– Żeby zrozumieć siebie i lepiej funkcjonować, należy najpierw odrzeć się ze złudzeń. I uzmysłowić sobie, że choć generalnie jest bezpieczniej, zagrożenia nie minęły – mówi psycholog społeczny dr hab. Wojciech Kulesza, profesor Uniwersytetu SWPS.

Wojciech Kulesza: Jest taka słynna książka „Złudzenia, które pozwalają żyć”. Dzięki niej wiemy, jak zachowują się ludzie w obliczu zagrożenia. Otóż karmią się złudzeniem, że spotka ich wyłącznie dobro. Zło natomiast zagraża wszystkim pozostałym. To inni skaczą źle na główkę i łamią kręgosłup. To inni zachorują na raka. I wreszcie to inni natkną się na niedźwiedzie podczas górskiej wędrówki. Nas z kolei czeka spokojna wędrówka na Giewont, gdzie zastaniemy wspaniałą pogodę do zdjęć. W psychologii nazywamy taką postawę nierealistycznym optymizmem.

Mamy jeszcze kolejną przypadłość. Gdyby zapytał pan kogoś, czy jest dobrym człowiekiem, z pewnością by przytaknął. Być może nawet powiedziałby panu, że nigdzie nie spotka pan tak dobrodusznej osoby jak on. Powód? Nierzadko dostrzegamy wyłącznie nasze dobre cechy. Z tymi mniej przyjemnymi nie chcemy mieć do czynienia. Do podobnego wniosku doszli turyści w Tatrach, których pan mijał. Stwierdzili, że co tam dwa niedźwiedzie! Oni są na tyle silni i tak szybko biegają, że z pewnością sobie poradzą.

– Ale to nie koniec. W pańskiej sytuacji mogło dojść do jeszcze innego mechanizmu – schadenfreude. Mówimy o nim wtedy, gdy cieszy nas czyjeś nieszczęście. Niby trochę mu kibicujemy, ale tak nie do końca. Niektórzy zatem mogli poczuć się lepiej, że to właśnie pan natknął się na niedźwiedzie.

– Powiem tak: odebrali pański komunikat, bo zaczęli się śmiać. Wątpię jednak, żeby poczuli z jego powodu lęk. A czy wśród napotkanych turystów były pary mieszanej płci?

– W takim razie niektórzy mężczyźni mogli chcieć się wpisać w stereotyp nieustraszonego rycerza. Że facet ma być dzielny, a nie trząść się przed niedźwiedziami. Takie myślenie to jednak brawura. Bo więcej odwagi wymaga przyznanie się przed sobą i innymi do własnego strachu.

Jednym z moich badawczych zainteresowań jest psychologia broni. Zauważyłem, że gdy większość mężczyzn rozmawia o niej, nie wspominają nic o strachu. Apelują za to, by każdy miał do broni powszechny dostęp. „Jak ktoś mnie napadnie – argumentują – muszę mieć się czym obronić”. A ja im na to: „Zanim się o nią postaracie, nauczcie się szybko biegać. Nie ma skuteczniejszej metody samoobrony”. Tylko sam pan rozumie, ucieczka wydaje się taka niehonorowa, szczególnie gdy ktoś patrzy.

– Ostatnio panuje na świecie przekonanie, że gdy pragniemy czegoś bardzo, z pewnością to dostaniemy. Jeśli więc marzymy o niespotkaniu największych drapieżników Tatr, uważamy, że mamy duże szanse, by ich uniknąć. Gdy jednak napotykamy je, ponownie zaczynamy karmić się złudzeniami. Że najwidoczniej za słabo albo nieodpowiednio marzyliśmy.

Wciska nam się te popsychologiczne bajki, a niestety spora część z nas w nie wierzy. Podobnie jak w to, że niemal wszystko jest pod naszą kontrolą. Zapewniam – nie jest. Inaczej na świecie nie byłoby chorób, ubóstwa, wojen ani głodu. Prezydent Lech Wałęsa zasłynął kiedyś powiedzeniem: „Stłucz pan termometr, nie będziesz miał pan gorączki”. Z kolei Bronisław Komorowski, również prezydent, choć wtedy ówczesny minister obrony, stwierdził, że polski pilot wojskowy poleci nawet na drzwiach od stodoły. Wie pan, do czego prowadzi podobne przekonanie? Do katastrof. Istnieje bowiem cienka granica między bohaterstwem a głupotą. Bohaterem mianujemy kogoś, kto przeskoczył z budynku na budynek i przeżył. Idiotą – tego, który spadł.

– We wstępie do audiobooka „Pippi Pończoszanka” lektorka przekonywała: „Nie martwcie się o mnie. Zawsze dam sobie radę!”. Z kolei dwaj strażnicy w bajce o fabryce Wedla śpiewali:

„Wszystko w porządku, wszystko w porządku, nic się nie może złego stać (…), wszak zakładowa czuwa straż”. Czyli z jednej strony od zawsze zakładaliśmy, że coś nam zagraża. Z drugiej zaś – byliśmy święcie przekonani, że każde niebezpieczeństwo będziemy mieli pod kontrolą.

Ale świat jest dzisiaj znacznie bardziej bezpieczny niż dawniej. Mam 45 lat i dobrze pamiętam lata 90. Co jakiś czas pojawiały się w wiadomościach wzmianki o mafii, strzelaninach, napadach na kantory. Mało było dzieci, które nie doświadczyły „krojenia” na ulicy, czyli okradania przez rówieśników bądź starszą młodzież. Dziś raczej nie znalazłby pan ofiar tego procederu.

– Zwróćmy uwagę na „klikbajty” mediów, również społecznościowych: uwagę odbiorców przykuwają głównie sprawy negatywne i szokujące. Skoro nie czytają o niczym pozytywnym, zaczynają twierdzić, że świat to naprawdę bardzo niebezpieczne miejsce. Inni, którzy przeglądają te same media, dochodzą do podobnych wniosków. W psychologii nazywamy to efektem fałszywej powszechności.

Potem jeszcze dochodzi do autokonfirmacji, bo zaczynamy potwierdzać sobie własne hipotezy czy oczekiwania. Zapamiętujemy je dobrze, gdyż o wiele łatwiej osadzają się w naszej głowie rzeczy, które są zgodne z tym, co myślimy. Przykład? Jeśli jestem zwolennikiem jednej partii politycznej, będę zapamiętywał jej sukcesy, a nie porażki. W przypadku partii opozycyjnej efekt okaże się odwrotny. Zapamiętuję więc niebezpieczeństwa, a potem lepiej zapamiętuję… niebezpieczeństwa.

– Być może wtedy przestaniemy wreszcie powtarzać, że zło na pewno nas nie spotka. Czasem potrafimy uczyć się na własnych błędach. Tragedia jednak polega na tym, że zbyt rzadko uczymy się na cudzych. W dodatku imponują nam ludzie podejmujący ryzykowne zachowania. Żołnierz jadący na wojnę ma odnotowane w kontrakcie, że może zginąć. Korespondent wojenny nie ma jednak takiego zapisu. Ale gdy potem staje na linii frontu, nie przestrzega zasad bezpieczeństwa i ginie od kuli, zaczynamy go gloryfikować. „Kto z nas miałby odwagę relacjonować zbrojne konflikty? – zastanawiamy się. – Nikt, a zatem ten człowiek to heros!”. Mylenie brawury z bohaterstwem powoduje potem, że ratownicy medyczni są w głębokim szoku, gdy na szkoleniach słyszą: „Macie zakaz zbliżania się do płonącego samochodu”. Jak to, nie mogą ratować kogoś uwięzionego w pojeździe? Bez szkolenia nie wiedzą, że wskutek jego wybuchu mogą stracić własne.

– Znów w brawurze przodują mężczyźni. Są przekonani, że jeśli wracają po zmroku do domu i zbliża się do nich trzech pijanych mężczyzn, nie mogą zawrócić albo przejść na drugą stronę. Obawiają się łatki tchórzy. Bezpieczniej jednak byłoby posłuchać instynktu i własnego lęku, dzięki którym mogliby uniknąć zagrożenia. Brak dialogu z nimi widać także nad Bałtykiem. Tyle lat powtarza się w mediach: uważajcie, gdy po długim opalaniu wchodzicie do wody; nie kąpcie się po alkoholu. Mam wrażenie, że do części mężczyzn to nie dociera. Wbiegają do morza po trzech godzinach leżenia na słońcu i jeszcze krzyczą, by słyszeli ich wszyscy plażowicze. Dla mnie to równie niebezpieczne, jak wchodzenie do baru Wisły Kraków i wychwalanie Legii Warszawa.

Podobne postawy podsyca patopsychologia mediów społecznościowych, która dzisiaj ma się wybitnie dobrze. To ona pompuje w nas sztuczny optymizm. Dasz radę! Co się boisz! Jeśli ktoś powtarza nam podobne banały, zapraszam go na Wielką Krokiew w Zakopanem. Tam nie da się spojrzeć w dół i wyłączyć strach. Mnie zemdliło już od samego wjazdu na szczyt skoczni. Wydawała mi się niemal pionową ścianą. Skoczysz na optymizmie? Ciekawe, że o naszej niekończącej się wszechmocy przekonują ludzie z milionami na koncie. Oni mogą pozwolić sobie na porażkę i nie mówią o niej. A ludzie, którzy zarabiają najniższą krajową? Im przecież podjęcie ryzyka grozi bankructwem.

– Ale żeby zrozumieć siebie i lepiej funkcjonować, należy najpierw odrzeć się ze złudzeń. I uzmysłowić sobie, że choć generalnie jest bezpieczniej, zagrożenia nie minęły. Weźmy globalne ocieplenie. Za kilkanaście bądź kilkadziesiąt lat nasze dzieci będą miały piekło na Ziemi. Wtedy, z powodu rosnących temperatur, od 200 do 250 mln ludzi bezpowrotnie zacznie migrację z południa na północ. Będziemy musieli ich przyjąć i jakoś się pomieścić.

– Nieprawda, zostało nam niewiele czasu. Mnie zawsze wydawało się, że II wojna światowa wydarzyła się lata temu. Ale gdy od daty swojego urodzenia – czyli od roku 1978 – odjąłem datę jej wybuchu, mocno się zdziwiłem. Różnica wynosiła jedynie 39 lat. To mniej, niż ja żyję.

Nieco bardziej zaskoczeni są ludzie, których lekarze proszą, by wzięli się za siebie, bo grozi im na przykład rak lub zawał. Zaczynają się tak bardzo bać, że przestają chodzić na badania. Wszystko po to, aby nie dowiedzieć się, czy już chorują. Sytuacja jest paradoksalna: nie badam się, aby nie dowiedzieć się o chorobie i dramatycznie zwiększam jej ryzyko.

Aby przeciwdziałać takim postawom, należy wyzbyć się złudzeń, a także uzmysłowić sobie skalę zagrożenia. Wówczas stajemy się mądrzejsi. Ta filozofia przyświeca amerykańskim służbom. Gdy w Stanach doszło do szturmu na Kapitol, za jakiś czas pojawił się raport z błędami, które popełnili policjanci i wojsko. W Polsce byłoby odwrotnie: powtarzalibyśmy, niczym strażnicy Wedla, jak świetnie byliśmy przygotowani. Tym samym zbilibyśmy termometr i udawali, że nie rośnie nam gorączka.

– Skończmy z mówieniem: „Wszystko będzie dobrze” albo „Gdy wystarczająco zamarzysz, sięgniesz nawet gwiazd”. Zmieńmy narrację kulturową wokół poczucia bezpieczeństwa. I bierzmy przykład z kogoś takiego jak Marek Kamiński. W 1996 r. polarnik wybrał się na biegun południowy. Przerwał jednak wyprawę, bo znacznie pogorszyły się warunki pogodowe. Nie chciał też narażać na niebezpieczeństwo ratowników, którzy ruszyliby mu z pomocą. Potem media trąbiły: nasz największy polarnik się wycofał! Zapomniały tylko dodać, że uratował życie swoje i innych. Był mądry „na progu skoczni”, a nie brawurowy.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version