Opowieści Donalda Trumpa o upadku Europy nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością. Ale przedstawianie naszego kontynentu jako piekła ma dla prezydenta wewnętrzny walor. To ostrzeżenie do republikańskich wyborców: zobaczcie, do czego doprowadzili się Europejczycy.

  • Więcej ciekawych historii przeczytasz na stronie głównej „Newsweeka”

Europa jeszcze nie zdążyła ochłonąć po ogłoszeniu nowej amerykańskiej strategii bezpieczeństwa — w języku publicystyki twardego MAGA piszącej o groźbie „cywilizacyjnego wymazania Europy” — a Donald Trump już dostarczył europejskiej opinii publicznej nowego paliwa do oburzenia.

W wywiadzie udzielonym portalowi Politico zarzucił Europie słabość, niezdolność do rozwiązania problemu z wojną w Ukrainie, a jej liderom, że „niszczą swoje kraje”, głównie przez masową migrację, której nie są w stanie powstrzymać przez swoje przywiązanie do „politycznej poprawności”. Jeśli to się nie zmieni, przestrzegał prezydent USA, to niektóre kraje europejskie „przestaną funkcjonować”, już dziś zresztą Londyn, Paryż czy Szwecja pod wpływem migracji i przestępczości zmieniły się nie do poznania.

Jedyni europejscy przywódcy, którzy doczekali się pozytywnych słów ze strony Trumpa to odpowiadający za zwijanie się demokracji w swoich krajach prezydent Turcji Recep Tayyip Erdoğan i premier Węgier Viktor Orbán. Amerykański prezydent zapowiedział zresztą, że może w przyszłości poprzeć w wyborach w kolejnych krajach kandydatów prezentujących zbliżony do Orbána program.

Jak widać, Trump nie tylko nie wykorzystał wywiadu dla dużego portalu, by uspokoić nastroje swoich sojuszników zza oceanu. Przeciwnie, zachowywał się, jakby chciał jeszcze bardziej podkręcić retorykę, która w Europie wywołuje zdumienie. I prowokuje pytania, w jakim stopniu USA pod rządami obecnej administracji traktują nas jako podmiotowego sojusznika.

Dlaczego amerykański prezydent właśnie teraz sięga po taki język? Można zgadywać, że pewnie ma to związek z negocjacjami toczącymi się wokół zakończenia walk w Ukrainie. Wbrew swoich chełpliwym zapowiedziom z kampanii wyborczej Trump od miesięcy nie jest w stanie zakończyć wojny. Kolejne rundy negocjacji z Putinem kończą się powrotem do punktu wyjścia.

Amerykański prezydent raz obwinia Rosjan, raz Ukraińców. W wywiadzie dla Politico wyraźnie daje do zrozumienia, że uważa, że to Ukraina jest słabszą stroną, że to ona przegrywa wojnę i to ona powinna ustąpić. Jak podał „Financial Times”, w trakcie niedawnej rozmowy telefonicznej z prezydentem Ukrainy wysłannicy Trumpa — Steve Wiktoff i zięć prezydenta Jared Kushner — mieli naciskać, by Kijów podjął decyzję w sprawie porozumienia z Rosją „do świąt”.

Być może Trump jest przekonany, że Zełenski irracjonalnie nie chce ustąpić, a do takiej postawy zachęca go jeszcze Europa. Taką narrację sufluje od jakiegoś czasu Rosja i być może przekonała ona amerykańskiego prezydenta.

Trump zarzucił też w wywiadzie Europejczykom, że w kwestii Ukrainy „za dużo gadają i nie osiągają wyników”. Można więc uznać, że Trump mówi europejskim partnerom — w momencie gdy Macron, Merz i Starmer rozmawiali z Zełenskim w Londynie — „nie macie kart”, sami nic nie osiągnięcie w sprawie Ukrainy, przestańcie przeszkadzać, a w ogóle to zajmijcie się waszymi sypiącymi się państwami.

Warto też pamiętać, że Trump nigdy nie był fanem Unii Europejskiej i najważniejszych europejskich graczy. Jens Stoltenberg, były sekretarz generalny NATO z Norwegii, w swoich wydanych niedawno w Polsce wspomnieniach opisuje, jak wyglądały spotkania w ramach NATO z Trumpem w Brukseli. Amerykański prezydent strofował europejskich sojuszników za to, że nie dokładają się do wspólnych wydatków na obronę, odrzucał argumenty, że nie mogą się zobowiązać do ich podniesienia bez konsultacji ze swoimi parlamentami, groził znaczącą redukcją obecności Stanów w Sojuszu. Także w wywiadzie dla Politico Trump podnosi tę kwestię. Zarzuca europejskim sojusznikom, że traktują NATO jak „tatę”, z dumą mówi, że zmusił ich, by zwiększyli wydatki na obronę z 2 do 5 proc.

Trump od dawna jest przekonany, że Stany — budując w ciągu ostatnich kilku dekad globalny ład oparty o takie instytucje jak NATO — zachowywały się skrajnie naiwnie. Pozwoliły bowiem państwom europejskim funkcjonować jak „pasażer na gapę”, korzystać z amerykańskiej ochrony bez dokładania się do jej kosztów.

W dodatku Unia Europejska zamyka swój rynek przed amerykańskimi produktami, ograniczając się murem regulacji albo próbuje regulować działanie amerykańskich biznesów, uderzając w ich zyski. Tymczasem europejskie produkty — niemieckie samochody, luksusowe marki odzieżowe czy kosmetyczne z Francji, włoskie wina — doskonale radzą sobie na amerykańskim rynku.

Zdaniem Trumpa relacje handlowe nie mogą tak wyglądać. Sojusznicy Stanów powinni też kupować amerykańskie produkty. Problem w tym, że unijny rynek jest zamknięty np. na wysoko przetworzoną amerykańską żywność. O wiele łatwiej byłoby go otworzyć, gdyby nie trzeba było negocjować tego z wielkim blokiem handlowym, jakim jest Unia. Dlatego Trump nie jest fanem zjednoczonej Europy.

Unia jest też pewną wspólnotą normatywną, realizacją ideałów polityki międzynarodowej opartej o reguły i współpracę. Jako taka całkowicie nie przystaje do trumpowskiej wizji ładu międzynarodowego, w którym liczyć się mają tylko siła, twarde finansowe interesy i dwustronne umowy dysponującymi nimi mocarstw.

Dlatego Trump stawia na takich polityków jak Orbán, prowadzących politykę osłabiającą zdolność Unii do sprawnego wspólnego działania i kwestionującą wartości, na jakich opiera się wspólnota.

Wreszcie, można przypuszczać, że Trump mówiąc o Europie niszczonej przez migrację z krajów globalnego Południa, zagrożonej upadkiem w piekle przestępczości i „cywilizacyjnego wymazania” mówi to, w co sam wierzy. Europa przypomina mu wielokulturowe, liberalne miasta Stanów, miejsca, gdzie on sam i jego polityka są zdecydowanie odrzucane i przeciw którym mobilizuje swoich zwolenników.

Wypowiedzi o Europie, która pod wpływem migracji rzekomo zmienia się w piekło, także mają za zadanie zmobilizować trumpowską bazę w Stanach. Trump, malując obraz cywilizacyjnego upadku Europy — bardzo niewiele mający wspólnego z rzeczywistością — mówi Amerykanom: jeśli wybierzecie znów liberałów, to czeka nas to samo.

Pod tę narrację Trumpa będą próbowali podczepić się różni przywódcy skrajnej prawicy w całej Europie. Trump zapowiedział, że będą oni mogli liczyć na jego wsparcie. Jak można zgadywać słowa Trumpa z wywiadu dla Politico, pojawią się też wkrótce w naszych debatach o migracji, przywoływane przez polityków PiS i Konfederacji.

Przy tym to nie migracja jest tą kwestią, gdzie Europa szczególnie powinna zastanowić się, czy Trump ma rację. Bo prezydent USA ma ją w innym obszarze: państwa Europy faktycznie zachowywały się czasem jak pasażer na gapę w kwestiach bezpieczeństwa i zaniedbywały ten obszar, zakładając, że przecież i tak chroni je amerykański parasol. Dlatego, gdy w 2022 roku Putin zaatakował Ukrainę, Europa nie była w stanie wiele zrobić bez amerykańskiej pomocy.

Dziś Trump, obrażając europejskie elity, grozi zwinięciem amerykańskiego parasola albo selektywnym rozwijaniem go nad niektórymi państwami, które na niego „zasłużyły” — wymieniając w tym kontekście Polskę. I Europa musi wziąć większą odpowiedzialność za swoje bezpieczeństwo. Nie przeciw Stanom — bo za trzy lata w Białym Domu może zamieszkać ktoś znacznie cieplej myślący o sojusznikach zza oceanu — ale po to, by w tym sojuszu była traktowana jak podmiotowy partner.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version