Od tygodni Jarosław Kaczyński sugerował, że PiS może wrócić do władzy za sprawą wcześniejszych wyborów. Biorąc jednak pod uwagę zarówno sondaże PiS, jak i niewielkie prawdopodobieństwo takiego scenariusza, można było mieć wątpliwości czy Kaczyński nie wracał do tematu wyłącznie po to, by zwiększyć poczucie chaosu i niepewności po stronie koalicji 15 października.
Kaczyński nie przestawał jednak podnosić tematu. Ostatnie wypowiedzi prezesa PiS trudno było zinterpretować inaczej niż jako wezwanie prezydenta, by bardzo naginając prawo skierował ustawę budżetową do Trybunału Przyłębskiej, a następnie rozwiązał Sejm po tym, gdy TK uzna ją za sprzeczną konstytucją. Albo jeśli orzeknie, że z powodu bezprawnego, jak uważa PiS, wykluczenia z Sejmu byłych posłów Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, ustawa budżetowa przyjęta przez „Sejm kadłubowy” w ogóle nie jest ustawą i nigdy nie została przedstawiona prezydentowi w terminie.
Temat wcześniejszych wyborów podjął też we wtorek Donald Tusk. Premier zapowiedział, że jeśli prezydent skieruje ustawę budżetową do TK, to KO złoży wniosek o skrócenie kadencji Sejmu i wcześniejsze wybory.
Czy to oznacza, że nieprawdopodobny, jak się jeszcze do niedawna wydawało, scenariusz wcześniejszych wyborów właśnie się urealnia?
Prezesie Kaczyński, uważaj, czego sobie życzysz!
Słowa Tuska miały dwóch adresatów. Pierwszym był prezydent. Premier, strasząc scenariuszem skrócenia kadencji Sejmu – potencjalnie katastrofalnym dla środowiska politycznego prezydenta – wysłał Andrzejowi Dudzie sygnał: my się nie damy szantażować i zastraszyć, nie będziemy zakładnikami gier Pałacu Prezydenckiego, w razie czego mamy swoją opcję atomową.
Drugim adresatem był Kaczyński. Przypominając, że kadencja Sejmu może zostać skrócona także z inicjatywy KO, Tusk mówi Kaczyńskiemu: „prezesie, uważaj czego sobie życzysz, bo twoje życzenia mogą się spełnić. Na twoją polityczną zgubę”.
Lider KO ma rację: wcześniejsze wybory są dziś zagrożeniem przede wszystkim dla PiS. Nie ma ani jednej przesłanki wskazującej, by PiS mógł w ich wyniku wrócić do władzy. Sondaże pokazują może nieszczególnie gwałtowny, ale wyraźny trend spadkowy PiS i rosnący Platformy. Różnica między dwiema największymi partiami wyraźnie się zmniejsza, wkrótce nie tylko w odstającym od innych sondażu CBOS może dojść do mijanki.
Choć w przerwach obsesyjnych ataków na Tuska politycy PiS próbują przekonać wyborców Trzeciej Drogi, że przecież „nie za tym głosowali”, to koalicja PSL i Polski 2050 wręcz wzmacnia się w badaniach opinii publicznej. Jak można przypuszczać, jej elektorat – wbrew zaklęciom liderów PiS – nie ma nic przeciwko rozliczeniom z tym, co działo się w latach 2015-23 i sprzątaniu po rządach Kaczyńskiego. Niewykluczone nawet, że wobec radykalizacji PiS i zafiksowaniu przekazu na atakach na Tuska Trzecia Droga zacznie przyciągać kolejnych rozczarowanych wyborców partii Kaczyńskiego.
Nie ma więc dziś szans, by w wyniku wcześniejszych wyborów PiS zdobył samodzielną większość – i trudno sobie wyobrazić kampanię, która mogłaby to odwrócić. Nic też nie wskazuje, by Konfederacja zwiększyła poparcie na tyle znacząco, by mogła utworzyć z PiS rząd. Zachowanie partii Kaczyńskiego z ostatnich miesięcy z całą pewnością nie zwiększyło też jej zdolności koalicyjnej. Kaczyński, domagając się wcześniejszych wyborów, przypomina karpia, który jakimś cudem przetrwał Boże Narodzenie w 2023 r., domagającego się, by w 2024 r. to święto zorganizować wiosną.
Tusk też się może rozczarować
Może więc obóz demokratyczny powinien powiedzieć Kaczyńskiemu „sprawdzam” i złożyć wniosek o skrócenie kadencji Sejmu? Nie jest to takie proste, także Tusk i jego sojusznicy, gdyby próbowali skrócić kadencję Sejmu, mogliby się rozczarować. Taki gambit miałby sens, gdyby przyniósł jeden efekt: zdobycie przez koalicję 15 października większości pozwalającej przełamać prezydenckie weto. Nikomu się to jednak jak dotąd nie udało i nawet przy korzystnych trendach może się nie udać w tym roku.
Tym bardziej że wcześniejsze wybory zainicjowane przez Tuska, a nie wymuszone przez Kaczyńskiego i prezydenta, mogłyby być niezrozumiałe dla elektoratu koalicji rządowej i zdemobilizować go, obniżając frekwencję. Koalicja 15 października dostała od wyborców bardzo mocny mandat: przy rekordowej frekwencji zdobyła w sumie 248 mandatów – wyborcy wyrazili się jasno i mają prawo oczekiwać, że politycy będą po prostu realizować powierzony im mandat.
Wcześniejsze wybory byłyby szczególnym problemem dla mniejszych partnerów KO, zwłaszcza najsłabszej z partii tworzących koalicję, Nowej Lewicy. Wróciłby potencjalnie generujący konflikty temat tego, czy partie tworzące koalicję powinny iść razem czy osobno, czy na dwóch listach, czy trzech.
Trudno uwierzyć, by koalicja przegrała wcześniejsze wybory. Ale jeśli gambit Tuska nie zakończyłby się spektakularnym sukcesem w postaci większości, która choćby w porozumieniu z Konfederacją pozwalałaby na przełamanie weta Andrzeja Dudy, to zostałby uznany za klęskę, która w oczywisty sposób osłabiłaby pozycję premiera. Chyba że, zachowując stan posiadania rządowej większości, nowe rozdanie bardzo wyraźnie wzmocni KO wobec koalicjantów.
Wcześniejsze wybory to tylko blef?
Na ile prawdopodobny jest więc scenariusz wcześniejszych wyborów? A właściwie, któryś z dwóch możliwych scenariuszy: wcześniejszych wyborów zarządzonych przez Dudę pod naciskiem Kaczyńskiego – z wykorzystanie manewru ze skierowaniem ustawy budżetowej do TK – oraz wcześniejszych wyborów z inicjatywy rządowej większości?
Ten pierwszy wydaje się mniej realny. Pałac Prezydencki wyraźnie wysyła sygnały, że Andrzej Duda nie ma najmniejszej ochoty, by podjąć grę, w jaką próbuje wepchnąć go Kaczyński. Prezydent ryzykowałby działanie na granicy prawa, brałby na siebie odpowiedzialność za wariant niosący ryzyko głębokiego kryzysu konstytucyjnego, który dawałby w dodatku jego środowisku bardzo niewielkie szanse na powrót do władzy. Jak jednak nie raz się już przekonywaliśmy, ulegając naciskom swojego politycznego zaplecza, Andrzej Duda potrafi podejmować niemądre decyzje.
Gdyby Tuskowi udał się manewr z wcześniejszymi wyborami przynoszącymi większość pozwalającą złamać prezydenckie weto, to byłoby to przypieczętowanie sukcesu z 15 października, upokorzenie Kaczyńskiego i Dudy. Rząd mógłby swobodnie naprawiać państwo po PiS niezależnie od protestów Dudy, nie musiałby czekać do kolejnych wyborów prezydenckich. Pokusa może być więc spora. Podobnie jak ta związana z perspektywą jeszcze większego zdominowania koalicyjnych partnerów.
Wcześniejsze wybory – jak przekonały się partie solidarnościowe w 1993 r. i PiS w 2007 – są zawsze bardzo ryzykownym, nieprzewidywalnym scenariuszem. A Tusk nigdy, w przeciwieństwie do Kaczyńskiego, nie był politykiem podejmującym bezmyślnie ryzyko.
Gdy z dwóch stron słyszymy zapowiedzi wcześniejszych wyborów, możemy więc mieć do czynienia z partią pokera, gdzie obie strony licytują bardzo wysoko, ale ostatecznie żadna nie powie „sprawdzam”. Ale w polityce, podobnie jak w sytuacjach, gdy na karcianym stole leżą wielkie pieniądze, emocje biorą czasem górę nad racjonalną kalkulacją ryzyka.