Putin chce Ukrainy, ponieważ to się wpisuje w jego wizję wielkiej Rosji. Za nic nie poświęciłby Ukrainy, aby mieć dobre stosunki z Ameryką. Gdyby tak było, nigdy nie zacząłby tej wojny – mówi znany historyk zimnej wojny Siegiej Radczenko. I tłumaczy, dlaczego Rosja nie zgodzi się na żadne propozycje pokojowe, które mogłyby zaakceptować władze w Kijowie.
Newsweek: Dlaczego doszło do kłótni między Trumpem a Zełenskim w Białym Domu?
Siegiej Radczenko: Katastrofalna konferencja prasowa odzwierciedlała rozbieżność interesów, ale także zderzenie osobowości. Zełenski i Trump są bardzo różnymi ludźmi. Trump jest jak szef mafii. To Don Corleone, typ faceta, który załatwia deale i inni nie mogą odmówić. Nie toleruje sprzeciwu i ceni lojalność ponad wszystko. Kompetencje są znacznie mniej ważne. Publiczne sprzeciwianie się bossowi Donaldowi jest najgorsze – sprawia, że Trump traci twarz. Dlatego J.D. Vance rzucił się bronić Trumpa. Musiał pokazać, że jest lojalny, robiąc, co się da, aby powalić Zełenskiego na ziemię.
Trump to Don Corleone. A Zełenski?
– Zełenski postrzega siebie jako męczennika. Uważa, że to Amerykanie powinni być mu wdzięczni, ponieważ jego kraj znajduje się na pierwszej linii frontu, broniąc tzw. wolnego świata i amerykańskiego przywództwa.
I stąd mamy kompletny brak zrozumienia, bo obaj są przekonani, że należy się im wdzięczność. To właśnie kwestia, kto komu jest coś winien, doprowadziła do konfrontacji.
Ale w grę wchodzą również interesy Trumpa. Chce szybkiego porozumienia z Putinem, a integralność terytorialna Ukrainy nie jest dla niego ważna. Naciska więc na Zełenskiego, by poszedł na ustępstwa. I myślę, że w tym momencie nie da się uratować tej relacji.
Trump jest prawdopodobnie tego samego zdania co Putin: uważa, że Zełenski jest przeszkodą na jego drodze, którą należy usunąć. Pytanie brzmi, jak zamierza to zrobić, ponieważ Zełenski jest wybranym prezydentem niezależnego kraju, a nie jego podwładnym w organizacji mafijnej.
Zełenski mógł to rozegrać inaczej?
– Zacznę od tego, że nigdy nie sądziłem, że Trump będzie tak chętny do dostarczenia głowy Zełenskiego na tacy Rosji. Co zamierza jeszcze zrobić: wsadzić Ukraińca do Air Force One i wysłać Putinowi? To straszne, to budzi wściekłość.
Ale Zełenski mógł to zrobić inaczej, zachować się tak jak brytyjski premier Keir Starmer i kadzić mu, jakim jest wspaniałym rozjemcą. Zamiast tego obrał twardą linię. Rozumiem, że nie chce iść na ustępstwa, ale nie sądzę, aby odzyskanie całego terytorium Ukrainy było dziś szczególnie realistyczne. Upieranie się przy tym w Białym Domu i publicznie zaprzeczanie Trumpowi prawdopodobnie przyniosło efekt przeciwny do zamierzonego. Jest bardzo prawdopodobne, że Trump już zdecydował o rezygnacji z Ukrainy.
Zełenski deklaruje, że jest gotowy podpisać umowę z Trumpem w sprawie krytycznych minerałów. Co by to dało?
– To umowa niezwykle przereklamowana. Jasne jest tylko, że Trump chciał ją wykorzystać, aby ogłosić swoje zwycięstwo. Ale podobnie jak Biden, który nie chciał iść na wojnę z Rosją, aby bronić demokracji w Ukrainie, Trump w żadnym wypadku nie pójdzie na wojnę z Rosją ze względu na niezbadane bogactwa mineralne. Każdy, kto czytał treść tego porozumienia, zauważy, że gwarancje bezpieczeństwa są tam wspomniane w bardzo niezobowiązujący sposób.
To trochę jak rezolucja ONZ. USA będą się starać o uzyskanie przez Ukrainę gwarancji bezpieczeństwa, ale nigdzie nie jest powiedziane, co właściwie miałyby zrobić w tym celu. Nie ma tu nawet cienia zwyczajowej stanowczości Trumpa.
– Wydaje się to całkowicie niewiarygodne. Cała umowa służyła jedynie odwróceniu uwagi od tego, co się naprawdę dzieje. Trump chciał jej na użytek polityki wewnętrznej, żeby ogłosić: „Spełniłem swoją obietnicę i zawarłem porozumienie”. A większość ludzi i tak nie zapozna się ze szczegółami tej umowy albo nie zrozumie zbyt wiele z jej prawniczego języka.
Ważne jest jedynie to, co widzimy: rozdźwięk między Ukrainą a USA, zdenerwowanie i zdezorientowanie sojuszników USA (nawet jeśli zamierzasz wycofać się z pomocy dla Europy, po co demoralizować swoich sojuszników i cieszyć wrogów, robiąc to w taki sposób jak Trump), dopieszczanie Rosji. Putin nie raczył nawet wstrzymać bombardowań Ukrainy, choćby z grzeczności. Tak bardzo szanuje plan pokojowy Trumpa.
To jest szansa na porozumienie pokojowe? Lawrence Freedman powiedział mi, że nie widzi „tego dealu”.
– I ma rację. Trump zapowiadał, że osiągnie porozumienie natychmiast po zdobyciu prezydentury. Nie sądzę, aby zdawał sobie sprawę ze złożoności sytuacji w Ukrainie ani z tego, czego naprawdę życzą sobie Rosjanie. A Kreml chce kontrolować Ukrainę politycznie, zatrzymać wszystkie terytoria, które formalnie zaanektowali, i nie tylko utrzymać Ukrainę poza NATO, ale też ją zdemilitaryzować. Wszystko to jest nie do zaakceptowania przez Kijów. I nawet jeśli Zełenski pójdzie na jakiś kompromis, np. zgodzi się na utratę Donbasu i Krymu, nie wiem, czy to może być podstawa pokoju. Putin tyle zainwestował w tę wojnę, że liczy na znacznie więcej.
Poza tym Trump nie ma cierpliwości i brakuje mu strategii. Chce szybkich dealów. Tymczasem Rosjanie wiedzą, czego chcą. W rezultacie nie zobaczymy znaczącego postępu, z wyjątkiem sytuacji, w której Amerykanie zdecydują się poddać Ukrainę Putinowi. Ale taka kapitulacja byłaby trudna do zaakceptowania dla Europejczyków. I niemożliwa do sprzedania Ukraińcom.
Jedna z tez dotyczących tych negocjacji głosi: Rosjanie nie rozmawiają z Amerykanami o Ukrainie. Ich prawdziwym celem jest zbliżenie z Amerykanami.
– Nie zgadzam się z tym. Kreml ma długą historię myślenia, że Rosja i USA mogą jakoś „rządzić światem” ręka w rękę, ale tu chodzi o pozycję Rosji na świecie, chce być uznawana za jedną z wielkich potęg. Putin uważa, że zwycięstwo w Ukrainie pomoże mu osiągnąć ten cel. Ale Ukraina nie jest tylko środkiem, jest również celem. Putin chce Ukrainy, ponieważ to się wpisuje w jego wizję wielkiej Rosji. Za nic nie poświęciłby Ukrainy, aby mieć dobre stosunki z Ameryką. Gdyby tak było, nigdy nie zacząłby wojny w Ukrainie.
Realne gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy są możliwe?
– Będzie to bardzo trudne. Wystarczy przypomnieć negocjacje w Stambule w kwietniu 2022 r. Rosjanie chcieli decydować o liczbie żołnierzy ukraińskich, rodzajach sprzętu wojskowego, na który Ukraina będzie miała pozwolenie etc. Putin będzie wracał do pomysłu Ukrainy niemal pozbawionej sił zbrojnych. Nigdy nie zaakceptuje silnego, dobrze uzbrojonego państwa ukraińskiego. O wiele łatwiej jest mu po prostu kontynuować wojnę.
A europejskie siły pokojowe w Ukrainie są realne? Rosjanie nieustannie podkreślają, że się na to nie zgodzą.
– Nigdy nie zaakceptują zachodnich sił pokojowych. Ze względów bezpieczeństwa i dumy narodowej. Putin uważa, że obecność brytyjskich sił pokojowych byłaby dla Rosji upokorzeniem. Myślę więc, że kiedy premier Starmer zaczął rozmawiać o siłach pokojowych w powojennej Ukrainie, nie ryzykował zbyt wiele. Wiedział, że Rosjanie tego nie zaakceptują i myślę, że dlatego przedstawił tę propozycję. To był blef. Chciał pokazać, że Wielka Brytania jest proaktywna, choć tak naprawdę nie ma kart. Propozycja miesięcznego „rozejmu” też nie jest poważna.
Europejczycy nie są gotowi umierać za Ukrainę. Rosjanie natomiast są gotowi wysyłać tam swoje dzieci na śmierć. Putin od początku trafnie oszacował, że w pojedynku woli to on będzie miał przewagę.
A jak widzą sytuację Rosjanie?
– Putin świetnie się bawi, prawdopodobnie nie może uwierzyć w swoje szczęście. Trump, ze swoją agendą pokojową dla Ukrainy, jest dokładnie tym, czego potrzebuje w tej chwili. Jego poddani będą teraz myśleć, że Putin jest cholernym geniuszem.
Rosyjska propaganda wykorzystuje rozłam transatlantycki i przeciwstawia Trumpa Europie. Trump przedstawiany jest jako dobry facet, Europejczycy to podżegacze wojenni. Coś na kształt Lucyfera. Putin nazywa teraz USA i Trumpa „naszymi partnerami”. Naprawdę tak uważa, bo widzi, że Trump zasadniczo podziela jego program i śpiewają z tego samego śpiewnika.
To nie tylko zdrada Ukrainy. Trump wziął pałkę do ręki, żeby zburzyć liberalny porządek, który Ameryka pomogła zbudować. To zdrada tego, co reprezentuje Ameryka, zdrada ludzi na całym świecie, którzy znają różnicę między wolnością a tyranią i nie chcą tej drugiej. Nic dziwnego, że Putin jest tym zachwycony.
Jak głęboki jest rozdźwięk między Ameryką a Europą?
– Mamy wielki kryzys, pomimo wysiłków, aby to zatuszować, mówiąc: „To nic takiego, odbijemy się od tego i wrócimy do jakiegoś porozumienia”. A podstawową przyczyną jest niechęć do dźwigania ciężaru, który Ameryka ponosiła od 1945 r., wspierając Europę. Tej Ameryki już nie ma. Interesuje się tylko sobą i ma poczucie, że świat ją wykorzystuje. Nie chce zobowiązań związanych z sojuszami.
Mamy do czynienia z poważną reorientacją amerykańskiego myślenia o świecie i to wykracza poza Trumpa. Nawet gdyby został przejechany przez autobus, niewiele by to zmieniło. Europejczycy muszą być tego świadomi. Myślę, że w szczególny sposób dotyczy to Polski, głęboko zaangażowanej w sojusz ze Stanami Zjednoczonymi. Radek Sikorski napisał niedawno, że nadal chcecie kupować amerykańską broń i chcecie amerykańskiej gwarancji bezpieczeństwa. Nie wiem, czy jest to najlepszy pomysł na dzisiaj. Europejczycy, w tym Polacy, muszą rozejrzeć się między sobą i zobaczyć, co mogą zrobić teraz sami, gdy Ameryka zamierza ich opuścić. Nadzieją powinna być europejska współpraca, a nie to, że Ameryka obudzi się i nagle znów polubi Europę.
Dalsza część tekstu znajduje się pod materiałem wideo
Być może Sikorski próbuje tego samego co Macron – chce być kimś na kształt „zaklinacza Ameryki”. Zdaje sobie sprawę, jak trudna jest sytuacja, ale po prostu próbuje.
– Nie sądzę, żeby Trump był tak głupi, żeby to kupić. Amerykanie oczywiście będą chcieli sprzedawać broń do Europy, ale czy mogą teraz zaoferować wiarygodne zaangażowanie w bezpieczeństwo Europy? Mocno w to wątpię. Ameryka po prostu zdaje sobie sprawę, że nie może już dłużej dźwigać ciężaru pomocy nie tylko dla Europy, ale wszędzie. Ma zbyt wiele problemów.
I nie chodzi tu o to, kto będzie lepszym zaklinaczem Trumpa. Chodzi o Polaków, Niemców, Bałtów, Francuzów oraz państwa nordyckie, które są naprawdę kluczowe w tej sprawie. Porządek z 1945 r. się skończył i nie wróci. I od tej prawdy musimy zacząć budować nową rzeczywistość. Oznacza to ściślejszą współpracę polityczną i wojskową. Oraz opracowanie sposobów radzenia sobie z rosyjskim zagrożeniem, które nie wymagałyby amerykańskiego wsparcia, ponieważ w tej chwili wszystko, co jest wiarygodne w stosunku do Rosjan, wymaga amerykańskiego wsparcia.
Amerykanie są kluczowi w wywiadzie, rozpoznaniu, logistyce. Zbudowane tego wszystkiego będzie wymagało od Europy dużo pieniędzy, a nie jest to coś, co mogą zrobić na własną rękę kraje takie jak Polska.
Kto jest największym wygranym, a kto przegranym tej wojny?
– Można będzie o to zapytać za 50 lat. Tak wiele zależy dziś od działań podejmowanych przez europejskich polityków. Jeśli będą nadal kłócić się między sobą i przegapią każdą okazję do produktywnej współpracy, aby stworzyć zjednoczoną, silną Europę, która stanie na własnych nogach, to Rosjanie będą wielkimi zwycięzcami. Ponieważ Rosjanie zawsze chcieli słabej Europy. Ale Europa może współpracować i wykorzystać tę okazję – zarówno do wzmocnienia swoich zdolności wojskowych, jak i do stworzenia lepszej unii politycznej. Wtedy to Rosjanie będą w tym wszystkim wielkimi przegranymi. Ale jeśli wszystko będzie się sprowadzać do wycieczek Macrona, Starmera czy Dudy do Amerykanów, te wysiłki nie zajdą daleko.
Wycieczka Dudy była niezwykle żałosna. Pokazała jedynie bezsens takich wysiłków. Po co się tak poniżać? Dlaczego nie współpracować razem i powiedzieć: „Będziemy współpracować z Amerykanami tak długo, jak Amerykanie będą chcieli z nami współpracować, ale jeśli Amerykanie nie chcą z nami współpracować, to do diabła z nimi. Mamy gigantyczny rynek, dużą populację i jesteśmy w stanie zrobić to sami”. Ale na razie tego nie widzę. I to jest właśnie niepokojące.
Siergiej Radczenko (1980 r.) jest urodzonym w Związku Radzieckim brytyjsko-rosyjskim historykiem, profesorem na Johns Hopkins School of Advanced International Studies. Jego nowatorska praca o zimnej wojnie „To Run the World” (2024) jest uważana za jedną z najważniejszych książek historycznych ostatnich lat.