Naturopata, z zawodu elektronik, wabi rodziców „leczy” autyzm u dzieci boraksem. Jeden z punktów procedury jego „leczenia” mówi, że próbkę kału dziecka do badań na obecność pasożytów należy pobrać podczas pełni księżyca. Bo w czasie pełni „pasożyty schodzą do jelit”.

Ta grupa dla rodziców autystycznych dzieci na Facebooku liczy prawie 21 tys. członków. Wśród postów są dziesiątki zdjęć jednego rodzaju – to fotografie dziecięcego kału. A na nich szczątki organiczne, najczęściej w kształcie tasiemek. Mało apetyczne, ale czy to ważne dla ludzi, którzy walczą o zdrowie swoich dzieci?

„Obiekty” – tak się je w grupie określa. „Co to może być?! Co wyszło z mojego dziecka?!” – pytają rodzice pod kolejnymi zdjęciami. Większość odpowiada: to przywry. Albo glisty ludzkie, ewentualnie tasiemce. Wszyscy tu odrobaczają swoje dzieci.

Procedura nakazuje pozbyć się z domu „małych zwierzątek futerkowych”, chyba chomików lub myszy, bo koty i psy wystarczy odrobaczać – intensywnie, co miesiąc. Ale dzieci i tak nie mogą ich głaskać. Podłogi, wykładziny i dywany należy wyszorować za pomocą boraksu – to środek bakteriobójczy i przeciwgrzybiczy, służy też do dezynfekcji sanitariatów oraz jako wybielacz. Trzeba wyrzucić pasty do zębów z fluorem, wymienić garnki na emaliowane, a patelnie na żeliwne, aby do organizmu nie wnikały metale ciężkie. I odsunąć od dziecka wszelkie urządzenia elektroniczne.

Następnym krokiem będą porządki w diecie – ma być bez konserwantów, barwników, glutaminianu, słodzików, za to pełna rodzimych kiszonek. A to dopiero wstęp.

Trzeba także zaopatrzyć się w zioła, suplementy i leki za co najmniej tysiąc złotych. Np. zioła chińskie: 120 zł za 200 g, a na liście jest jeszcze kilkanaście innych pozycji. W tym tzw. woda plazmowana za kolejnych kilkaset złotych.

Są też badania. Obowiązkowo analiza pierwiastkowa włosa – w miejscu, gdzie za oznaczenie 29 biopierwiastków i pięciu toksycznych płaci się pół tysiąca złotych. Także morfologia krwi w poszukiwaniu eozynofilów, bo mogą świadczyć o zakażeniu pasożytami. Należy również wykonać badanie kału dziecka – we wskazanym laboratorium.

– Najpierw myślałam, że dziecko zjadło sznurek, ale wysłałam na badania i okazało się, że to glista. Szok! – opowiada mama 6-letniej Małgosi spod Szczecina. Odrobacza córkę już ponad dwa lata, nieustannie. – Glista nawraca, jak grypa – uważa.

Jeden z punktów procedury mówi, że próbkę kału dziecka do badań na obecność pasożytów należy pobrać podczas pełni księżyca, podobnie jest z podawaniem leków. Bo w czasie pełni „pasożyty schodzą do jelit”.

Co mają pasożyty do autyzmu? Wszystko – twierdzi naturopata Adam Dyszy. To on jest twórcą grupy oraz jej guru. Opracowanej przez niego procedury chwytają się coraz to nowi rodzice, jak ostatniej deski ratunku.

„Nasze doświadczenie wskazuje, że przyczyną zaburzeń u dziecka diagnozowanych jako autyzm jest zatrucie metalami ciężkimi oraz wpływ obecności pasożytów i grzybów oraz obciążenia szczepieniami” – stwierdza Dyszy w opisie grupy. I utrzymuje, że głęboka detoksykacja plus uzupełnienie niedoborów witamin i minerałów spowoduje „powrót do zdrowia” i „znakomitą poprawę funkcjonowania”.

W procedurze przychodzi też czas na podawanie leków – na receptę, takich jak przeciwpasożytniczy zentel, którego objawami ubocznymi mogą być: zaburzenia widzenia, nudności, wymioty, silne bóle głowy lub drgawki. Albo decaris, lek na przywry, czy yomesan, na tasiemca. Leki, które podaje się miesiącami, rodzice sprowadzają z zagranicy, gdzie można je zdobyć bez recept, z Wielkiej Brytanii, Niemiec, Belgii, Węgier czy Litwy. Wymieniają się linkami do sklepów internetowych albo kupują hurtowo i sprzedają w grupie. Niektórzy decydują się na zamienniki ze sklepów weterynaryjnych – witaminy w dawkach i ze sklepu np. dla koni, substancje przeciwpasożytnicze również dla zwierząt. Zamieszczają potem fotografie „obiektów” wydobytych z odchodów przesianych przez sitko na dowód, że podawanie dziecku silnych leków na pasożyty miało sens.

– Czy autyzm mogą wywołać pasożyty? – pytam dr Urszulę Sajewicz-Radtke, psycholożkę kliniczną.

– Głównym czynnikiem zwiększającym ryzyko wystąpienia autyzmu są geny i nauka ma na to sporo dowodów. Nie bez znaczenia są również czynniki środowiskowe, np. niska masa urodzeniowa albo zaburzenia metaboliczne u matki, jak: cukrzyca, ale też nadciśnienie, otyłość czy niedoczynność tarczycy i wiele innych. W świetle dzisiejszej wiedzy możemy jednak stanowczo stwierdzić, że autyzmu nie wywołują żadne tajemnicze pasożyty, metale ciężkie ani szczepionki.

– Można dziecko wyleczyć z autyzmu?

– To jest zaburzenie neurorozwojowe, nie choroba. Nie znam żadnych doniesień naukowych, potwierdzających „wyzdrowienie” z autyzmu. Dzięki rehabilitacji i terapii opartej na dowodach naukowych udaje się poprawić funkcjonowanie osób z autyzmem lub opanować trudne zachowania, oczywiście w zależności od stopnia nasilenia zaburzeń. Ale jeśli ktoś to obiecuje na podstawie eksperymentalnych metod, na które nie mamy dowodów naukowych – kompozycji ziół, uzdrawiającej wody czy intensywnego odrobaczania – to zwyczajnie oszukuje.

Oprócz grupy Dyszy prowadzi też stronę www.autyzmsieleczy.pl, na której oferuje szkolenia. Z procedury „w kierunku eliminacji autyzmu i aspergera” – 150 zł, drugim etapem jest warsztat praktyczny – 150 zł. Konsultacje indywidualne online kosztują 400 zł. „Zapewne słyszeliście, że autyzmu się nie leczy? Nasze doświadczenie pokazuje coś zupełnie innego” – wabi Dyszy rodziców.

– Daje pan rodzicom autystycznych dzieci fałszywą nadzieję na wyleczenie – mówię Dyszemu.

– To smutne, że pani tak to widzi. Są setki relacji rodziców, którzy widzą znakomitą poprawę zdrowia u dzieci, m.in. zanika agresja i wybiórczość pokarmowa – odpowiada.

Gdy pytam o badania, które by wskazywały na skuteczność jego procedury w odniesieniu do autyzmu, Dyszy mówi, że takie są, ale opisują działanie poszczególnych składników. – Ja natomiast zebrałem wszystko w całość i wraz z rodzicami dzieci autystycznych opracowałem procedurę, która służy powyższym celom, które są celami cząstkowymi – mówi.

– Nie jest pan lekarzem, a „leczy” pan dzieci?

– Prowadzę działania uzupełniające do zaleceń lekarzy – mówi Dyszy. Twierdzi, że ukończył szkolenie: „Autyzm – diagnoza i pomoc terapeutyczna” oferowane przez Centrum Doskonalenia Zawodowego. To szkolenie dla terapeutów, psychologów, nauczycieli i wychowawców oraz studentów kierunków: psychologia i pedagogika, pracujących z autystycznymi dziećmi. Dyszy nie ma takiego przygotowania ani takiej praktyki.

Do grupy zaprosił mnie pedagog specjalny, który pracuje z autystycznymi dziećmi w Wielkopolsce. – Ludzie trują swoje dzieci niesprawdzonymi ziołami i dziwnymi substancjami. Te dzieci często nie potrafią mówić, nie mogą więc nawet powiedzieć, czy się przez to nie czują gorzej – alarmował.

Terapia trwa co najmniej rok. Zawiera mnóstwo szczegółów, niektóre szokujące. „W ciągu dnia o dowolnej porze podajemy małą szczyptę boraksu – można posypać jedzenie lub wsypać do rozpuszczonej w wodzie wit. C” – czytam w procedurze, którą dostałam w screenach z czatu pomiędzy Dyszym a pedagogiem specjalnym, który mnie zawiadomił o sprawie.

– Podała pani dziecku doustnie wybielacz, czyli boraks? – pytam mamę 5-letniej Ani spod Radomia.

– Bałam się – przyznaje.

Boraksu nie ominął jednak Marek, podaje go 3-letniemu synowi.

– Coca-colę pijemy, choć jest odrdzewiaczem, to i wybielacz boraks możemy – mówi. – Dyszy tego sam nie wymyślił, w różnych książkach można wyczytać, że większość chorób może być wywołana przez pasożyty. Trzeba się ich pozbyć, żeby nie ogłupiały układu nerwowego – tłumaczy.

Katarzyna mi jednak radzi: – Boraks odstaw.

– Ale ludzie podają?

– Bo idą w to na ślepo. Odrobaczą dziecko, a Dyszy im nie mówi, że ryzykują uszkodzeniem wątroby lub nerek – tłumaczy.

Pytam Dyszego o boraks. Mówi, że zastąpił go w procedurze suplementem boru. – Z powodu osób mało oczytanych i lękowych rodziców – wyjaśnia. Ale mówi tak, gdy pytam jako anonimowa kandydatka do procedury. Bo gdy dopytuję jako dziennikarka, słyszę, że boraksu doustnie w procedurze nigdy nie było.

Adam Dyszy, z wykształcenia elektronik, przedstawia się jako naturopata. Ale jest też prezesem Paw Water sp. z o.o., w której 95 proc. udziałów ma jego żona Marta Szymanek. Spółka zajmuje się produkcją i sprzedażą tzw. wody plazmowanej. Pakiet 24 butelek po 250 ml ich wody kosztuje 315 zł. Wersja xtreme (koncentrat) – 140 zł za 100 ml. Na stronie spółki jest ostrzeżenie, że woda plazmowana nie jest lekiem, a wytwarzana jest „do celów badawczych”. Ale już w grupie dla rodziców i na stronie www.autyzmsieleczy.pl uzdrowiciel prezentuje ją jako środek leczniczy. Przy wejściu w procedurę trzeba wykupić cały pakiet – 24 butelki.

„Najważniejszą robotę przy tych zaburzeniach [autyzm] robi woda plazmowana” – napisał mi Dyszy, kiedy prosiłam o informacje jako potencjalna klientka. „Pozostałe składniki mają za zadanie zapobiec pojawieniu się regresu”. Przesłał mi też fotografie wyleczonych ponoć za pomocą wody zmian skórnych – od poparzenia i egzemy po czerniaka.

„Można za jej [wody plazmowanej] pomocą leczyć niektóre nowotwory skóry i wiele innych problemów niepoddających się typowemu medycznemu leczeniu” – pisał. I podkreślał, że używa wody źródlanej, która zawiera krzem i krzemionkę a „to dodatkowo podnosi walory leczniczego działania”.

W promocyjnym filmie na YouTube Adam Dyszy opowiada historię o bezpłodnej parze. Kobieta piła jego wodę i w końcu udało się jej zajść w ciąże. Dyszy się wzrusza: „No i mamy dzieciątko, które jest dzięki wodzie na tym świecie”.

W kwestii leczniczych właściwości wody plazmowanej Dyszy odsyła mnie do badań naukowych, do których linki zamieścił na stronie Paw Water. Sprawdzam, ale żadne z tych badań nie dotyczą wody plazmowanej – tylko zimnej plazmy atmosferycznej, a to zupełnie co innego.

– Woda plazmowana to zwyczajna woda, tylko poddana promieniowaniu ultrafioletowemu. Wystarczy świetlówka lub lampa próżniowa, żeby ją uzyskać. Jest trochę bardziej reaktywna, ponieważ zawiera więcej ozonu i tlen singletowy. Nie ma jednak żadnych naukowych dowodów na to, żeby pomagała w terapii jakiegokolwiek schorzenia lub zaburzenia – tłumaczy Bartosz Fiałek, znany lekarz reumatolog i popularyzator wiedzy medycznej. – Są za to doniesienia, że zbyt duże spożycie wody plazmowanej może się wiązać z wystąpieniem nieprzyjemnych objawów, jak bóle głowy, brzucha czy zaburzenia wypróżnienia – mówi.

Procedurę Dyszego pokazuję też prof. dr hab. Agnieszce Szuster-Ciesielskiej, zastępczyni dyrektora Instytutu Nauk Biologicznych UMCS w Lublinie.

– Jakie kompetencje ma ten pan, aby zalecać jakąkolwiek procedurę leczenia? – dziwi się profesor. – Czy te preparaty oraz cały ich zestaw zostały poddane weryfikacji klinicznej, w ogóle jakimkolwiek badaniom? – pyta. – To sprawa dla prokuratury, ze względu na brak gwarancji bezpieczeństwa stosowania u dzieci, działanie niezgodne z medycyną opartą na faktach, w dodatku zalecane przez osobę nieuprawnioną – mówi.

Czytam wpisy rodziców na facebookowej grupie. U 6-letniej córki Elżbiety były „napady agresji, autoagresji, psychozy, echolalia, tiki, wymuszanie, rzucanie się na podłogę, płacz, natręctwa”. Po roku stosowania wody plazmowanej, suplementacji oraz odrobaczania dziecko „wygląda i zachowuje się jak neurotypowe”. Matka 2,5-latka pisze: „Już po podaniu pierwszej dawki wody plazmowanej mały bardzo ładnie śpi i układa proste układanki”. 3-letnia Maria po zaledwie kubku wody powiedziała po raz pierwszy „mama”. 4-latek „rzuca się na szyję z pocałunkami, wciąż przytula i głaszcze”, a rodzice są szczęśliwi, bo Adam Dyszy „obalił od razu mit autyzmu”.

– Autyzm jest podobno nieuleczalny, nie mam więc nic do stracenia. Wolę sprawdzić wszystkie możliwości, niż w przyszłości żałować – tłumaczy mi Marek. Dołączył do grupy w sierpniu, dla syna. Po drugim miesiącu procedury zauważył, że zachowanie chłopca się pogorszyło. – Wcześniej był kontaktowy, ale teraz czasami jest gorzej niż upierdliwy. Nie słucha i jest złośliwy – mówi. Jednak ojciec jest spokojny, bo badania wykazały mniej eozynofilów we krwi dziecka.

Wpis matki z grupy: „Dziecko 2,5 roku, miesiąc na procedurze początkowej, gorączka. Od 4 dni wymioty, ale co martwiące – ból brzuszka. Totalny brak apetytu od początku dolegliwości. Przerwałam zioła, podaję probiotyk i wodę plazmowaną. Mamy glistę i lamblie. Co jeszcze mogę zrobić?”.

Dyszy uprzedza w procedurze o możliwych kłopotach: „Sporadycznie może pojawić się gorączka 38-39 st. C”. Nakazuje wtedy odstawić zioła, podawać witaminę C, węgiel aktywny i wodę plazmowaną. „Wznawiamy procedurę ok. 7 dni po ustaniu gorączki” – zaleca. Ani słowa o wizycie u lekarza.

Wpis ojca z grupy: „4-5 kup dziennie, czy mam się martwić?”.

„Jeśli to nie biegunki, należy się bardzo cieszyć” – odpowiada mu Dyszy.

Z rodzicami rozmawiam jako osoba zainteresowana stosowaniem metody Dyszego, starają się mi pomóc. – Pierwsze co, to kup wodę i trzymaj się grupy. Pisz komentarze, jakbyś szła procedurą, to dostaniesz zniżki na tę wodę – radzi mi Katarzyna.

Mamę 5-letniej Ani wysłała do Dyszego fizjoterapeutka dziewczynki. Ania do drugiego roku życia rozwijała się prawidłowo, mówiła, ale nagle rozwój przystopował. Teraz tylko potrafi powtarzać to, co ktoś do niej powie.

– Dyszy nas wyciągnie z tego, na 90 proc. Ania zacznie normalnie mówić, pójdzie do szkoły – wierzy kobieta. Mówi, że lekarzy odstawiła, bo nie dawali dziecku szans na wyleczenie. Szczepionek też nie podaje.

– Dlaczego tak wielu rodziców autystycznych dzieci ryzykuje leczenie dzieci u amatora naturopaty? – pytam dr Sajewicz-Radtke.

– Szukają każdej metody, która może pomóc ich dziecku. A uzdrowiciele budują swoją strategię na półprawdach – mówi. Rzeczywiście, dzieci w spektrum autyzmu mają częściej trudności z trawieniem i problemy jelitowe. Żeby więc namówić rodziców na niesprawdzoną formę leczenia, uzdrowiciel korzysta z opisów objawów charakterystycznych dla dzieci z autyzmem. Rodzice myślą: to się zgadza, moje dziecko też ma biegunki i bóle brzucha, ten człowiek ma rację! I kiedy ktoś im obieca: ja cię z tych problemów wyciągnę – idą w to. – Zamykają się na refleksję, że to podejrzane, że jakiś człowiek zna proste rozwiązanie problemu, z którym od dekad zmagają się miliony ludzi – mówi dr Sajewicz-Radtke.

Lekarz Bartosz Fiałek: – Wskazane w procedurze substancje nie mają racjonalnego zastosowania w terapii autyzmu. To smutne, ale bazuje się tutaj na ludzkiej niewiedzy, nadziei, desperacji, które towarzyszą jak najlepszej chęci pomocy osobom z zaburzeniami ze spektrum autyzmu. Nie ma doświadczalnych dowodów na to, aby te procedury w jakimkolwiek stopniu pomagały w terapii autyzmu, a poza drenowaniem portfela mogą wiązać się także z wystąpieniem działań ubocznych, w tym również niebezpiecznych dla zdrowia i życia.

Imiona dzieci i rodziców zmieniłam.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version