Jeśli oddamy komuś kontrolę nad drugim człowiekiem, on prędzej czy później wykorzysta jego bezradność. Nie z powodu zła, które w nim tkwi. Tylko sytuacji, która go sprowokowała — mówi dr hab., prof. Uniwersytetu SWPS Tomasz Grzyb.

Tomasz Grzyb: Trzeba na tę myśl spojrzeć szerzej, bo Edelman rozwinął ją przy innej okazji. Stwierdził, że człowiek to bestia, tylko trzeba mu dać okazję. „Okazja” jest tu kluczowym słowem. Może nawet pocieszającym. Bo wychodzi na to, że nie rodzimy się okrutnymi.

Kurt Lewin, jeden z ojców współczesnej psychologii, przekonywał, że zachowanie to wypadkowa tego, kim jesteśmy i w jakim środowisku przebywamy. Badacze zaczęli się potem głowić, który czynnik ma na nas większy wpływ. Jedni twierdzili, że źródeł okrucieństwa należy szukać w osobowości i temperamencie człowieka. Drudzy, że w sytuacji, która popchnęła go do bestialstwa.

– Opowiem panu o wydarzeniu, które zaważyło na tym, jak patrzę na ten spór. Jako student uczestniczyłem w projekcie badawczym. Analizowałem z innymi psychologiczną reakcję na stres w kontekście powodzi tysiąclecia z 1997 r. Przeżyła ją pewna pani z podopolskiej wsi. Gdy pojawiłem się u niej z ankietą, miała około 70 lat. Zaznaczyła, że jest przyjezdna. Dzieciństwo spędziła w Warszawie, gdzie zastała ją wojna.

Potem trafiła do obozu w Pruszkowie. Zachorowała tam na insomnię, czyli bezsenność. Co noc leżała na pryczy i wpatrywała się w sufit baraku. Pewnego wieczoru natknął się nią niemiecki lekarz. Akurat sprawdzał, czy więźniowie śpią. Ona dukała po niemiecku, on po polsku, więc jakoś się dogadali. Wystarczyło, by lekarz zrozumiał i odkrył powód jej choroby. Otóż dziewczynka bała się samolotów, które latały nad Pruszkowem. Ten warkot przypominał jej dźwięk bombowców z powstania warszawskiego. A jedna z bomb trafiła w piwnicę, w której się ukrywała. Z gruzów odkopano ją dopiero kilka dni później.

Lekarz z Pruszkowa dał jej pigułki. Przestała się bać. Zaczęła nawet normalnie sypiać. „Fantastyczna historia! – ucieszyłem się w duchu. – Wreszcie ukazująca Niemca, który w wojennym bałaganie potrafił wykazać się sercem”. Tylko że pani po chwili dodała: „No, a potem go zabili”.

– Zanim trafił do Pruszkowa, pracował w Auschwitz. Był członkiem zespołu doktora Mengele, jednego z największych zbrodniarzy znanego z eksperymentów na ludziach. Polacy dowiedzieli się o przeszłości podwładnego Mengele. Postawili go przed sądem i skazali na śmierć.

Pewnie teraz zastanawia się pan, dlaczego wcześniej traktował ludzi jak obiekty, a potem przypomniał sobie, że ma ich ratować. Odpowiedź jest prosta – każdy, przy odpowiednio skonstruowanych warunkach, może stać się katem bądź bohaterem. Nie czyni nas nimi charakter, ale sytuacja. Dość pozytywne.

– Nie, bo gdyby okrucieństwo wynikało z naszej osobowości, niewiele moglibyśmy z nim zrobić. A tak pozostaje nam tworzyć mechanizmy bezpieczeństwa, które nie pozwolą ludziom odkryć w sobie zła. Nie przez przypadek policjanci mają kamerkę przy mundurach.

Kilkanaście lat temu w TVP Kultura odbył się performance-prowokacja. Dwie artystki z Grupy Sędzia Główny ogłosiły, że w programie na żywo oddadzą widzom kontrolę nad sobą. Każdy mógł zadzwonić pod numer telefonu, który umieszczono na dole ekranu, i kazać im coś zrobić. Większość spodziewała się, że w tak kulturalnej stacji ludzie będą chcieli podyskutować z nimi o Heideggerze w oryginale albo o filozofii Platona. Tymczasem po kilku minutach zadzwonił mężczyzna. Kazał im zdjąć stanik. Potem majtki. Prosił, żeby przybierały dziwaczne pozy. Słuchały go, choć ze łzami w oczach. Mężczyzna nagle się rozłączył. Zapadła cisza, którą po chwili przerwał kolejny telefon. Inny pan powiedział: „Ja prosiłbym, żeby się panie już ubrały”. Jako widz miałem poczucie ulgi, że wreszcie zadzwonił ktoś sensowny. Co pokazał ten eksperyment? Że jeśli oddamy komuś kontrolę nad drugim człowiekiem, on prędzej czy później wykorzysta jego bezradność. Nie z powodu zła, które w nim tkwi. Tylko sytuacji, która go sprowokowała.

– Chyba tak, choć wolę myśleć, że zachowałbym się inaczej. Pamiętam, jak w mojej szkole podstawowej pojawił się mężczyzna niepełnosprawny intelektualnie. Ewidentnie się zgubił, wszedł nie do tego budynku. Dzieci go wyśmiewały. Wytykały paluchami, że taka niezdara z niego. Byłem wtedy w pierwszej albo drugiej klasie. Nie wiedziałem, co robić. Nie zrobiłem więc niczego. Czułem się potem winny.

– Niewielkie pocieszenie. Mam nadzieję, że dziś bym mu pomógł. Swoją drogą, dzieci mają duży potencjał okrucieństwa. Ich moralność badał psycholog Lawrence Kohlberg. Doszedł do wniosku, że w pewnym momencie rozwoju nie wiedzą, co jest złe, a co dobre. Jeśli bawi czyjaś krzywda, śmieją się. Jeśli muszą skłamać, aby dostać zabawkę, robią to bez mrugnięcia okiem. Na szczęście później dorośli uczą je, że coś jest nie w porządku. Wniosek? Dzieci nie są okrutne, bo taka ich natura. Po prostu pewnych rzeczy jeszcze nie rozumieją.

– … przerażające? Być może. Proszę jednak pamiętać, że okrutne zachowania nie pojawiają się znikąd i od razu. Raczej nikt nie zabije człowieka, bo ktoś zaczepi go i każe to zrobić. Nagle nie wpadnie na pomysł, by wymalować sąsiadowi obraźliwy znak na domu. Aby to tego doszło, trzeba wcześniej wykonać małe kroki. Nie odpowiedzieć temu człowiekowi na „dzień dobry”. Nie podać mu ręki. A potem stwierdzić, że sam się o to prosi. Na końcu nawet nie będziemy się zastanawiać nad tym, czy sąsiad rzeczywiście na to wszystko zasłużył. Zamiast tego znajdziemy kolejny powód, aby mu dopiec.

– Bezczynność jest przyzwoleniem na okrucieństwo. Nie chodzi jednak o to, abyśmy porywali się na heroizm. Czasem wystarczy niewielki gest. Edelman opowiadał, jak podczas wojny zauważył na ulicy dwójkę szmalcowników. Zaczepiali młodego Żyda i wzywali już niemieckiego żołnierza. Edelman krzyknął, żeby spieprzali. Tyle wystarczyło, aby dali spokój swojej ofierze.

– Ale takie rzeczy dzieją się również dziś na całym świecie. Unia Europejska dogaduje się z Libią, aby powstrzymać migrantów z Afryki. Libijczycy wyłapują ich. Przetrzymują w obozach. Płaci im za to pan, ja i wszyscy Europejczycy w ramach uszczelnienia granic. Unia nie chce, abyśmy zdali sobie z tego sprawę i zadawali potem trudne pytania.

Ciekawe w tym kontekście jest to, że wobec jednej grupy ludzi potrafimy być okrutni, a wobec drugiej – nie. Gdy wybuchła wojna w Ukrainie, rzuciliśmy się na pomoc jej mieszkańcom. Na fali pospolitego ruszenia pomogliśmy ponad 3 mln Ukraińców. Dlaczego jednak nie zorganizowaliśmy takiego wsparcia dla ludzi na granicy polsko-białoruskiej? Oni też uciekali przed wojną. Też szukali schronienia. A szukali go przecież u Polaków, którzy jeszcze niedawno heroicznie wspierali Ukraińców. Co więc się zmieniło?

– Tak. Ale chodziło jeszcze o powód, dla którego ci ludzie znaleźli się w lesie tuż przy naszej granicy. Wydawał nam się dość niejasny. Mało kto bowiem interesuje się problemami Afryki i wojnami w niej. Natomiast wojna w Ukrainie dzieje się tuż za granicą. Możemy precyzyjnie opisać, kiedy się zaczęła, kto ją rozpętał, jak przebiega.

Wspominam o tym, bo każda sytuacja, w której myślimy o człowieku jak o obiekcie, staje się niebezpieczna. Sama w sobie nie generuje zła czy okrucieństwa. Tworzy jednak grunt, na którym mogą wyrosnąć. Mam na to dowody.

– Z psychologiem społecznym prof. Dariuszem Dolińskim wymyśliliśmy eksperyment podobny do tego, który przeprowadził Stanley Milgram. Postanowiliśmy sprawdzić, do jakiego okrucieństwa zdolni są ludzie. Poprosiliśmy różne osoby, aby wcieliły się w role ucznia i nauczyciela. Manipulowaliśmy bliskością między nimi. Raz umieszczaliśmy ich w osobnym pomieszczeniu, raz w tym samym. Zadaniem nauczyciela było zadawanie uczniowi pytań i egzekwowanie poprawności jego odpowiedzi. Jeśli ten popełnił błąd, nauczyciel musiał razić go prądem. Po każdej pomyłce zwiększał jego dawkę o 15 V. Nauczyciel nie miał pojęcia o jednym – uczeń był podstawiony. Czasem mylił się celowo. No i udawał ból, bo przez elektrody nie płynął prąd.

Jeśli jednak nauczyciele wykazywali opór, odmawiali naciskania kolejnych przycisków, byli zachęcani przez nadzorującego całe badanie eksperymentatora do kontynuowania działania. Słyszeli: „To konieczne, żeby nacisnąć kolejny przycisk” [odpowiadający konkretnej dawce prądu – red.], „Eksperyment wymaga, by kontynuować”.

– Proszę się samemu przekonać. Puszczę panu film z jednej takiej sytuacji. O, tu widzi pan kobietę z zamazaną twarzą dla zachowania jej anonimowości, w roli nauczycielki. Pan, który siedzi obok niej, wciela się natomiast w ucznia.

– Mogę tego nie robić? – prosi kobieta po kolejnym błędzie ucznia.

– Proszę kontynuować – nalega człowiek prowadzący eksperyment.

Nauczycielka, choć wyraźnie zmieszana, ulega. Denerwuje się jeszcze bardziej, bo uczeń, po serii poprawnych odpowiedzi, popełnia kolejny błąd.

– No ja już nie chcę – buntuje się kobieta.

– Eksperyment wymaga, żeby kontynuować – z głośników rozlega się głos eksperymentatora.

– A ty chcesz kontynuować? – zwraca się nauczycielka do ucznia. Mimo to odpytuje go dalej. Znowu seria poprawnych odpowiedzi. I znowu pomyłka. – Ja chcę przerwać.

Kobieta nie słucha eksperymentatorów. Przerywa odpytywanie.

Wie pan, że nie włączyliśmy tej konkretnej sytuacji do naszego badania?

– Pani zapytała ucznia, czy chce kontynuować. Poza nią zrobiły to może dwie osoby. Na około 600 nauczycieli! Większość z nich nie miała jakichkolwiek oporów, by razić drugą osobę prądem.

Niekiedy jednak urozmaicaliśmy eksperyment. Wpuszczaliśmy nauczyciela i ucznia do sali, ale udawaliśmy, że nie jesteśmy jeszcze gotowi. Prosiliśmy ich o pięć minut cierpliwości. Aby się nie nudzili, wręczaliśmy im krótki kwestionariusz. Mieli odpowiedzieć, czy zgadzają się na zawarte w nim twierdzenia. Ale takie, które od zawsze rozpalały ludzi. Na przykład, że warto wprowadzić aborcję na życzenie, przywrócić karę śmierci, zalegalizować związki jednopłciowe. Po kilku minutach odbieraliśmy im kartki i wkładaliśmy do urządzenia, które skanowało ich zaznaczenia. Nauczyciele mieli przez to wrażenie, że dzieje się coś poważnego. Po chwili wyskakiwała na monitorze zawsze ta sama liczba – 98,4 proc. Jednym mówiliśmy: „Niesamowite! Niemal wszystkie odpowiedzi macie państwo takie same”. Drugim natomiast: „Nic się tu prawie nie pokrywa. To rzadkość, aby ludzie tak nie zgadzali się ze sobą”.

– Dla nauczycieli, którzy różnili się z uczniami, nie miało to znaczenia. Z kolei ponad połowa tych, których odpowiedzi pokrywały się ze światopoglądem uczniów, wycofała się z eksperymentu. Zaczynali inaczej myśleć o ludziach, których mieli razić prądem. Nie traktowali ich już jak obcych. Rosła w nich życzliwość, empatia. Pięć minut – tyle wystarczyło, by przestali krzywdzić drugiego człowieka.

– Zgadzam się. Jest w nas potencjał dobra, co wyszło również podczas naszego eksperymentu z prądem. Zgłosił się do nas bowiem mężczyzna, który mieszkał w „trójkącie bermudzkim”. To rejon Wrocławia o największym wskaźniku przestępczości. Pan wyglądał na twardego zawodnika. Tatuaże na twarzy. Do tego skaryfikacje. Myśleliśmy, że nie będzie miał oporów w rażeniu kogokolwiek prądem. Gdy jednak tłumaczyliśmy mu, co ma robić z uczniem, ciągle pytał z niedowierzaniem: „Ale dlaczego mam krzywdzić tego gościa?”. „Na tym polega eksperyment” – wyjaśnialiśmy. „Nie podoba mi się”. Pan wycofał się już po drugiej dawce prądu. Gdy potem z nim rozmawialiśmy, popatrzył na nas i oburzył się: „Co wy żeście sobie, kurwa, myśleli? Że jak mam sznyty na ryju, będę raził chłopa prądem?”. Zamurowało nas.

Następnie zgłosił się mężczyzna, który wyglądał jak szef gangu. Krótki, skórzany płaszczyk, zgolona głowa. Zastosowaliśmy na nim cztery komendy, których używaliśmy wobec nauczycieli. „Proszę nacisnąć przycisk [red. – od prądu]”. On nic. „Jest niezbędnie konieczne, żeby pan nacisnął”. On dalej nieruchomo. „Eksperyment wymaga, żeby kontynuować”. Cisza. I teraz ostatnie, ale najmocniejsze: „Nie ma pan wyboru. Musi pan nacisnąć”. Na to mężczyzna w skórze odwrócił się, po czym pokazał nam środkowy palec.

– Przypuszczam, że kiedyś byli w swoim życiu zmuszani do rzeczy, których nie chcieli robić. Ale zaprotestowali. Przy czym chyba nie miało znaczenia, czy zrobili to skutecznie, czy nie. Chodziło raczej o to, że dzięki temu zrozumieli: „Mogę powiedzieć »nie«”. Dlatego z większą śmiałością skorzystali z tego słowa podczas naszego eksperymentu.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version