Redakcja WPROST od 34 lat przyznaje nagrodę Człowieka Roku. Sport ma ostatnio bardzo udaną passę. Przed rokiem (tj. edycja 2023) uhonorowaliśmy reprezentację Polski siatkarzy, jeszcze zanim sięgnęli po upragniony medal olimpijski w Paryżu.

W 2024 roku laureatką najważniejszej nagrody ze strony WPROST została Aleksandra Mirosław. Multimedalistka we wspinaczce na czas, jedyna złota w reprezentacji Polski podczas igrzysk w Paryżu. Zwyciężczyni najważniejszego sportowego plebiscytu, czyli „Przeglądu Sportowego”, gdzie w pokonanym polu zostawiła m.in. Igę Świątek, Roberta Lewandowskiego czy Bartosza Zmarzlika.

Mirosław w rozmowie dla WPROST pokazuje różne oblicza sportu. Jak się bowiem okazuje, nawet zdobycie złotego medalu olimpijskiego ma swoje plusy i minusy. Ważne jednak, żeby świadomie podchodzić zarówno do momentów zwycięstw, ale i porażek.

Rozmowa z Aleksandrą Mirosław, złotą medalistką IO 2024 we wspinaczce na czas

Maciej Piasecki: Co jest najtrudniejszego we wspinaczce?

Aleksandra Mirosław (mistrzyni olimpijska we wspinaczce na czas, laureatka nagrody Człowiek Roku WPROST za rok 2024): Z pewnością trzeba to rozgraniczyć. Jeśli mówimy o wspinaniu typowo rekreacyjnym, o osobach, które chcą postawić swoje pierwsze kroki na ściance wspinaczkowej, to nie ma w tym tak właściwie nic trudnego.

Wystarczy pójść na najbliższą ściankę wspinaczkową, wziąć ze sobą strój i sportowe buty na zmianę i po prostu spróbować swoich sił. Tym bardziej, że coraz więcej miejsc oferuje zajęcia wprowadzające dla osób, które pierwszy raz są na ściance. Są to dodatkowo najczęściej zajęcia darmowe. Więc ten próg wejścia do sportu jest stosunkowo niski.

Dosyć paradoksalnie, spoglądając na wysokość, na której jesteście na mecie.

To prawda. I właśnie tu możemy przejść do sportu wyczynowego, czyli drugiej części mojej odpowiedzi na twoje pytanie. W przypadku drugiej strony tego medalu, zawężamy się do bardzo wąskiej specjalizacji, jaką jest moja konkurencja, czyli wspinanie na czas.

W mojej konkurencji najtrudniejsze jest opanowanie emocji w głowie. Żeby one nie odpływały w kierunkach, w których nie powinny w czasie całych zawodów. W moim przypadku sprawdza się to, by być tu i teraz, w konkretnym, danym momencie. Dokładnie rzecz biorąc w biegu, który mam do pokonania, w tej akurat wybranej sytuacji. Skupienie na wykonaniu tego, co jest założone przed startem.

A co daje największą satysfakcję?

Znów muszę pokusić się o odpowiednie rozgraniczenie (śmiech).

Zamieniam się w słuch.

Wydaje mi się, że w sporcie amatorskim, rekreacyjnym, to najfajniejsze jest ciągłe poczucie postępu. Rozpoczynanie od zera i rozwijanie się cieszy coraz bardziej, właściwie za każdym kolejnym podejściem. Ten postęp jest bardzo namacalny i widoczny. Na ścianach czy skałach są różnego poziomu drogi. Zaczynamy od tych najłatwiejszych, żeby z czasem dotrzeć do tych najbardziej wymagających. Postęp jest bardzo wymierny.

I tak naprawdę, dosyć podobnie jest już w tym zawodowym wydaniu. U nas ten postęp również jest bardzo mierzalny, zauważalny. To stanowi największą satysfakcję dla mnie, że tak ciężka praca – zwłaszcza ten okres przygotowawczy w okresie zimowym, który jest najtrudniejszy – potem wiosną i latem sprawia w konsekwencji pojawienie się oczekiwanej formy, wymiernych efektów.

Zaczyna biegać się lekko.

Zima po złocie olimpijskim różniła się od tych poprzednich, czy nie było zmiłuj?

Każdy okres przygotowawczy jest ciężki, bo robimy wtedy właściwie całą podbudowę pod sezon. Budujemy ją, przygotowujemy się do obciążeń, które nadejdą. Dlatego nie ma łatwiejszych czy trudniejszych okresów przygotowawczych. Myślę, że każdy okres jest tak samo ciężki, tak samo trudny.

Większość po igrzyskach bierze długi urlop. My wraz z trenerem zdecydowaliśmy, że zrobimy to, jak w każdym kolejnym roku. Czyli chwila odpoczynku, chwila oddechu i wejdziemy w przygotowania, jak w każdy inny sezon. A swój zaległy urlop po prostu odbiorę na koniec tego roku, czyli 2025, po mistrzostwach świata. Ta impreza odbędzie się we wrześniu w Seulu. To zawody rozgrywane co dwa lata, stąd też taki ruch z naszej strony, żeby poczekać jeszcze na dłuższy, zasłużony odpoczynek.

25 kwietnia rozpoczynam starty w Pucharze Świata, otwarcie w Chinach. Później jest Indonezja, następnie przerwa i cykl europejski: Kraków, Chamonix, Klagenfurt. To będą imprezy przygotowawcze pod kątem wspomnianych MŚ w Seulu.

A już w marcu czeka mnie pierwszy start w 2025 roku, będzie to rywalizacja na Wojskowych Igrzyskach Sportowych.

A znalazł się czas, żeby obejrzeć powtórkę finału olimpijskiego?

Nie jest tak, że to jakiś mój codzienny rytuał, powodujący, że czuję się lepiej. Co więcej, po igrzyskach wzbraniałam się, żeby obejrzeć tę powtórkę. Chciałam bowiem zachować jak najwięcej obrazów z mojej głowy, jak ja tę rywalizację widziałam swoimi oczami.

Po obejrzeniu relacji z zawodów, mam wrażenie, że ten mój przekaz i przeżycia, zostaną przyćmione przez obraz osoby trzeciej. Dlatego też staram się głównie zachować swoje emocje, to, co ja widziałam, czułam, jak tam byłam, wygrywałam i później stałam na olimpijskim podium w Paryżu.

Co się zatem dzieje przez te kilka sekund, z perspektywy uczestniczki?

Wszystko w tym wypadku zależy od zawodnika czy zawodniczki.

A jak to wygląda u mistrzyni?

Ja tak naprawdę robię wszystko z automatu. Mam ustalony sposób przejścia tej drogi. Startujemy i to trochę tak, jakby puścić rywalizację lekkoatletyczną, przykładowo na 110 metrów przez płotki. Ten płotek zawsze znajduje się tej samej odległości. Lekkoatleci nie liczą w głowie, nie zakładają kilku scenariuszy tempa kroków, tylko po prostu się biegnie. A mając taki „automat” w sobie, wie się dobrze, co w danym momencie zrobić. Ciało nas samo kieruje do dalszych kroków. W moim przypadku też to tak działa.

Czy igrzyska w Tokio, tamten pierwszy, premierowy występ olimpijski, to był fundament pod tak udane wydarzenia paryskie, trzy lata później?

Myślę, że tego się nigdy nie dowiemy. Nie jesteśmy w stanie na to jakkolwiek odpowiedzieć, pozostaje w takich kwestiach tylko gdybanie. Stawianie scenariuszy, czysto hipotetycznych, które nie miały miejsca.

A kwestia samego doświadczenia?

Na pewno byłam o takie bogatsza. W Tokio mieliśmy jedyną możliwość, żeby pokazać szerszej publiczności, kibicom, ale też samej federacji olimpijskiej – wszystkie trzy konkurencje wspinaczkowe. Zdecydowanie trudniej jest wprowadzić na igrzyska samą dyscyplinę, aniżeli dokładać daną konkurencję. Dlatego naturalnym krokiem było rozdzielenie tych „czasówek” w kontekście rywalizacji w Paryżu. A te konkurencje są zupełnie inne, kompletnie różniące się specyfiką.

Natomiast zastanawianie się, co by było, gdybym nie była na igrzyskach w Tokio, czy jaki wpływ miałoby bądź nie – to akurat, olimpijskie doświadczenie – jest nie do zweryfikowania. Dodajmy jeszcze, że tokijskie igrzyska były zupełnie inne od paryskich ze względu na pandemię COVID-19. Obostrzenia i cała ta otoczka, czegoś takiego człowiek nigdy wcześniej nie przeżył.

Będąc na igrzyskach w Tokio zyskałam świadomość, czym jest rywalizacja olimpijska. Ale mogło to też narzucić na mnie bardzo dużą presję, że w Paryżu wystartuję już konkretnie w swojej konkurencji. Przed Tokio samo podejście do kwalifikacji i późniejszego startu było takie, że jeśli wyjdzie, to super. Ale presja oczekiwań medalowych nie funkcjonowała. Przy Paryżu wiedziałam, że to musi wyjść, ja chcę tam wystartować i osiągnąć sukces. Dodatkowo na rok przed igrzyskami w Paryżu bardzo dużo się nauczyłam i rozwinęłam, to też był ważny czas w perspektywie późniejszego występu już we Francji.

Jak widać, tych aspektów jest tyle, że musielibyśmy pewnie trochę dłużej tutaj posiedzieć. Co tu kryć, to byłaby wtedy zdecydowanie… za długa rozmowa (śmiech).

To prawda. Jednak odnośnie do rozmów, wysłuchałem z uwagą wielu wywiadów z twoim udziałem. Na 100 dni przed igrzyskami w Paryżu dla Eurosportu przyznałaś, że ten wspomniany, kluczowy czas, w kontekście późniejszego sukcesu – nastąpił w ciągu czterech tygodni. Kiedy nie było zwycięstw, a wręcz przeciwnie, było kilka rozczarowań. To nawiązania do tych wydarzeń „rok przed Paryżem”?

Czy to był najważniejszy czas, tego nie jestem w stanie ocenić. Ale bardzo potrzebny.

To, co dokładnie się działo, opisałam w rozmowie z Anitą Werner w TVN24, w trakcie wywiadu w „Faktach po faktach”, kilka tygodni po igrzyskach w Paryżu.

Była to dla mnie bardzo trudna rozmowa, bo w pewnym stopniu mowa o moim obnażeniu się. Opowiedzeniu o tym, co przechodziłam, w jakim miejscu byłam. Dlatego też raz jeszcze podkreślę, że nie wiem, czy to był najważniejszym, kluczowy czas, ale z pewnością bardzo potrzebny.

Jak trudne jest nauczyć się przegrywać?

Z mojej perspektywy, sportowca, który jedzie na zawody wygrać, po medal, mając wewnętrzne przekonanie, dowody i realną szansę na osiągnięcie sukcesu – a to się nie udaje – to tak naprawdę ciężko jest być uśmiechniętą, zadowoloną, stojąc na podium.

Dlatego też w moim przypadku kwestia „nauczenia się przegrywania” jest wręcz niemożliwe. Mam tą wewnętrzną złość, choćby na samą siebie. To było widać przykładowo podczas Igrzysk Europejskich w 2023 roku.

Nie można tego jednak mylić z brakiem szacunku do rywala. Tak naprawdę niepogratulowanie komuś lepszemu po przegranym biegu czy zawodach, to jest zupełnie co innego. Wówczas mówimy o braku szacunku, docenienia wysiłku kogoś, kto danego dnia jest po prostu lepszy.

A jak jest ze sztuką wygrywania?

Jeśli raz wygrać, to nie, nie jest to trudne. Ale wiele sezonów – już tak.

Każdy kolejny medal waży coraz więcej.

Olimpijski jest najcięższy?

Co do ciężarów, to właśnie efekt bardzo ciężkiej pracy z psychologiem, żeby ten złoty medal zdobyty na igrzyskach, nie był dla mnie przytłaczający. Tylko wręcz przeciwnie, wynosił mnie do góry, dodawał skrzydeł w kontekście kolejnych startów, ważnych imprez w sezonie. Generalnie perspektywy udanej kontynuacji sportowej kariery.

To trochę działa na zasadzie zamknięcia pewnego rozdziału. Okej, te igrzyska były, skończyły się, zdobyłam tam złoty medal. Niewątpliwie mówimy o zapisaniu się na kartach historii polskiego, światowego sportu. Osiągnięcie takiego „Ultimate gold” dla wielu sportowców, czyli tak naprawdę – nic wyżej się już nie da.

Ale jest też druga strona tego olimpijskiego medalu. Życie toczy się przecież dalej. Za chwilę kolejne zawody, nowe cele, jest coś wyznaczonego i człowiek ponownie dąży. Trzeba nauczyć się żyć ze świadomością posiadania złotego medalu olimpijskiego, a po pewnym czasie przymknąć ten rozdział i otworzyć ten z napisem: Sezon 2025.

Warto to podkreślać. Wraz ze zdobyciem złotego medalu olimpijskiego, praca z psychologiem nie dobiegła u mnie końca. Ciągle pracujemy, przed Paryżem wyglądało to inaczej, teraz są inne realia, ale w pracy mentalnej mowa o bardzo, bardzo długim procesie. Czymś, czego nie da się zrobić w tydzień czy dwa, zakończyć i tyle.

Rabaty w sklepach dla złotej medalistki to codzienność?

Zdarzają się takie sytuacje, ale raczej nie jestem osobą, która na co dzień korzysta ze swojej popularności, wręcz przeciwnie. Nawet jeśli ktoś w miły sposób chce udzielić jakiegoś rabatu, ze względu na zdobycie medalu olimpijskiego, to ja zdecydowanie bardziej wolę zapłacić tę samą kwotę, jak każdy. Myślę, że tak jest po prostu w porządku.

Rozpoznawalność po igrzyskach z pewnością wzrosła w znaczący sposób. To jest dobra rzecz chociażby w kontekście wsparcia od sponsorów, partnerów. Cieszę się, że pod tym względem nie mam na co narzekać.

Trzeba się jednak nauczyć na nowo funkcjonować w przestrzeni publicznej. Tego nadal się uczę, zaczęłam po igrzyskach w Paryżu, trafiając do zupełnie nowej rzeczywistości.

Jeśli Aleksandra Mirosław śledzi inny sport, to na jaki stawia?

Jestem fanką reprezentacji Polski siatkarzy. Byłam na finałowym meczu podczas mistrzostw Europy w Rzymie i nie inaczej było na turnieju olimpijskim w Paryżu.

To jest drużyna, której wyniki śledzę od lat i jej kibicuję. Poza argumentami typowo sportowymi, trzymam za nich kciuki, bo siatkarze są fantastycznymi ludźmi. Świetny zespół. Miałam okazję mijać ich choćby w wiosce olimpijskiej i bije od nich pełen profesjonalizm, skupienie na celu. To dla mnie niesamowite, mega godne podziwu.

Czyli jak rozumiem, mecze Bogdanki LUK Lublin są oglądane?

Tak, oglądam mecze drużyny z mojego miasta, jak najbardziej. Niestety nie miałam dotychczas okazji być na jakimkolwiek starciu na żywo, bo kompletnie nie zgrywają się nam terminy (śmiech). Ale jeśli tylko pojawia się okazja, żeby zobaczyć mecz, to siadam i oglądam. Ostatnio dotarli do finału europejskiego pucharu i zdobyli trofeum. To bardzo duży sukces dla klubu.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version