Co właściwie miałoby oznaczać „przyśpieszenie”, którego domaga się część komentatorów? Zobaczymy już w tym tygodniu.

W piątek 10 maja czeka nas wielki marsz „Solidarności”, PiS i rolników przeciw Zielonemu Ładowi oraz rekonstrukcja rządu, związana z kandydowaniem czterech ministrów do Parlamentu Europejskiego.

W poniedziałek na dobre zacznie się z kolei oficjalna kampania europejska. Obu największym partiom zależy na pierwszym miejscu, a czasu na jej przeprowadzenie jest niewiele – zaledwie pięć tygodni – to czeka nas zapewne intensywna wyborcza walka.

Także piątkowy marsz w stolicy będzie elementem kampanii, głównie tej PiS. Partia, jak można sądzić po jej konwencji europejskiej z 27 kwietnia, planuje bowiem budować swój przekaz w eurowyborach na dwóch tematach: sprzeciwie wobec Zielonego Ładu oraz wobec reformy traktatów unijnych.

PiS swój marsz w sprawie Zielonego Ładu planował początkowo na 18 maja – 10 jest ciągle zarezerwowany w partii na aktywności związane z katastrofą smoleńską – dostosował się jednak do daty wskazanej przez „Solidarność”. Trudno dziwić się tej decyzji. Dwa marsze przeciw Zielonemu Ładowi, tydzień po tygodniu, nie miałyby większego sensu, a przyłączenie się do marszu „Solidarności” i rolników zwiększa szanse na frekwencyjny sukces.

A PiS-owi bardzo się on przyda w kampanii. Obrazki tłumów na marszu przeciw Zielonemu Ładowi będą dobrze wyglądać w klipach wyborczych promujących kandydatów startujących do Parlamentu Europejskiego po to, by zatrzymać tę politykę.

Jak wiemy z marszu 4 czerwca oraz „marszu miliona serc” z października zeszłego roku, marsz o dużej frekwencji bardzo pomaga w prowadzaniu kampanii wyborczej. Pozwala zobaczyć i policzyć się ludziom o podobnych poglądach politycznych, daje im nadzieję na to, że wspólnie mogą wygrać. PiS liczy najpewniej, że marsz da jego kampanii podobne doładowanie, zmobilizuje elektorat, wysyłając mu sygnał: wygramy to.

Frekwencja na marszu, jego odbiór w mediach społecznościowych w sieciach, gdzie funkcjonują wyborcy PiS, będą też pierwszym testem tego, czy temat Zielonego Ładu faktycznie działa, czy partia nie pomyliła się, stawiając na tę oś mobilizacji. Najpewniej, podobnie jak po marszu 4 czerwca. można spodziewać się sporów o rzeczywistą frekwencję. Politycy PiS i media, jakie im jeszcze zostały, będą próbowały ją maksymalnie zawyżyć, przekonując, że przeciw Tuskowi, Ursuli von der Leyen, Brukseli i zielonej transformacji zebrały się największe tłumy w historii III RP.

O uwagę opinii publicznej w tym samym dniu konkurować będzie inne wydarzenie: rekonstrukcja rządu. Do Brukseli wybiera się czterech ministrów: Borys Budka, Marcin Kierwiński, Bartłomiej Sienkiewicz z KO oraz Krzysztof Hetman z PSL.

Ten ruch wywołał sporą krytykę także wśród sympatyków rządzących partii. O ile w przypadku ministra Sienkiewicza od początku było jasne, że do ministerstwa kultury przychodzi z jedną misją — „odbicia TVP” — i po jej wykonaniu uda się do następnych zadań, to decyzja o starcie pozostałych ministrów może być zaskoczeniem. Tym bardziej że w przeciwieństwie do Sienkiewicza trudno powiedzieć, by wykonali w rządzie jakieś konkretne zadanie.

Budka, Kierwiński i Hetman będą więc musieli w całej kampanii zmagać się z zarzutami, że porzucają trudną pracę w rządzie, na jaką umawiali się z wyborcami, na rzecz lżejszej i lepiej płatnej w pracy w Brukseli. Najpewniej nie przeszkodzi im to w zdobyciu mandatów, ale stawiając na ministrów, którzy nie zdążyli sprawować swojej funkcji nawet pół roku, KO i PSL zrobiły ryzykowny ruch.

Tym ważniejsze z punktu widzenia Tuska jest to, by rekonstrukcja była postrzegana jako wyraźne wzmocnienie rządu – merytoryczne i polityczne. Na razie wiadomo tylko, że Kierwińskiego na stanowisku ministra spraw wewnętrznych zastąpić ma koordynator służb specjalnych Tomasz Siemioniak.

Wśród kandydatów na następnego kultury najczęściej wymienia się Małgorzatę Kidawę-Błońską, Pawła Kowala i Andrzeja Wyrobca. Największe szanse ma mieć ten ostatni, podsekretarz stanu w resorcie, były dyrektor Teatru Bagatela w Krakowie. Nominacja dla Wyrobca oznaczałaby obniżenie politycznej temperatury wokół resortu, który w trakcie kadencji Sienkiewicza stał się budzącym największe kontrowersje ministerstwem. Nie byłby to zły scenariusz: po „wielkim sprzątaniu” ministra Sienkiewicza kultura potrzebuje spokojnej rozmowy „co dalej” po ośmiu latach rządów ministra Glińskiego.

Nie wiadomo kto zastąpi Budkę i Hetmana. Komentatorzy zadają też sobie pytanie, jak głęboko pójdzie rekonstrukcja. Czy ograniczy się do wymiany odchodzących do nowych obowiązków ministrów czy ktoś jeszcze straci albo zyska stanowiska? Czy czeka nas zmiana proporcji, jeśli chodzi o podział stanowisk między podmiotami tworzącymi koalicję 15.10.? Po wyborach lokalnych miała na to naciskać Trzecia Droga, powołując się na słabe wyniki lewicy. Otwieranie tej dyskusji teraz, w trakcie kampanii europejskiej, mogłoby być mocno ryzykowne dla całej koalicji.

13 maja minie pół roku od powstania rządu. Rekonstrukcja może więc zostać wykorzystana przez Tuska do podsumowania pierwszych sześciu miesięcy rządu i wskazania dalszych kierunków jego pracy. Z pewnością nowe ministerialne nominacje będą analizowane w tym kluczu, komentatorzy będą zastanawiać się, czy są one sygnałem raczej spokojnej kontynuacji czy „przyspieszenia”.

Wezwania do tego ostatniego coraz częściej formułowane są pod adresem rządu. „Przyspieszenie” ma tu przy tym dwa znaczenia. Pierwsze dotyczy przyspieszeń w rozliczeniach PiS. Podobnym żądaniom sprzyjają kolejne rewelacje ujawniane na temat tego, co działo się w ostatnich ośmiu latach w takich instytucjach jak Orlen. Pojawiają się pytania o to, kiedy takim osobom jak Daniel Obajtek zostaną w końcu postawione zarzuty.

Prokuratura powinna być oczywiście niezależna i wolna od ręcznego sterowania przez polityków – jak zresztą obiecywały to siły tworzące koalicję 15.10. – ale im dłużej opinia publiczna będzie postrzegać ją jako bierną w sprawie Obajtka, tym bardziej przekładać się to będzie także na ocenę rządu. Zwłaszcza jeśli zanim prokuratura zdąży postawić mu zarzuty, były prezes Orlenu zdąży skutecznie – choćby spoza Polski – przeprowadzić kampanię do Parlamentu Europejskiego i zapewnić sobie mandat. Z drugiej strony, przyspieszając w sprawie Obajtka prokuratorzy mogą narazić się na zarzuty działania na polityczne zlecenie i próbę ingerencji w kampanię wyborczą. Nie wiadomo czy już w przyszłym tygodniu, ale na pewno wkrótce przekonamy się, jak prokuratura rozstrzygnęła ten dylemat.

Przyspieszenie można też jednak rozumieć inaczej: jako kolejny po rozliczeniach PiS i naprawianiu niesprawiedliwości, jakie nagromadziły się w ciągu ośmiu lat rządów tej formacji — takich jak brak podwyżek dla nauczycieli — krok w polityce nowego rządu. Jako przejście do etapu, gdy nie odnosimy się już do PiS, tylko przedstawiamy swoje polityczne koncepcje, swoje strategie i plany, pewien całościowy pomysł na państwo w Europie. Wybory do PE są dobrym momentem, by zacząć takie przyspieszenie, by do rządowego baku wlać nowe paliwo, zastępujące to związane z „przywracaniem normalności” po PiS – bo to wkrótce przestanie wystarczać.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version