwie turystów. Ci – jak opisuje BBC – już w pierwszych dniach odczuli skutki decyzji Białego Domu, stojąc w niezwykle długich kolejkach po bilety, bo brakowało pracowników na kasach. Zadania pracowników parków to wszystko od sprzątania toalet na szlakach po udzielanie pomocy turystom, którzy zgubili się lub z innego powodu potrzebują wsparcia.
W parku Yosemite grupa osób, w tym pracowników parku, dała wyraz swojemu niezadowoleniu wywieszając wielką amerykańską flagę do góry nogami.
Pracownicy parków i lasów zajmują się też monitorowaniem i ochroną zagrożonych gatunków oraz monitoringiem pożarów.