Przecież były składane skargi do ZUS-u i Inspekcji Pracy, ale nic z tego nie wynikało. Więc rosło w nas przekonanie, że on wszystko może.

– Traktował nas jak niewolników – mówi były pracownik Collegium Humanum.

– On myśli, że mu wszystko wolno. Bo wszystkich zna. Chwalił się, że u niego studiują ludzie z wszystkich frakcji – dodaje inny.

Kolejny opowiada scenkę z uczelni: przychodzi rektor do biura i od progu mówi do kogoś: „Ty jesteś k***. Pierdolę cię, ty szmato, k***”.

– Jest wulgarnym prostakiem. Potrafi nagle powiedzieć: dzisiaj nie będę czytał maili, bo idę się p*** – opowiada kolejna osoba.

Wszyscy mówią, że się Pawła Cz. boją. Wiedzą, że siedzi w areszcie, ale wiedzą też, że ma długie ręce i jest mściwy. – To jest bardzo zły człowiek – mówi ktoś.

– Zawsze staram się znaleźć w ludziach pozytywy, a w rektorze po prostu nie mogę – dodaje inny.

Handel dyplomami na masową skalę – tak Centralne Biuro Antykorupcyjne określiło to, co się działo w Collegium Humanum, warszawskiej niepublicznej uczelni, która ma kilkanaście filii w kraju i za granicą.

Jej rektorowi prokurator zarzuca popełnienie aż 30 przestępstw. Paweł Cz. miał m.in. przyjmować korzyści majątkowe w zamian za wystawienie poświadczających dokumentów ukończenia studiów podyplomowych. Chodzi m.in. o dyplomy MBA, które uprawniają do zasiadania w radach nadzorczych spółek skarbu państwa.

Jak pisaliśmy w Newsweeku, Collegium Humanum w ciągu zaledwie kilku lat stało się kuźnią partyjnych nominatów do spółek, wydając na masową skalę tanie dyplomy MBA. Rektor tej uczelni został także oskarżony o psychiczne znęcanie się nad pracownikami, a także zmuszanie ich do seksu.

– Sam siebie nazywał mobberem, był w pełni świadomy tego, co robił. Kręcił go fakt, że ludzie się go boją. Miał z tego chorą satysfakcję – opowiada była pracownica.

Od osób, które pracowały w Collegium Humanum, słyszę bardzo podobne historie: najpierw przez kilka dni było miło, rektor obiecywał złote góry, komplementował, chwalił przed innymi ludźmi, dawał niewielką premię, obiecywał podwyżkę. Szybko okazywało się jednak, że chce wszystko kontrolować. Kazał pracownikom nosić granatowe mundurki, nie rozstawać się ani na chwilę ze służbowym telefonem, wstawać od biurka, gdy wchodzi do pomieszczenia, porzucać obowiązki na czas „wizytacji” i pilnie słuchać, co Jego Magnificencja ma do powiedzenia. Także wtedy, gdy rozmowa dotyczyła spraw zupełnie niezwiązanych z ich obowiązkami.

Nie wolno było pomylić lub zapomnieć o którymś z jego licznych tytułów: prof. dr hab. MBA, DBA, LL.M i MPH. – Zarzucał nam wtedy, że chcemy go upokorzyć i odebrać mu jego dorobek. Robił z tego aferę, był wulgarny – mówi były pracownik.

Inna osoba twierdzi, że już w pierwszym tygodniu pracy zorientowała się, że to nie jest zwykła uczelnia. – Kiedy wróciłam z przerwy, zastałam w pokoju rektora, jego ówczesnego asystenta i wszystkich współpracowników, którzy stali na baczność i słuchali rugania. Kiedy rektor wyszedł, zapytałam, dlaczego wszyscy w jego obecności tak się zachowują. Dowiedziałam się, że rektor żąda okazywania mu szacunku właśnie w ten sposób – wspomina kobieta.

Na porządku dziennym były krzyki. – Kiedy popełnialiśmy jakiś błąd, wrzeszczał, że chcemy mu rozjebać firmę. I że jak będziemy mieć swoją, to będziemy mogli robić, co chcemy. A teraz mamy słuchać i robić to, co on każe. Potrafił wezwać dwie osoby z tego samego działu i jedną zjebać jak szmatę, po czym zapytać tę drugą, czy ma rację. I wiadomo, że się odpowiadało, że ma, bo inaczej to na ciebie zaczynał krzyczeć. To wprowadzało atmosferę wewnętrznej rywalizacji o jego względy. Na koniec dnia albo byłeś nękany przez rektora dniami i nocami i wykonywałeś każde jego polecenie, albo stawałeś po jego stronie i oprócz codziennego op*** mogłeś jeszcze poudawać przed innymi, że jesteś kimś, bo rektor zwerbował cię na swoją stronę. Ostatecznie obie pozycje były tragiczne: w pierwszej byłeś jak niewolnik, który robi, co mu każą, a w drugiej byłeś niewolnikiem, którego dodatkowo nikt w pracy nie lubił ani mu nie ufał – wspomina.

– Najgorsza sytuacja, której byłam świadkiem, wydarzyła się podczas kolacji z okazji Dnia Kobiet, na którą rektor zaprosił pracowników. W jej trakcie wywołał na środek jedną z najmłodszych pracownic, niespełna 20-letnią dziewczynę, i zaczął „żartować” z tego, że znajomy ksiądz nadał jej nowy pseudonim. Zapytał, czy jest ciekawa, jak on brzmi. Kiedy kiwnęła głową, powiedział, że było „cycata”, jako że ta pracownica posiadała spory biust – opowiada.

W tamtej kolacji brało udział około 30 osób. Wszystkie zamarły, zapadła przerażająca cisza. Słychać było tylko płacz tej młodziutkiej dziewczyny.

Od wielu osób słyszę, że Paweł Cz. gardzi kobietami. Nie lubi ich i chętnie to okazuje. Najczęściej mówi o nich „baby”, podkreśla, że woli zatrudniać mężczyzn, bo nie mają okresu.

Zatrudniał osobiście: zwykle młodych i bardzo przystojnych. Kiedy przeglądał CV kandydatów, skupiał się na ich zdjęciach. Wybierał tych najładniejszych i tych, którzy według niego mogli być gejami. A potem ich napastował: próbował obmacywać, łapał za jądra, przyciskał do ściany podczas przypadkowego spotkania w toalecie. Zaczepiał na portalach randkowych, wysyłał własne zdjęcia w prowokujących pozach, zasypywał SMS-ami. I nie słyszał „nie”, dalej przekraczał granice.

– Rektor był w związku z kanclerzem uczelni i kiedy zatrudniał kolejnego ładnego chłopca, to robił wszystko, żeby kanclerz był o niego zazdrosny. Potrafił też komentować wygląd pracowników z rozmowie z innymi. Albo stwierdzić: że „tego to dawno nikt nie wyruchał” – wzdycha były pracownik.

– Rektor mobbingował ludzi bez względu na płeć. Jeden z jego asystentów zachorował na białaczkę i odszedł, dopiero gdy musiał spędzić w szpitalu kilka miesięcy z uwagi na przeszczep szpiku. Do ostatniego dnia jego pracy słyszałam wyzwiska kierowane w jego stronę: „debilu”, „w***”. Rektor używał słowa „k***” jako przecinka w dowolnej sytuacji, która go zdenerwowała. Kiedy innego asystenta zabrało pogotowie, powiedział: „o k***, kolejny z białaczką, trzeba było dać mu zdechnąć”. Dwóch kolejnych pozostawił samych sobie w podróżach służbowych. Jednego wysadził go na trasie, bo czymś go zirytował, na szczęście w Polsce. Drugiego na Słowacji – wspomina była pracownica.

– Upokarzał publicznie, wysyłał maile w nocy, a na odpowiedź dawał maksymalnie godzinę. Zlecał te same zadania różnym osobom, wprowadzał chaos. Wydzwaniał w późnych godzinach nocnych, choć nie były to sprawy niecierpiące zwłoki. Jego cieszył widok przerażonego człowieka, wtedy triumfował. Oczekiwał traktowania takiego samego jak papież. Poniżał i zastraszał pracowników, groził, że zniszczy im karierę. Ludzie mdleli i płakali. Niektórzy trafiali na oddział psychiatryczny jako ludzkie wraki. Wielu kończyło na długotrwałym zwolnieniu lekarskim od psychiatry – relacjonuje inna osoba.

Pamięta historię: jest maj 2023 r., trzeba zaplanować nową kampanię medialną, a wyniki rekrutacji na studia są niższe o ponad połowę niż w poprzednim roku. Były rektor zwołuje niezapowiedzianą telekonferencję na Whatsappie, a potem po kolei robi awanturę wszystkim pracownikom. Wrzeszczy, obrzuca ich wyzwiskami, wpada w szał. Nie słucha żadnych argumentów. Kiedy on mówi, nikt nie może mu przerywać.

– Rektor zakazał wyjścia pracownikom z pracy do czasu przyjęcia wszystkich kandydatów na studia, co przy skali napływających zgłoszeń nie było możliwe. Oświadczył, że nie dostaniemy obiecanych premii. I oczywiście jak zwykle straszył karami za działanie na szkodę firmy. Groźby udzielenia nagany z wpisem do akt, pozwaniem do sądu przez kancelarię czy też dyscyplinarnego zwolnienia to był nasz chleb powszedni. Czasem rektor je spełniał – relacjonuje uczestniczka tamtej narady.

Do niej też Paweł Cz. dzwonił w nocy, w weekend, w święta. – Nadgodziny dla niego nie istniały. Jak się siedziało do czwartej w nocy, to nie były dla niego nadgodziny, tylko po prostu praca. W końcu doprowadził do tego, że naprawdę nie nadawałam się do pracy, zresztą do dzisiaj nie jestem w stanie zasnąć bez leków. Wylądowałam u psychiatry, a potem na wielomiesięcznym zwolnieniu. Miałam mdłości, zawroty głowy i potworne migreny. Nawet dziś nie jestem całkiem zdrowa. Kiedy poczułam się lepiej i zaczęłam szukać nowej pracy, myliłam dni, w których byłam umówiona na rozmowy rekrutacyjne. A kiedy już byłam na takim spotkaniu, szukałam w napięciu czy w tej firmie nie ma choćby cienia podobieństwa do miejsca pracy, z którego nawet nie uciekłam, tylko się wyczołgałam – opowiada.

Niedługo minie rok, odkąd złożyła wniosek do ZUS o wszczęcie postępowania wobec pracodawcy. Do dzisiaj panuje w tej sprawie cisza.

– To nie był zwykły mobbing, on się znęcał nad ludźmi. Potrafił powiedzieć do pracownika, że ma klęknąć i go przepraszać. I ludzie to robili. Albo wyrzucał na dziewczyny jedzenie, mówił, że są kurwami, że mają wyp*** – dodaje były pracownik. Próbował kilka razy odejść, ale kiedy składał wypowiedzenie, natychmiast dostawał pozwy od zatrudnionych przez rektora kancelarii adwokackich. Prawnicy próbowali mu udowodnić, że źle pracował, będzie musiał zapłacić karę.

– Ludzie się bali. Rektor ciągle im powtarzał, że są do niczego, więc po paru miesiącach zaczynali w to wierzyć. I wszyscy wiedzieliśmy, że każdy, kto odchodzi ma z nim przejebane. Przecież były składane skargi do ZUS-u i Inspekcji Pracy, ale nic z tego nie wynikało. Więc rosło w nas przekonanie, że on wszystko może. Przecież ma tyle pieniędzy, że jest w stanie każdego kupić. Nikt z nas nie odważył się pójść i powiedzieć: sorry, zgłaszam na ciebie skargę. Wiedzieliśmy, że przegramy tę wojnę. Zostaliśmy zastraszeni – opowiada mężczyzna.

– Powtarzał pracownikom, że są do niczego, więc po paru miesiącach zaczynali w to wierzyć. Ludzie się po prostu bali. Ja też się bałem, że przyjdzie taki moment, że dostanę pozwy. Wszyscy wiedzieliśmy, że każdy, kto odchodzi, ma przejebane. Nikt z nas nie odważył się pójść do niego i powiedzieć sorry, jesteś powalony, zgłaszam na ciebie skargę. Bo wiedział, że przegra tę wojnę. A nikt nie chce być samobójcą – mówi były pracownik.

A mimo to w uczelni była nieustająca rotacja pracowników. Niektórzy wytrzymywali kilka miesięcy, inni miesiąc, ale byli i tacy, którzy składali wypowiedzenie dwa dni po rozpoczęciu pracy. Inni uciekali na zwolnienie lekarskie.

– To też było problematyczne, ponieważ Collegium podpisywało z pracownikami umowę o pracę na kwotę minimalną, a resztę na zleceniu, bez ubezpieczenia chorobowego, więc ewentualne zwolnienie lekarskie wynosiło jedynie 80 procent od minimalnej krajowej. I ZUS nigdy nie zwrócił uwagi, że kilkadziesiąt osób ma dwie takie same umowy w dwóch takich samych firmach. Zlecenie było również sposobem na unikanie legalnego płacenia za nadgodziny, bo rektor potrafił z dnia na dzień zarządzić, że za nadgodziny nie zapłaci, a to że pracownicy masowo zostają po godzinach to albo ich metoda na wykorzystanie jego pieniędzy, albo ich problem, bo nie wyrabiają się z pracą – mówi była pracownica.

– Jak ktoś próbował upomnieć się o swoje, natychmiast otrzymywał pisma z kancelarii prawnej z szeregiem zarzutów wyssanych z palca – tłumaczy inna osoba.

Prawda jest taka – dodaje – że uczelnia nie zatrudniała wystarczającej liczby osób, a ogromna rotacja nie pomagała we wdrożeniu nowych pracowników. – Wiem również, że co najmniej kilka osób z różnych miast w Polsce zgłaszało nieprawidłowości do Państwowej Inspekcji Pracy. Wizytacje na uczelni kończyły się mandatem, którego nie przyjmował rektor, tylko zaufane osoby z jego otoczenia – mówi.

A było ich kilka, pracowali w Collegium Humanum od lat. – Były rektor żeruje na osobach, które mają jakieś problemy. W stosownym momencie wkracza do akcji, by wspomóc je finansowo lub wykorzystać swoje szerokie znajomości w strukturach państwowych. I tak tworzy się między nimi zależność. Najbliższych pracowników trzymał przy nim strach. Nie chcę ich tłumaczyć, bo są dorośli i odpowiedzialni za swoje czyny. Chcę tylko podkreślić, że niewiele osób wie, jak to jest być w toksycznej relacji przez lata – tłumaczy była pracownica. I dodaje: nikt z nas nie wie, w jaki sposób zachowałby się w podobnej sytuacji.

Inna osoba mówi, że wie. – Tak ogromna skala patologii, jawnej przemocy, która trwa tak długo, powoduje, że ludzie stają się bezradni. Nikt nawet nie spróbował stanąć z nim oko w oko. Były kontrole z PIP, pracownicy czekali na nie z utęsknieniem. I nic. Po co krzyczeć o pomoc, skoro i tak nikt cię nie usłyszy? Zbierasz w sobie siły, żeby przetrwać. Na walkę już nie ma siły – tłumaczy.

I znowu wszyscy mówią to samo: boją się, że Paweł Cz. wyjdzie z aresztu, jakoś się z tego wszystkiego wywinie. Tak, wiedzą, że ma postawionych 30 zarzutów, ale ma też doskonałych adwokatów, którym płaci grube pieniądze. No i ma tych wysoko postawionych znajomych z wszystkich opcji politycznych, którzy studiowali na Collegium Humanum.

– To po prostu zły człowiek – mówi młody mężczyzna. – Teraz codziennie jadę do pracy, a on patrzy na mnie z wielkiego billboardu przed Pałacem Kultury. Mam nadzieję, że szybko go zdemontują.

Collegium Humanum. Szkoła Główna Spółek Skarbu Państwa

Brat Obajtka, stryj Dudy i żona Czarneckiego. Lista partyjnych nominatów, którzy zrobili MBA na Collegium Humanum

Collegium Tumanum, czyli Wyższa Szkoła Demoralizacji

Collegium Humanum tanio i szybko kształci również armię przyszłych psychologów

Doda w króciutkiej sukience i rektor Czarnecki w sobolach. Collegium Humanum nie przejmuje się zarzutami i urządza wielką galę graduacji

„Ojcze nasz” pod przewodnictwem kard. Nycza i dyplom od Czarnka. Collegium Humanum inauguruje rok akademicki

Mistyfikacja Collegium Humanum. „Pojechałam do Londynu, by obejrzeć »prestiżową« uczelnię” [ŚLEDZTWO]

„Na psychologii uczy makijażystka”. Collegium Humanum pod lupą na Węgrzech

Luksusowy apartament rektora za miliony od Collegium Humanum. „Kuriozalna sytuacja” [ŚLEDZTWO]

Chaos w Collegium Humanum. „Kolejni studenci wpadają w tę pułapkę”

CBA: Handel dyplomami na masową skalę w Collegium Humanum [NASZ NEWS]

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version