Za każdym razem, kiedy rosyjska armia trafi zachodni sprzęt, kremlowska propaganda popada w stan ekstazy, udowadniając wyższość rosyjskiego uzbrojenia nad natowskim. Ukraińcy dość beztrosko dostarczają im powodów do leczenia kompleksów.

Ukraińcy dotychczas stracili ok. 20 proc. Leopardów. W większości są to tzw. straty powrotne, czyli uszkodzony pojazd po remoncie może wrócić do walki. Niemieckie czołgi remontowane są w gliwickich Zakładach Mechanicznych Bumar Łabędy.

Ukraińcy stracili też cztery z 31 przekazanych przez USA czołgów M1A1SA Abrams, w tym przynajmniej jeden bezpowrotnie.

Rosyjska propaganda ma używanie. Jan Gagin, doradca szefa marionetkowej republiki ługańskiej, powiedział RIA Novosti, że „wszelki zagraniczny sprzęt jest bezbronny, a nowe dostawy broni do Kijowa podzielą los poprzednich – zostaną wykorzystane do przetopu i odbudowy miast Donbasu”. „M1 Abrams jest prawdopodobnie mocno przereklamowany – podobnie jak brytyjski czołg podstawowy Challenger 2 i niemiecki Leopard 2” – pisał z kolei kremlowski propagandzista Piter Suczu. „Żadnego z nich nie należy uważać za niezwyciężoną, cudowną broń” – dodał. W ostatnim zdaniu miał rację – nie ma na świecie niezniszczalnej broni. Zachodnia ma jednak dużą przewagę nad rosyjską – załogi po trafieniu zwykle wychodzą z uszkodzonych wozów samodzielnie.

Zachodni projektanci stawiają przede wszystkim na przeżywalność załogi, którą znacznie trudniej zastąpić, niż pojazd. Brzmi to brutalnie, ale wyszkolenie specjalisty jest znacznie droższe, niż koszt nowego wozu, dlatego ochrona załogi jest priorytetem. Z tego powodu zachodnie pojazdy są zwykle większe i cięższe od tych projektowanych jeszcze w ZSRR czy Rosji. Dzięki temu załogi wozów piechoty, jak i czołgów mają duże szanse na „przeżycie”, nawet w przypadku bezpośredniego trafienia.

Główna różnica konstrukcyjna, która przekłada się na „przeżywalność” załogi czołgów, to umiejscowienie i ochrona magazynu amunicji. W zachodnich wozach amunicja znajduje się w pancernej cytadeli z tyłu wieży, odgrodzonej przegrodą przeciwwybuchową. W niej znajduje się jedynie okno, przez które ładowniczy pobiera pocisk i ładunek nośny.

Z kolei w rosyjskich czołgach magazyn amunicji nie jest osłonięty dodatkowym pancerzem, a składa się z karuzelowych zasobników. Każde przebicie kadłuba grozi eksplozją ładunków. Stąd duże straty rosyjskich załóg pancernych. Pierścień z pociskami i ładunkami nośnymi znajduje się pod wieżą. W czołgach typu T-72 załoga siedzi nad magazynem. W pojazdach z rodziny T-64 załoga siedzi wewnątrz pierścienia. To właśnie przez taką konstrukcję wieże rosyjskich czołgów biją rekordy w wysokości lotu. Dlatego z jednej strony ukraińskie straty bolą, a z drugiej, dzięki zachodniemu sprzętowi nie są tak bardzo odczuwalne, jak mogłyby być. Mimo to warto zwrócić uwagę na przyczyny strat ukraińskich pancerniaków.

Pierwszą przyczyną strat jest przyjęta taktyka. Ukraińcy nie atakują dużymi siłami. Na kierunku tokmackim nawet na początku kontrofensywy atakowali niewielkimi grupami taktycznymi w sile kompanii osłanianych przez broń pancerną. Czołgów było jednak jak na lekarstwo. Najwyżej dwa-trzy, aby w jednym ataku nie narazić większej liczby wozów na zniszczenie.

Jak się okazało po walkach na Zaporożu, taktyka nie przyniosła oczekiwanych efektów. Silniejsze zgrupowanie znacznie łatwiej przełamałoby rosyjskie linie i ograniczyło straty. Tymczasem mniejsze siły były po kolei zatrzymywane na polach minowych i rozbijane ogniem artylerii. Jedynie solidności zachodniego sprzętu Ukraińcy zawdzięczają stosunkowo niewielkie straty bezpowrotne. Kolejnym problemem jest niskie wyszkolenie dowódców i żołnierzy.

Na opublikowanych w sieci filmach z bezzałogowców wyraźnie widać, że pancerniacy prowadzą ogień z nieprzygotowanych odsłoniętych pozycji, nie zmieniają pozycji po oddanym strzale, narażając się na zniszczenie pojazdu, a przede wszystkim często uderzają bez wsparcia piechoty i bojowych wozów piechoty. Jest to karygodny błąd, który powtarzany jest dość często w Ukrainie. W ten sposób wyeliminowane zostały trzy z czterech straconych Abramsów. Istnieje jednak nadzieja, że w toku walk żołnierze nabiorą doświadczenia i do tak bezsensownych strat nie będzie dochodziło. Na razie jednak poziom wyszkolenia rezerw budzi spore wątpliwości.

Niski stan wyszkolenia nie jest niczym nowym w przypadku masowej wojny. W czasie II wojny światowej błędy dowódców i brak wiedzy żołnierzy były problemem każdej armii. Nawet amerykańskiej, która wówczas słynęła z ze znakomicie przygotowanego programu szkoleniowego. Przykładem niech będzie gen. Mark Clark, którego mierne dowodzenie spowodowało znaczne straty aliantów pod Salerno, czy walki 422 i 423 pułku piechoty podczas ofensywy w Ardenach, które pomimo półtorarocznego szkolenia zostały otoczone i wzięte do niewoli.

W każdej armii świata, która prowadzi wojnę totalną, z wykorzystaniem wszelkich możliwych zasobów, zmobilizowany żołnierz, czy ochotnik, będą znacznie gorzej wyszkolony, niż zawodowiec, czy regularnie szkolony rezerwista. Stąd z biegiem czasu, kiedy wykruszają się weterani, na front trafiają coraz mniej ostrzelani ludzie, często tylko po kilkumiesięcznym przeszkoleniu. Doświadczenie zdobywają w boju i płacą za to wysoką cenę. W czasie walk pod Awdijiwką ponad 70 proc. strat stanowili żołnierze z uzupełnień. Ukraińcy sami mają zbyt małe moce, aby wyszkolić odpowiednią liczbę żołnierzy, zwłaszcza specjalistów, którzy mają przejąć zachodni sprzęt. Dlatego muszą korzystać z pomocy sojuszników. Podczas brytyjskiej operacji Interflex kurs dla wojsk lądowych ma ukończyć 10 tys. Ukraińców. W Niemczech ma zostać w sumie przeszkolonych 30 tys. żołnierzy. Kolejni szkolą się w Polsce, Francji i krajach bałtyckich. Szkolenie trwa 120 dni. Okazuje się, że to za krótko.

Problemem są też scenariusze kursów szkoleniowych. Ukraińcy podkreślają, że sojusznicy szkolą ich według procedur NATO, które nie odzwierciedlają potrzeb i warunków frontu na Ukrainie. „Gdybym robił tylko to, czego nauczyły mnie zachodnie siły zbrojne, byłbym martwy” – powiedział oficer ps. Suleman z 78. pułku specjalnego przeznaczenia w rozmowie z „Financial Times”. W wywiadzie dla „Washington Post” podpułkownik ps. Kupol z 46. Samodzielnej Brygady Powietrznodesantowej alarmował, że żołnierze z uzupełnień są tak słabo wyszkoleni, że niektórzy nie potrafią prawidłowo rzucać granatem, a wielu porzuca pozycje pod ogniem. Sztab Generalny próbował zamieść wywiad pod dywan, jednak im bardziej się starał, tym media wyciągały więcej szczegółów dotyczących problemów ze szkoleniem.

„Każda zachodnia armia zmuszona do użycia jednostek z zaledwie kilkumiesięcznym szkoleniem zmagałaby się z takimi wyzwaniami” – piszą Michael Kofman i Rob Lee, amerykańscy analitycy, którzy wzięli pod lupę przyczyny braku sukcesu podczas letniej kontrofensywy na Zaporożu. Stąd też Ukraińcy obecnie ponoszą większe straty niż na początku wojny.

Szczęście w nieszczęściu, że rosyjskie rezerwy, które pojawiają się na froncie, są wyszkolone jeszcze gorzej, a jedyna ich przewaga to liczba. Dlatego wojna na Ukrainie będzie jeszcze długim i krwawym starciem, drenującym rezerwy ludzkie i materiałowe do cna.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version