Stany Zjednoczone to wielkie mocarstwo, od zawsze realizuje swoje interesy, używając presji politycznej, ekonomicznej, często militarnej. A oburzenie na ostatnie wypowiedzi Trumpa wynika głównie z tego, że ostrze jego retoryki zostało skierowane wobec państw należących do Paktu Północnoatlantyckiego — mówi w rozmowie z „Newsweekiem” amerykanista dr Marcin Fatalski.

Dr Marcin Fatalski: W przypadku Grenlandii kwestiami bezpieczeństwa narodowego. Kanady — „naturalną koleją rzeczy” oraz koniecznością uszczelnienia kontroli nad granicą, która w tej chwili, w jego przekonaniu, chroniona nie jest, bo przenikają przez nią fentanyl oraz emigranci. Przy Kanale Panamskim to jest kwestia wysokości opłat, które Stany Zjednoczone ponoszą za jego wykorzystanie, mimo że kiedyś należał do USA

W każdym z tych wypadków argumentacja jest podobna, inaczej są rozłożone akcenty.

— Moim zdaniem nie należy literalnie odczytywać deklaracji prezydenta elekta. Ja się skłaniam ku traktowaniu tych wypowiedzi jako instrumentu uprawiania polityki zagranicznej, typowego dla Donalda Trumpa. To strategia negocjacyjna.

W przypadku Kanady chodzi o wywarcie nacisku. Okazał się zresztą skuteczny, bo Ottawa zaczęła podejmować działania związane z uszczelnieniem granicy.

Grenlandia natomiast ma zasoby — ropy naftowej i metali ziem rzadkich, które są bardzo istotne w przemyśle — oraz leży w kluczowym miejscu z punktu widzenia bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych. To najważniejszy punkt na linii między USA a Europą Północną. I Trump nie mówi niczego nowego, jeżeli chodzi o definiowanie interesów amerykańskich w tym obszarze. Ujmuje tylko inaczej to, jak te interesy zabezpieczyć. Chodzi o zademonstrowanie, iż Stany Zjednoczone są żywotnie zainteresowane uniemożliwieniem komukolwiek innemu pojawienie się w Grenlandii. Po prostu. A jest to ubrane w retorykę, która oczywiście może 15 lat temu była pewnym novum, ale świat się zmienia.

Moim zdaniem była to deklaracja interesów i chęć wywarcia nacisku na partnerów zewnętrznych, aby osiągnąć cele polityczne. Nie sądzę, żeby dziś groził nam konflikt zbrojny między państwami NATO.

— Prawda, ale tak dziś wygląda amerykańska polityka zagraniczna. Trump został wybrany na prezydenta Stanów Zjednoczonych w demokratycznych wyborach i zdecydowaną większością. Ma silną legitymację społeczną, silniejszą niż się komentatorom przed wyborami wydawało. I to on będzie rządził Stanami Zjednoczonymi. A partnerzy zewnętrzni nie mają instrumentów, żeby skłonić go do zmiany retoryki. Mogą tylko podejmować działania, którymi wytrącą Trumpowi niektóre argumenty z ręki.

— Na przykład zwiększenie nakładów na obronność. Trump dosadnie, co też nie było standardem w polityce zagranicznej, wypowiada się o tych członkach NATO, którzy nie płacą do budżetu Sojuszu tyle, ile powinni. Stany Zjednoczone pokrywają też odpowiedzialnością strategiczną Pacyfik, Bliski Wschód, Azję Wschodnią i Europę, a UE nie jest się w stanie zorganizować się na tyle, żeby bronić flanki wschodniej. Trump może i wyraża się mało dyplomatycznie, ale miewa rację.

Pewnie lepiej te sprawy załatwiać w ramach negocjacji, ale najwyraźniej prezydent-elekt w nie nie wierzy. A jego język jest odzwierciedleniem jego politycznego temperamentu.

Cóż, w tych realiach będziemy teraz w polityce międzynarodowej funkcjonowali. I zasadniczą kwestią jest dziś to, jaką wizję ładu międzynarodowego można wysnuć z wypowiedzi Donalda Trumpa.

— On uważa, że Stany Zjednoczone mogą sobie dać radę bez sojuszników.

— W dłuższej perspektywie interes amerykański by na tym ucierpiał, ale w krótszej bardziej boleśnie odczuliby ten zwrot sojusznicy USA.

Pamiętajmy, że jest jeszcze kwestia NATO. A Mark Rutte, sekretarz generalny Sojuszu, ma pewną zdolność przekonywania Trumpa do ewolucji poglądów czy koncepcji, więc zobaczymy.

Wiem, że wszyscy zwracają uwagę na język Donalda Trumpa, ale to jest tylko forma. Skupmy się nie na dekoracji, ale na treści sztuki.

— Wszyscy się skupili na Grenlandii, a przecież można by odwrócić to pytanie. Bo czy Ameryka, aby nie podejmowała działań unilateralnych na Bliskim Wschodzie? I jakoś nie była za to na Zachodzie powszechnie potępiana. Dopiero Joe Biden wycofał też wojska z Afganistanu.

Stany Zjednoczone to wielkie mocarstwo, od zawsze realizuje swoje interesy, używając presji politycznej, ekonomicznej, często militarnej. A oburzenie na ostatnie wypowiedzi Trumpa wynika głównie z tego, że ostrze jego retoryki zostało skierowane wobec państw należących do Paktu Północnoatlantyckiego.

Nie porównywałbym też Trumpa do Władimira Putina. A jego dzisiejsze ruchy to też żadna nowość. Już w poprzedniej kadencji był skłonny widzieć porządek międzynarodowy w kategoriach gry wielkich tego świata. Podobnie zresztą postrzegał ją Henry Kissinger: jako rywalizację wielkich mocarstw.

W nowej sytuacji znajdzie się natomiast Europa Środkowo-Wschodnia, i będzie się w niej musiała odnaleźć. Nie będzie już bowiem gwarancji, że Stany Zjednoczone będą działały w duchu porozumienia transatlantyckiego.

Myślę, że w ogóle kończy się era polityków przyzwyczajonych do idei transatlantyckiej. Nie tylko w USA, ale i w Europie.

— Polityka interesu narodowego. Niekorzystna dla obu stron, ale w krótszej perspektywie bardziej dla tej słabszej, czyli Europy. Chciałbym jednak zaznaczyć, że Europa wcale nie musi być aż tak słaba. Nie potrafi się obronić w dużej mierze na własne życzenie, i dlatego dziś deklaracje Trumpa dotyczące ograniczenia parasola nad Europą wywołują paniczne reakcje po tej stronie Atlantyku. A przecież tu chodzi o bezpieczeństwo Starego Kontynentu, za które Europa powinna wziąć odpowiedzialność.

— Wszyscy czekają na to, jak się sytuacja rozwinie. Na razie widać, że deklaracje Trumpa wskazują na to, że jest zainteresowany zmianą porządku międzynarodowego. Zobaczymy, jakie będą ich konsekwencje, bo przecież sprawczość polityka jest ograniczona decyzjami i intencjami innych graczy. Czas pokaże, jakie działania podejmą Chiny i jak bardzo Rosja będzie skłonna do negocjacji pokojowych. Być może Putin będzie chciał kontynuować wojnę. Być może wtedy USA powtórzy strategię Nixona z lat 70, czyli będzie eskalować konflikt, żeby zmusić drugą stronę do negocjacji. Zobaczymy.

— Polska musi dbać o — możliwe w danych realiach — utrzymanie zainteresowania Stanów Zjednoczonych. O ich obecność w Europie na tyle, na ile się da. Ponadto powinna dążyć do tego, co już robi w tej chwili premier Donald Tusk, czyli organizować współpracę państw najbardziej zainteresowanych bezpieczeństwem w tej części Europy, to znaczy Skandynawii, państw bałtyckich i Polski. Musimy też poczekać na wynik wyborów w Niemczech i Francji, mając nadzieję na optymistyczny scenariusz, ale też przygotowując się na ten gorszy: budować bezpieczeństwo w oparciu o kraje, które już czują się zagrożone ekspansją rosyjską.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version