Jest promil ludzi, którzy dzięki szarlatańskim sposobom chudną i nie wracają do dawnej wagi. Pytanie tylko, kiedy organizm wystawi im za to rachunek – mówi psychoterapeutka Katarzyna Kucewicz. Właśnie wyszła jej książka „Waga z głowy”.

Katarzyna Kucewicz: Bo jest zaczerpnięte z kultury diety, kojarzy się z opresją i stygmatyzacją. Wolę fachowe nazewnictwo i dlatego mówię o redukcji lub leczeniu choroby otyłościowej. Otyłość pierwszego, drugiego i trzeciego stopnia jest chorobą, a próby zredukowania nadmiernej masy ciała to po prostu leczenie.

– Tegoroczny raport Respo pokazuje, że aż trzech na pięciu Polaków było kiedyś na diecie. Wniosek: połowa z nas czuje się zbyt duża.

– To tylko wrażenie, nie zawsze podparte faktami, czyli fachową diagnozą, wysokim wskaźnikiem BMI. Poczucie, że nie wyglądamy jak trzeba.

– Na przykład jak aktorka, której zdjęcia widzimy w mediach społecznościowych, albo ktoś, kto jest od nas o 20 lat młodszy. Presja szczupłości jest wciąż silna, mimo że osoby w większych rozmiarach wychodzą z cienia, bo prężnie rozwija się ruch body positive, jest coraz więcej reklam z udziałem modelek plus size, a w filmach pojawiają się różnorodni aktorzy. Szczupłość nadal jest wyznacznikiem młodości, witalności i urody. Ludzie poświęcają mnóstwo czasu, by ją osiągnąć, czasem przy pomocy zatrważających metod.

– Moje pacjentki mówią, że wszystko. Jeśli chorujesz na otyłość, zrozumiałe jest, że szukasz różnych metod – operacji, farmakoterapii. To jest leczenie inwazyjne, ale skuteczne. Zatrważa mnie jednak to, że po takie środki sięgają osoby mające do zrzucenia 2 kilo, będące w normie, ale pragnące być „jeszcze bardziej”. Wiele osób, z którymi rozmawiam, wyznaje mi, że bierze analogi, mimo że nie są chore, po prostu chcą super wyglądać na weselu koleżanki.

– Tak. To skuteczna farmakoterapia, ale bardzo uciążliwa, przeznaczona do leczenia otyłości i cukrzycy, a nie zrzucenia kilogramów, żeby się wbić w sukienkę! Nagminnie korzystamy też z drakońskich diet, wciąż jest to modne. I nie wśród nastolatków, ale i starszych, dojrzałych osób. Pogoń za sylwetką jest dla wielu z nas obsesją.

– Mówią: pani Kasiu, coś mi redukcja nie idzie, gubię tylko pół kilo tygodniowo, muszę sobie dokręcić. Pytam, co to znaczy dokręcić i wtedy padają nazwy różnych głodówek i postów, plus do tego obowiązkowo mordercze treningi. Słychać w tym agresywną wewnętrzną narrację: mam takie okropne cielsko, muszę się go pozbyć. Ale nie tędy droga.

– Naprawdę rzadko udaje się przy pomocy katorżniczej głodówki obniżyć trwale masę ciała. Nie da się latami żyć na sześciuset kaloriach bez uszczerbku na zdrowiu. Poza tym po zakończeniu diety człowiek je więcej, bo jego organizm zaczyna się tego domagać. I tak wpada w spiralę diet. Prowadzę spotkania terapeutyczne dla osób w trakcie leczenia choroby otyłościowej i długo zastanawiałam się, jak to jest, że jedne dziewczyny tak świetnie redukują, a innym to nie wychodzi. A przecież wszystkie jedzą dobrze, są zdyscyplinowane, ale także czułe dla siebie, mają podobne wyniki badań.

– Osoby, które są ciągle na dietach, zaburzają swój metabolizm. Tyle razy tyły i redukowały, że ich organizm już nie reaguje na kolejną dietę. Naprawdę się starają, są skrupulatne, liczą kalorie, a nic im nie wychodzi. Pojawiają się frustracja i nienawiść do siebie. A także myśli, że może jak zażyją krople z tasiemca albo zjedzą waciki, to w końcu schudną.

– Podstawą zdrowej redukcji jest zmiana stylu życia, zdrowe odżywianie, a nie głodzenie się. W farmakoterapii nie chce się jeść, bo analogi odbierają apetyt. Tak samo jest z bariatrią. Lekarze przestrzegają jednak, że jeśli się nie nauczysz jeść zdrowo, to żadna bariatria, żadne zastrzyki ci nie pomogą. Wszystkie te metody działają, jeżeli połączymy je z trwałą, dojrzałą zmianą stylu życia. Szkopuł w tym, że to jest nudne. I musisz przyjąć, że się nigdy nie skończy. Kiedy ktoś mi mówi: mam taką niedobrą dietę, ale wytrzymam, zawsze pytam: wytrzymasz całe życie? Bo będziesz już zawsze tak jeść. Jeśli ktoś nienawidzi swojej diety, to znaczy, że powinien ją zmienić. Życie jest za krótkie na robienie sobie krzywdy niesmacznym jedzeniem.

Nagminnie korzystamy z drakońskich diet, wciąż jest to modne. Pogoń za sylwetką jest dla wielu z nas obsesją

– Problemem jest to, że niektórzy dzielą jedzenie na zdrowe i złe, śmieciowe. Ale nie jest tak, że jedzenie wysokokaloryczne, wysokoprzetworzone jest złe, a dobre to marchewka. Bo cukier też jest dobry, tylko w małych dawkach. Czekolada? Proszę bardzo, ale nie codziennie, nie cała na raz. Ważny jest umiar. To kultura diety nam włożyła do głowy, że jedzenie dzieli się na właściwe i takie, które cię zabije. To przez nią człowiek zje hamburgera i zaczyna mieć potworne wyrzuty sumienia. Myśli, że jest do niczego.

– Ma subiektywne poczucie bycia grubym. Ja mówię pacjentom tak, jak mówił brytyjski psychiatra, prof. Christopher Fairburn: wyobraź sobie, że oko kamery cię obserwuje, kiedy jesz tego hamburgera. I co? Rośniesz? No nie. Masz tylko subiektywne poczucie bycia grubym, bo zjadłeś coś, co uważasz za niezdrowe i tuczące. Prawidłowa redukcja wagi jest żmudna, trzeba pilnować tego, co się je. I dlatego wiele osób wybiera drogę na skróty. Połykają proszki przeczyszczające, jedzą rano miskę ryżu, a wieczorem piją wodę z cytryną. A kiedy pytam, skąd wytrzasnęły te metody, mówią, że z internetu, ze stron prowadzonych przez dziewczyny, które zmagają się z anoreksją. Swoją drogą, anoreksja nie dotyczy tylko osób o niskiej wadze, nierzadko chorują na nią także osoby otyłe.

– Jest jakiś promil ludzi, którzy dzięki szarlatańskim sposobom chudną i nie wracają do dawnej wagi. Pytanie tylko, jakim kosztem i kiedy organizm wystawi im za to rachunek. Jest ryzyko, że wypadną im włosy i pogorszy się cera, spowolni się metabolizm, mózg przestanie działać na pełnych obrotach. Ja uważam, że nie da się bez szwanku iść drogą na skróty i że to nie ma sensu. Ale można tę długą i mozolną podróż przeżyć jako ciekawe duchowe doświadczenie, a nie katorgę.

– Tak, redukcja na przykład dla mnie miała wymiar pracy wewnętrznej, nad sobą. Rozwinęła mnie jako człowieka, nauczyła dojrzałości, stawiania granic, dbania o siebie. Myślę: zawsze wszyscy byli ważniejsi, a teraz ja też jestem ważna. Jeśli człowiek przychodzi świadomie i mądrze przez redukcję, to zaczyna rozumieć, że jego potrzeby się liczą, że warto ich słuchać. W redukcji zgodnej z naszą psyche chodzi o to, by nie stosować opresyjnych metod, które wynikają z nienawiści do własnego ciała. Ani nie o to, by ubytkiem masy ciała coś komuś udowodnić.

– Żeby dojrzeć do kontroli odżywiania: czułej, uważnej wewnętrznej dyscypliny. Dojrzałego zarządzania swoim życiem, bez przesady w drugą stronę. Bo nadmierna dyscyplina też nie działa dobrze.

Przede wszystkim porozmawiać z lekarzem pierwszego kontaktu i poprosić go, by zlecił nam badania i określił, dlaczego możemy mieć kłopot z redukcją. Zwykłe badania krwi, które mogą wskazać, czy przyczyna otyłości nie jest związana z jakimś zaburzeniem hormonalnym. Warto też pamiętać, że nierzadko wystarczy kilka konsultacji u dietetyka, który da wytyczne na całe miesiące, jak zdrowo jeść. Ja korzystałam z takiej pomocy, bo odżywiałam się batonami i czekoladą. A jeszcze nic mi nie smakowało. Jeżeli jednak nie stać nas na wizytę u dietetyka, warto sprawdzić w internecie swój deficyt kaloryczny, czyli jaka powinna być kaloryczność naszych posiłków, by bezpiecznie redukować. Nie musimy mieć trenera personalnego, wystarczy 50 minut dziennie nawet nie sportu, ale spaceru czy prac domowych. Dobrze jest mieć jedną życzliwą osobę, która będzie nas wspierała w procesie redukcji, życzliwie dopingowała. I unikać tych znajomych, którzy nas ciągną w dół. Niekoniecznie należy udać się na terapię, chociaż redukcja może nas wymęczyć emocjonalnie, bo pojawia się cała gama ograniczeń, zachcianek, a ty chcesz być twardy.

– Trzeba zrozumieć ich mechanizm i to, skąd się biorą. Może mamy zbyt niską kaloryczność diety? Do leczenia otyłości czy nadwagi trzeba podchodzić holistycznie. Nie myśleć tylko o odżywianiu się, ale też o tym, żeby redukować stres, nauczyć się radzić sobie z nim. Poza tym trudno jest schudnąć, gdy mamy zaburzenia snu. Trzeba więc pamiętać o wysypianiu się, o ruchu i piciu wody. I jeszcze o tym, że na początku się chudnie szybko, a potem waga zwalnia, motywacja maleje. Warto wtedy o siebie dbać, być dla siebie cierpliwym, wyrozumiałym.

– 65 w ciągu dwóch i pół roku.

– Radzenie sobie z głodem zachciankowym. Ja miałam bardzo dziecięce podejście do jedzenia, jak miałam na coś ochotę, to jadłam. A w czasie redukcji trzeba sobie mówić: tego nie możesz, tego też nie i tamtego. Prowadziłam ze sobą wewnętrzne polemiki, trochę jak nauczyciel z małym dzieckiem.

– Powtarzałam sobie, że podjęłam dojrzałą decyzję, więc chcę dotrzymać danego sobie słowa. Mówiłam: Kasia, widzę, że jesteś bardzo głodna, ale była umowa, bądź konsekwentna. I w pewnym momencie zaczęłam czuć, że naprawdę to działa, zachcianki stopniowo odchodzą. Ja miałam też wyniesione z domu rodzinnego poczucie, że nie można być ani troszkę głodnym. Kiedy mówiłam, że mam ochotę na ciastko, od razu je dostawałam, więc się nauczyłam, że każdy sygnał głodu to katastrofa, której trzeba szybko zapobiec. Dużo czasu zajęło mi przyzwyczajenie się do myśli, że głód może chwilę potrwać, nie zabije mnie. Poza tym miałam wieczorny rytuał: siadam, biorę coś słodkiego, odpalam Netflixa i jadę. A w weekend zamawiam pizzę, hinduskie jedzenie, znajomi przychodzą i razem biesiadujemy. A tu nagle nie jem, nie zamawiam, nie reaguję na głupie gadanie, że od jednej tacki sushi przecież nie przytyję. Mało kto rozumiał, że pracuję nad konsekwencją, nad siłą woli i dlatego nie jem sushi.

Normalnie, tylko po prostu nie sterują mną zachcianki. Żyję na tzw. zerze kalorycznym, czyli jem tyle, żeby nie przytyć i nie schudnąć. Po tylu latach redukcji już wiem, co ma ile kalorii. Wiem, kiedy powiedzieć „stop”, bo czuję sytość. Czasem ludzie mnie pytają, jak to jest, gdy się trzeba całe życie kontrolować, ale ja tego tak nie postrzegam. To ja jestem szefową, to ja decyduję, kiedy jem, a nie pachnąca bułka wybiera mnie. Jem to, co lubię, w ilościach, które są dla mnie odpowiednie. Mam poczucie dbania o swoje ciało. Wiem, że mogę zjeść wszystko, ale nie muszę. Umiem się powstrzymywać i jest to ukłon wobec swojego zdrowia i ciała. Nie mam poczucia, że mi czegoś brakuje. Gdybym miała, wiedziałabym, że muszę coś zmienić w redukcji, bo odżywianie nie może być gehenną.

– Bo to jest bardzo trudny proces. Ja zawsze byłam dzieckiem z nadwagą, otyłością, a teraz ważę tyle co w trzeciej klasie szkoły podstawowej. Nie znam siebie takiej, czasami się nie poznaję w lustrze. Wydawało mi się, że jak dojdę do normy, to będę najszczęśliwsza na świecie, wszystkie moje problemy się skończą. I nagle się okazało, że problemy są takie same. Często ludzie stosują wsteczny bodyshaming, czyli słyszę teksty w stylu: wreszcie coś z sobą zrobiłaś, tak grubo wyglądałaś, że się bałam, że umrzesz. Albo: Kasia, dopiero widzę, że jesteś ładna. A ja uważam akurat, że zawsze byłam ładna, bo miarą uroku nie jest waga.

– Może trochę, bo często słyszałam komplementy, więc uważałam, że mam prawo być taka, jaka jestem. Dopiero kiedy zaczęłam tracić sprawność, pomyślałam o redukcji. Kiedy miałam problem, by wstać z krzesła, wyjść z samochodu czy przekręcić się z boku na bok w łóżku. To było dla mnie coraz bardziej uciążliwe, w końcu pomyślałam: jak długo można tak żyć? Choroba otyłościowa jest niebezpieczna, ma ponad 200 powikłań, może prowadzić do śmierci. Akceptacja swojego ciała w otyłości nie oznacza, że nie warto o to ciało dbać. Warto próbować i bez względu na rozmiar dbać o zdrowie.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version