Inwazja na wyspę byłaby szaleństwem. Niestety, nie jest niemożliwa. Dwie toczące się obecnie wojny to już stanowczo za dużo. Trzecia – z udziałem Chin – oznaczałaby katastrofę. Dlatego wybory prezydenckie na Tajwanie mają kluczowe znaczenie dla całego świata.

Podczas listopadowej wizyty w San Francisco prezydent Xi Jinping zapewniał, że Chiny nie przygotowują się do „zimnej lub gorącej wojny z kimkolwiek”. Nie uspokoiło to jednak spekulacji na temat intencji Pekinu, który otwarcie twierdzi, że Tajwan jest chińskim terytorium i grozi użyciem siły, jeśli Tajpej będzie nadal opierało się zjednoczeniu.

Przed wyborami 13 stycznia na Tajwanie Pekin wyraźnie nasilił swoje groźby. W orędziu noworocznym Xi podkreślał, że „zjednoczenie” jest „historyczną nieuchronnością”. Inny przedstawiciel chińskich władz ostrzegał: „Wierzymy, że Tajwańczycy dokonają właściwego wyboru między pokojem a wojną”, dając do zrozumienia, że jeśli wybór okaże się „niewłaściwy”, może to zostać uznane za wystarczający powód do inwazji. „Chiny wtrącają się za każdym razem, gdy Tajwan organizuje wybory, ale tym razem jest to na zdecydowanie największą skalę, jaką kiedykolwiek widzieliśmy. Wykorzystują wszystko: propagandę, zastraszanie militarne, wojnę kognitywną czy fałszywe wiadomości” – podkreślał Lai Ching-te, kandydat Demokratycznej Partii Postępowej i obecny wiceprezydent. „Jeśli ta ingerencja się powiedzie, Tajwan nie będzie wybierał prezydenta, ale szefa administracji. I stanie się jak Hongkong” – dodał.

Pekin ma jednak gigantyczny problem. Jak to ujął niedawno „Wall Street Journal”: „Chiny mają do czynienia z nową polityczną rzeczywistością na Tajwanie – nie mają na wyspie żadnych przyjaciół”.

Nie cieszą się znaczącym poparciem wśród tajwańskich partii politycznych. Dlatego niemal nie istnieje szansa, że przyjazny Chinom kandydat zostanie w najbliższych latach prezydentem. A bez przyjaznego Chinom prezydenta i parlamentu osiągnięcie wymarzonego celu, jakim jest przejęcie kontroli nad wyspą bez wojny, jest nierealne.

Przed 13 stycznia Pekin miał wśród kandydatów głównego wroga oraz wyraźnego faworyta. Komuniści głęboko nie ufają Demokratycznej Partii Postępowej, od 2016 r. sprawującej władzę na wyspie. Ich strategia na Tajwanie polega w dużej mierze na próbach delegitymizacji DPP i jej przywódców. Przed wyborami Wang Zaixi, zastępca szefa chińskiego biura ds. Tajwanu w latach 2000-2006 i emerytowany generał dywizji chińskiej armii, powiedział, że jeśli kandydat DPP, którego nazwał „ekstremistycznym zwolennikiem niepodległości”, zostanie wybrany na prezydenta, „nie można wykluczyć możliwości starcia militarnego w Cieśninie Tajwańskiej”. Pekin chce zwycięstwa Kuomintangu, który wyraźnie preferuje.

Odsetek mieszkańców wyspy, którzy definiują się przede wszystkim jako Chińczycy, wynosi nie więcej niż 3 proc. populacji

Jednak w przeciwieństwie do tego, co głoszą Chiny, główne tajwańskie partie nie różnią się zasadniczo w kwestii chińskiej. KMT prowadziła w przeszłości bardziej pojednawczą politykę, jednak wcale nie jest partią opowiadającą się za zjednoczeniem z ChRL. A Jaw Shaw-kong, kandydat KMT na wiceprezydenta, powiedział w zeszłym miesiącu, że Tajwan powinien zwiększyć produkcję rakiet, aby pokazać, że może uderzyć w Chiny w przypadku wojny. Zaś DPP, które w przeszłości chciało ogłoszenia niepodległości Tajwanu, co wywoływało wściekłość Pekinu, złagodziło swój punkt widzenia. Lai Ching-te, kandydat DPP, podkreśla, że ogłoszenie niepodległości jest po prostu zbędne, bo liczy się przede wszystkim stan faktyczny: „jest niepotrzebne. „Musimy trzymać się prawdy… Czyli tego, że Tajwan jest już suwerennym, niezależnym krajem, zwanym Republiką Chińską” – powiedział tego lata.

Jeszcze 20 lat temu Tajwańczycy byli mniej więcej równo podzieleni między zwolenników zjednoczenia z kontynentem i zwolenników niepodległości. Od tego czasu sytuacja całkowicie się zmieniła. Dziś odsetek mieszkańców wyspy, którzy definiują się przede wszystkim jako Chińczycy, wynosi nie więcej niż 3 proc. populacji. To, czego pragną, nie ma więc większego znaczenia. A młodsi mieszkańcy uważają się za Tajwańczyków. Z ChRL niemal nic ich nie łączy. Nic więc dziwnego, że żadna z głównych partii nie wzywa do zjednoczenia.

Zdecydowana większość tajwańskich wyborców wcale nie chce otwartego konfliktu z ChRL. Ale jeszcze bardziej nie chce rezygnacji z faktycznej, choć niesformalizowanej niepodległości. A główne podkreślają, że tylko mieszkańcy wyspy mogą decydować o swojej przyszłości.

Również dlatego, że doświadczenie Hongkongu pokazało im, że Pekin uznaje jedynie najbrutalniejsze metody.

„Podczas lunchu, w którym uczestniczyli wojskowi i stratedzy, emerytowany były wysoki rangą urzędnik obrony powiedział, że Chiny mogą po prostu zablokować Tajwan, który ma zapasy gazu ziemnego jedynie na osiem dni; odciąć podmorskie kable telekomunikacyjne; lub zdusić nas ekonomicznie poprzez odcięcie handlu (około 40 proc. eksportu Tajwanu trafia do Chin lub Hongkongu). Chiny mogłyby zająć wyspę bez uciekania się do działań militarnych” – pisała Yingtai Lung, była minister kultury, podsumowując lęki Tajwańczyków.

Zdaniem Xi najlepszą opcją jest ta, którą Pekin próbuje zrealizować od jakiegoś czasu: przymus bez konieczności wypowiadania wojny. Chiny liczą na to, że wywieranie nieustannej i zwiększającej się coraz bardziej presji prowadzi do tego, że ludność Tajwanu przestraszy się i pogodzi z koniecznością zjednoczenia z Pekinem.

Od kilku lat chińskie myśliwce, bombowce, drony nieustannie wlatują w tajwańską „strefę identyfikacji obrony powietrznej” . W 2022 r. Chiny wykonały ponad 1700 takich lotów, w kolejnym jeszcze więcej. Dotychczasowy dzienny rekord wynosi 103 loty. Celem jest wyczerpanie tajwańskiego wojska i wywołanie poczucia, że wyspa nie jest w stanie się obronić. Dezinformacja, cyberataki, ingerencje w wybory oraz wysiłki zmierzające do dyplomatycznej izolacji Tajwanu stanowią inny element tej kampanii. Według RAND Corporation Tajwan „jest od lat poligonem doświadczalnym Pekinu w zakresie wojny informacyjnej. Chińskie działania dezinformacyjne przyniosły wymierne efekty, w tym pogorszenie tajwańskiej polaryzacji politycznej i społecznej”.

Pekin oferuje lokalnym tajwańskim urzędnikom (wójtom i naczelnikom gmin, którzy odgrywają kluczową rolę w mobilizacji do wyborów) darmowe wizyty w Chinach, obejmujące wycieczki z przewodnikiem, zakwaterowanie i posiłki, licząc na wsparcie propekińskiej polityki. Opłaca także pielgrzymki religijne do chińskich świątyń, oferuje wsparcie finansowe członkom triad i społeczności tubylczych oraz wywiera presję na tajwańskich biznesmenów w Chinach, aby wspierać główną opozycyjną partię Kuomintang, którą Pekin woli od rządzącej DPP.

Taktyki dezinformacyjne są coraz bardziej wyrafinowane. „Widzimy, że ChRL od jakiegoś czasu wykorzystuje Tajwańczyków – dziennikarzy, osoby mające wpływ na media społecznościowe – aby rozpowszechnić swój przekaz” – powiedział Ai-Men Lau, analityk w tajwańskiej organizacji Doublethink Lab, która śledzi chińskie kampanie dezinformacyjne. Prochińscy influencerzy nieraz udostępniają i wzmacniają korzystne dla Pekinu fake newsy: jak choćby, że tajwański rząd potajemnie pobierał krew od obywateli i przekazywał ją USA w celu stworzenia broni biologicznej do ataku na Chiny. Albo że Joe Biden miał planować „zniszczenie Tajwanu”.

W ekstremalnych przypadkach Pekin stara się przeforsować wygodnych dla siebie kandydatów: Ma Chih-wei, niezależna kandydatka w wyborach parlamentarnych, zarejestrowała swoją kandydaturę po otrzymaniu instrukcji od komunistycznych urzędników podczas podróży do Chin w 2023 r., przyjęła też od nich kilkadziesiąt tysięcy dolarów w kryptowalutach. Lub wyeliminować kandydatów, których Pekin się boi. Jesienią zeszłego roku chińskie władze wszczęły dochodzenie podatkowe w sprawie działalności tajwańskiego giganta technologicznego Foxconn, który generuje około 70 proc. swoich przychodów z produktów wytwarzanych w Chinach. Zdarzyło się to dwa miesiące po tym, jak miliarder i założyciel firmy, Terry Gou, ogłosił swój start w wyborach prezydenckich jako kandydat niezależny. Zdaniem Pekinu ta decyzja podzieliłaby obóz opozycji i ułatwiłaby zwycięstwo „secesjonistycznej rządzącej DPP”. Po wszczęciu śledztwa podatkowego Gou wycofał swoją kandydaturę.

Kiedy były doradca ds. bezpieczeństwa narodowego USA Robert O’Brien odwiedził Tajwan w zeszłym roku, zasugerował, że milion Tajwańczyków uzbrojonych w AK47 „za każdym rogiem” i „w każdym bloku mieszkalnym” będzie skutecznym środkiem odstraszającym dla chińskich planów inwazji wszelkiego rodzaju.

Na Tajwanie panuje przekonanie, że po wyborach Pekin jeszcze zwiększy swoją militarną i dyplomatyczną presję na wyspę. „Myślę, że podejmą bardziej jastrzębie działania, aby spróbować nacisku na nowego prezydenta w jego przyszłej polityką wobec Chin” – powiedział admirał Lee Hsi-ming, były szef tajwańskiej armii. Zachodni wywiad jest przekonany, ze Chiny nieco poczekają, aby wyczuć sytuację. A ich potencjalna silna reakcja nastąpi po 20 maja, kiedy następny prezydent obejmie urząd i wygłosi przemówienie inauguracyjne. Jednak nawet gdyby doszło do chwilowego ocieplenia, nie ma wątpliwości, że na dłuższą metę suwerenność wyspy jest zagrożona: Chiny mogą spróbować bardziej pojednawczego podejścia tyko po to, aby Tajpej przestało się zbroić, kierując się złudnym poczuciem bezpieczeństwa.

Dziś w amerykańskich i tajwańskich kołach wojskowych najczęściej rozważany jest scenariusz blokady. Nic w tym zaskakującego: Tajwan jest wyspą, uzależnioną od importowanej żywności, paliwa i innych podstawowych produktów. Blokada nie jest jednak magiczną bronią. W przeszłości blokady same w sobie bardzo rzadko skłaniały państwa do kapitulacji. Na dodatek blokada jest dość ryzykowna, ponieważ wystarczy, że Tajwan przetrzyma napór do czasu przybycia wojsk USA. Stany Zjednoczone prawdopodobnie przerzuciłyby do zachodniego Pacyfiku znaczną liczbę gotowych do ataku okrętów podwodnych. A potem nastąpiłaby próba przełamania blokady drogą morską i powietrzną. Byłoby to trudne, ale wykonalne dla USA.

Kolejny scenariusz to pełna inwazja. Prezydent Tajwanu Tsai Ing-wen podkreślała w listopadzie, że Chiny nie są na to na razie gotowe. Chociaż chińska armia ma niewątpliwą przewagę, ostatnie czystki w siłach rakietowych, marynarce wojennej i siłach powietrznych oraz na stanowisku ministra obrony mogą zmniejszyć zagrożenie konfliktem. Analitycy wojskowi są również przekonani, że choć Pekin zbroi się na potęgę, nie ma na razie okrętów niezbędnych do przeprowadzenia takiej operacji. Na dodatek górzysty teren, dżungla, rzeki i płytkie wody otaczające wyspę sprawiają, że jest to jedno z najłatwiejszych do obrony miejsc na świecie.

To nie wszystko: wojna Putina stanowi wyraźne ostrzeżenie, że próba zbrojnego podboju może się obrócić przeciwko najeźdźcy. „Na początku wojny zaprawione w bojach rosyjskie wojsko zawiodło w stosunkowo prostym zadaniu przekroczenia granicy lądowej w celu zdobycia Kijowa. Chińska armia napotkałoby znacznie większe trudności w przekroczeniu Cieśniny Tajwańskiej: inwazja od strony morza na dużą skalę jest jedną z najtrudniejszych operacji wojskowych. Dla Xi ryzyko polityczne związane z czymkolwiek innym niż szybka, tania i udana inwazja jest ogromne. Jeszcze bardziej niepokojąca dla Pekinu jest możliwość porażki z rąk dobrze wyposażonego, okopanego i buntowniczego Tajwanu, wspomaganego przez potencjalną interwencję sił USA. To koszmarny scenariusz, który może osłabić władzę Xi, a nawet zagrozić rządom partii komunistycznej” – tłumaczy Bonnie S. Glaser z German Marshall Fund.

Próba podboju Tajwanu niesie ze sobą niebywałe ryzyko: począwszy od porażki militarnej po doprowadzenie do III wojny światowej. Xi będzie musiał bowiem podjąć decyzję czy zaatakować siły USA w regionie. „Gdyby Pekin tego nie zrobił, jego okręty i oddziały byłyby łatwym celem dla amerykańskich sił powietrznych i morskich, jeśli Waszyngton zdecyduje się na bezpośrednie zaangażowanie. Gdyby jednak Chiny zaatakowały siły USA, zabijając setki lub tysiące Amerykanów, prawdopodobnie rozpoczęłyby wojnę z mściwym supermocarstwem. Wojnę, która grozi zniszczeniem potężnych, wschodzących Chin” – ostrzega amerykański politolog Hal Brands, autor książki „The Coming Conflict with China”.

Chiny nie są gotowe na inwazję. Jej konsekwencje byłyby straszne dla świata. A przede wszystkim dla samych Chin – nawet gdyby nie doszło do III wojny, to chińska gospodarka stanie się jej główną ofiarą. Niestety, to wszystko nie oznacza, że ta jest niemożliwa. Wojna Putina stanowi ostrzeżenie dla Pekinu. Ale jest też dowodem na to, że bezsensowne wojny wcale nie są niczym rzadkim.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version