Julian Tuwim definiował sumienie jako „cichy głosik, który mówi, że ktoś patrzy”. Zastanawiam się, dlaczego właśnie ta prześmiewcza i w sumie gorzka definicja wraca do mnie, kiedy zastanawiam się nad tym, czy w Polsce kiedykolwiek jakakolwiek władza pozwoli ludziom na zawieranie związków partnerskich.

Teoretycznie słuchanie sumienia powinno być przecież umiejętnością skupienia się na pytaniu o to, jakiego wyboru osoba powinna dokonać, by był on zgodny z wyznawanym systemem wartości. Konsekwencje podjęcia właściwej decyzji nie muszą być miłe, ba!, często okazują się sprzeczne z tym, czego oczekiwałaby większość. Moralnego strażnika nosił w sobie na przykład taki filozof, jak Sokrates. Nazywał go Daimonionem i twierdził, że mówi mu on, czego ma nie robić, zaś co robić, nie mówi mu nigdy. I tak nim pokierował, że każde dziecko dziś zna historię o cykucie oraz cenie niezłomności, a jak nie zna, to niech czym prędzej pozna, żeby przypadkiem nie pójść niewłaściwą i wyboistą ścieżką podejmowania moralnie słusznych decyzji.

Kołtuna dobro nie obchodzi. Interesuje go wyłącznie własny pożytek. Kołtun nie filozofuje, nie dzieli włosa na czworo, ma ustalenia i nie przewiduje negocjacji

Może gdyby sumienie rzeczywiście potraktować jako cichy głosik, mówiący, że ktoś patrzy, ludzkie życie byłoby wygodniejsze i bardziej bezpieczne? O tym, że da się to zrobić, możemy się przekonać chociażby dzięki tak ważnej bohaterce zbiorowej wyobraźni jak pani Dulska. Brudy pierzemy w domu, a kiedy okazuje się, że dostrzegł je ktoś z zewnątrz, udajemy, że nic wcale prania nie wymagało. To kształtuje specyficzne sumienie osoby, która udaje, że wcale nie została przyłapana na gorącym uczynku. To sumienie złapanego za rękę, który się upiera, że to nie jego ręka. Kojarzy mi się ono dość jednoznacznie z głęboko wrośniętym w rozum, serce i ośrodki decyzyjne kołtunem. O genezie i właściwym znaczeniu staropolskiego chłopskiego kołtuna Kacper Pobłocki znakomicie pisze w „Chamstwie”, jeśli ktoś jeszcze nie czytał, to z całego serca zachęcam.

Postawię mocną i niemożliwą do rzetelnego zbadania tezę: istnieje zasadnicza różnica między sumieniem – Daimonionem i sumieniem – kołtunem. Chociaż z zewnątrz mogą czasami wydawać się podobne, to w rzeczywistości nic ich nie łączy. Daimonion jest bezkompromisowym głosem wartości. Nie da się z nim wchodzić w układy, nie można się targować. Kładzie na szale zyski i straty po to, by powiedzieć, czego w imię dobra wybierać nie należy. Najważniejsze jest tu właśnie dobro, które jako jedyne się liczy i niczym słońce oświetla labirynt codzienności, w której ciągle podejmujemy najrozmaitsze decyzje. Kołtuna dobro nie obchodzi. Interesuje go wyłącznie własny pożytek, który jest bardzo mocno spleciony z wizerunkiem. Chodzi o to, żeby nikt nam – boże broń! – niczego nie zarzucił, żeby na zewnątrz było czyściutko, żeby nie kłopotać się szukaniem odpowiedzi na pytanie o to, jakie będą albo mogłyby być rzeczywiste skutki naszych moralnych wyborów. Kołtun nie filozofuje, nie dzieli włosa na czworo, ma ustalenia i nie przewiduje negocjacji. I o ile Daimonion jest wciąż zanurzony w zadawaniu pytania o to, w jaki sposób dążyć do dobra, o tyle jedynym zmartwieniem kołtuna pozostaje „co ludzie powiedzą?”.

W polityce podejmowanie rozważań nad kwestią sumienia jest ponurym żartem. Hrabia Aleksander Fredro pisał, że biada człowiekowi, którego los zależy od sumienia innego człowieka, ale po stokroć bardziej biada narodowi, którego los zależy od innego narodu, bo narody sumienia nie mają. Cytuję z pamięci, więc nie wkładam w cudzysłów, bo na pewno coś uwspółcześniająco przekręciłam. Przypominam sobie to zdanie za każdym razem, kiedy kolejny polityczny wrażliwiec zaczyna tłumaczyć złe decyzje, odnosząc się do własnej moralnej delikatności. Jak się tego posłucha, wyraźnie widać, że choć Daimonionów brak, kołtunów ci u nas dostatek.

Podstawowe pytanie brzmi: czy nie ma żadnej drogi między moralnym perfekcjonizmem Sokratesa (plusy: dążenie do dobra, cnota, szczęście; minusy: cykuta, kara śmierci, trudne życie) a oportunistyczną postawą kołtuna (plusy: czysto na zewnątrz; minusy: brudno w domu, nieustanny wewnętrzny niepokój i nerwowe sprawdzanie sondaży)? Myślę, że drogą środka jest wybranie możliwości działania w imię pożytku. Związki partnerskie są potrzebne, czego dowodzi fakt, że wszędzie tam, gdzie istnieje taka możliwość, ludzie je ze sobą zawierają, bo to im po prostu ułatwia życie. Chodzi tutaj o sprawy trywialne, nieatrakcyjne, codzienne, ale też o godność, wolność i prawo do szacunku. Korzyści są tak oczywiste, a koszty tak wydumane, że nie ma się nad czym zastanawiać.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version