Temat braku rezerw w Siłach Zbrojnych RP wraca niczym bumerang. W ostatnich latach był podnoszony wielokrotnie, choć niewiele w tej kwestii zrobiono. W armii wciąż brakuje m.in. doświadczonych szkoleniowców po misjach, którzy mogliby prowadzić zajęcia z rekrutami.
Premier Donald Tusk zapowiedział odbudowę rezerw osobowych Sił Zbrojnych. Wyjaśnił przy tym, że przygotowanie będzie oparte o system szkolenia przyjęty przez dobrowolną zasadniczą służbę wojskową. Dodał też, że „przeprowadzone w innym trybie będą też szkolenia specjalistyczne. Potrzeba całej gamy specjalistów i dotyczy to przede wszystkim najnowocześniejszych technologii, ale także na wypadek zagrożeń tu na miejscu potrzeba więcej specjalistów od obrony cywilnej”.
Wedle jego planów już w 2027 r. polska armia osiągnie zdolności do przeszkolenia 100 tys. ochotników. Zapowiedział też istotną rzecz, z punktu widzenia sprawności systemu szkolenia – jako szkoleniowcy mają być wykorzystani żołnierze, którzy przeszli w ostatnich latach do rezerwy, a których armia dotychczas niekoniecznie potrafiła wykorzystać. Zapowiedzi są szumne, jak najbardziej słuszne, jednak przed szefostwem Ministerstwa Obrony Narodowej, któremu szef rządu zlecił przygotowanie szczegółowych rozporządzeń, stanie sporo wyzwań, ponieważ przez lata system szkolenia rezerw został niemal całkowicie zlikwidowany.
Jego odbudowa będzie dość skomplikowana. Sytuację szybko mogłoby poprawić przywrócenie Zasadniczej Służby Wojskowej. W Polsce od lat szefowie resortu obrony powtarzają, że „nie są prowadzone prace, dotyczące przywrócenia obowiązkowej służby wojskowej w ramach powszechnego obowiązku obrony”. Minister Kosiniak-Kamysz również to podkreśla. Jednak „zasadnicza służba wojskowa jest w Polsce zawieszona, nie jest zlikwidowana, więc w każdej chwili, jeżeli zajdzie taka potrzeba, można ją odwiesić” – powiedział.
Brak rezerw
Zasadnicza służba wojskowa została zawieszona ustawą z 2010 r. Ostatni pobór miał miejsce dwa lata wcześniej. Ustawa zakładała jedynie stworzenie Narodowych Sił Rezerwowych. Te jednak liczyły w szczycie niespełna 20 tys. ludzi i faktycznie nie przygotowywały kadr rezerwowych, które faktycznie mogłyby zasilić oddziały liniowe. Ówczesne zmiany spowodowały, że w Polsce praktycznie zaprzestano szkolenia rezerw. Ostatnie roczniki, które trafiły w kamasze, dobiegają czterdziestki albo już ją przekroczyły. A sprzęt, z którego korzystali przed niemal dwoma dekadami, jest już prawie w całości wycofany ze służby. Tego typu szkolenia niewiele dają zarówno rezerwistom, jak i armii, która w razie potrzeby nie będzie miała pożytku z takiego rezerwisty. Znakomicie udowadnia to wojna na Ukrainie, gdzie obie strony zauważyły, że żołnierze po 40-45 roku życia znacznie częściej chorują, dłużej się regenerują, a straty niebojowe wśród „starszych” żołnierzy są o ok. 70 proc. wyższe, niż wśród młodszych.
Żeby poprawić stan rezerwy, rząd PiS w 2005 r. rozważał przywrócenie częściowego poboru, a do służby mieli być powoływani najlepsi chętni. PiS nie podjął decyzji, a koalicja PO-PSL całkowicie zrezygnowała z tego pomysłu i dopiero Ustawa o obronie ojczyzny z 2022 r. wprowadziła zasadniczą ochotniczą służbę wojskową. I to ona ma stanowić podstawę systemu szkolenia rezerw w zamyśle Donalda Tuska.
Ochotnicza „zeta”
Służba ochotnicza trwa do 12 miesięcy, w tym podstawowe szkolenie trwa 28 dni. Ten etap przypomina znaną z czasów poboru unitarkę. Podczas tego szkolenia kandydat nauczy się musztry, podstaw obsługi broni, regulaminów wojskowych. Kurs kończy się przysięgą, a po urlopie żołnierze rozpoczynają szkolenie specjalistyczne. Specjalistyczne kursy trwają ok. 11 miesięcy, podczas których szkoli się kierowców wozów bojowych, czy operatorów systemów uzbrojenia – celowniczych, ładowniczych, operatorów bezzałogowców. W 2022 r. wpłynęło ok. 14 tys. wniosków o przyjęcie na szkolenie dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej. Rok później już 31 tys. W 2024 r. do służby wstąpiło ponad 32 tys. osób. W tym samym roku do zawodowej służby przeszło niemal 4,5 tys. osób. Tusk zapowiadał, że szkolenie podstawowe ma trwać miesiąc, więc zapewne będzie kopią szkolenia „dobrowolsów”. Dodał jednak, że szkolenie specjalistów zostanie zmodyfikowane. Jedną z dróg jest system szkolenia opracowany przez Wojska Obrony Terytorialnej, o którego wprowadzenie do szkolenia rezerw postuluję od lat. Nowo wyszkoleni rezerwiści mogliby wówczas zdobywać specjalistyczne umiejętności i podtrzymywać je podczas regularnych comiesięcznych ćwiczeń. Podobny system w Europie stosują państwa skandynawskie oraz Szwajcaria. W podobny sposób szkoli się amerykańska Gwardia Narodowa, której żołnierze walczyli na frontach obu wojen światowych, a ostatnio w Iraku i Afganistanie. Byłoby to rozsądne i bardzo wygodne, jednak pozostają inne poważne braki, które szybko trzeba będzie nadrobić.
Brakuje odpowiedniej infrastruktury koszarowej, aby zapewnić kwatery dla dużej grupy szkolonych żołnierzy. Nawet w wojskach operacyjnych i WOT brakuje szkoleniowców z doświadczeniem. Ponadto utrzymanie dużej grupy skoszarowanych żołnierzy obciąży bardzo mocno budżet. To też był jeden z powodów zawieszenia „zety”.
Wyzwania
Zgodnie z zapowiedzią premiera w 2027 r. ma być już szkolonych 100 tys. rezerwistów. Daje to ok. 10 tys. osób miesięcznie. Do tego należy doliczyć żołnierzy Wojsk Operacyjnych i Wojsk Obrony Terytorialnej, którzy też muszą się szkolić. Ponadto przecież szkolenia specjalistyczne będą przechodzić żołnierze dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej i rezerwiści. Wszystkich tych żołnierzy trzeba gdzieś pomieścić. Tymczasem po zawieszeniu „zety” wiele garnizonów zostało zlikwidowanych, a budynki zostały sprzedane lub niszczeją pod pieczą Agencji Mienia Wojskowego, jak dawne koszary 42. pułku zmechanizowanego, a potem 11 Brygady Zmechanizowanej w Żarach, czy koszary w Żaganiu. Armia musiałaby wybudować nowe budynki, które spełniałyby współczesne wymagania. Dotyczy to przede wszystkim obiektów na poligonach. Największe polskie poligony mogą pomieścić kilka tysięcy szkolących się żołnierzy. Np. Centrum Szkolenia Wojsk Lądowych Drawsko może pomieścić w koszarach ok. 1,4 tys. osób. Kolejnych ok. 5 tys. miejsc mogą zapewnić bazy namiotowe. W ciągu roku może przeszkolić ok. 180 tys. żołnierzy.
Wojsko jednak narzeka, że na poligonie jest niezwykle ciasno. Prócz Polaków szkolą się tam sojusznicy z NATO: Brytyjczycy, Niemcy, czy Amerykanie, którzy stacjonują w pobliżu poligonu. Podobnie jest w innych miejscach. Armię czekają więc poważne inwestycje w powiększenie terenów szkoleniowych na poligonach i przywrócenie stanu sprzed 2010 r., a także budowa nowych budynków koszarowych, stołówek, hal sportowych, sal wykładowych, garaży, warsztatów itd. Przy aktualnej skali zakupów sprzętu wojskowego MON będzie musiał wysupłać dodatkowe fundusze. A to dopiero początek. Armia od lat cierpi na brak specjalistów, a od czasów Antoniego Macierewicza te braki wręcz przebiły sufit. Z armii gremialnie odchodzili najlepiej wyszkoleni żołnierze. W cywilu znaleźli spokojniejszą i przede wszystkim lepiej płatną pracę. Doszło do tego, że niektóre jednostki nie były w stanie prowadzić planowych operacji.
W armii brakuje doświadczonych szkoleniowców po misjach, którzy mogliby prowadzić zajęcia z rekrutami. W ostatnich trzech latach z armii odeszło niemal 55 tys. wyszkolonych żołnierzy. Nawet jeśli w części już wiekowych, to nadal mogą wiele dać wojsku. Dlatego cieszyć może zapowiedź Tuska, że byli żołnierze będą wykorzystani do szkolenia rezerwistów. Niekoniecznie muszą wrócić do służby, ale mogą szkolić jako pracownicy zewnętrzni. Tak to jest zorganizowane np. w Stanach Zjednoczonych, gdzie szkolenia wojska prowadzą w wielu przypadkach cywilne firmy prowadzone przez weteranów. Ten system pozwala żołnierzom skupić się przede wszystkim na szkoleniu samych siebie, a nie innych. W dłuższej perspektywie wyszkolenie żołnierza jest tańsze i skuteczniejsze.
Założenia, jakie przedstawił premier, są rozsądne i pokazują właściwy kierunek. Czy będzie równie wydolny i skuteczny, jak w zapowiedziach, zależy od działań resortu obrony i zapewne będzie musiał zderzyć się z wojskowym betonem, który musi zmienić podejście do rekrutacji i systemu szkolenia. Niestety złogi z czasów „zety” nadal zalegają i trzymają się mocno. Zwłaszcza musi zmienić się mentalne podejście w Wojskowych Centrach Rekrutacji, które nadal nie potrafią skutecznie zachęcać cywili do szkoleń. Przed armią jeszcze daleka droga, aby skutecznie zacząć szkolić 100 tys. rekrutów rocznie. Dwa lata, o których mówił premier, mogą nie wystarczyć.