Mali racjonaliści próbują przeanalizować uczucia, zamiast je przeżywać. Potrzebują faktów, nie opinii. Chcą dowodów, wiedzy, konkretów, a nie traktowania ich jak maluchów. Podważają wiele zasad ustalonych przez dorosłych. I zawsze zaznaczają, żeby traktować ich poważnie. O tym, skąd w niektórych dzieciach tyle „dorosłości” i jak ona wpływa na ich rozwój – mówi psycholog Roksana Benedykciuk.

Roksana Benedykciuk: Tak, coraz częściej. To postawa charakterystyczna dla dzieci, które wykazują skłonność do logicznego myślenia i rozumowania analitycznego, dość zaawansowanego jak na ich wiek.

One używają tych zdolności do rozwiązywania codziennych problemów, interpretowania emocji czy budowania relacji. Ich podejście do świata jest bardzo „racjonalne” i „zorganizowane”. Przykładowo, mali racjonaliści często próbują przeanalizować uczucia, zamiast je przeżywać. Robią się z nich starzy maleńcy. Potrzebują faktów, nie opinii. Chcą dowodów, wiedzy, konkretów, a nie traktowania ich jak maluchów. Podważają wiele zasad ustalonych przez dorosłych. Określają je głupimi. Nie rozumieją, po co mają się uczyć polskiego. Dla nich to oczywiste, że mieszkając w Polsce, będą znać go prędzej czy później. Ich zdaniem lepiej poznawać języki obce. I zawsze, ale to naprawdę zawsze takie dzieci zaznaczają, żeby traktować je poważnie.

– Chcą być na równi z dorosłymi. Nie akceptują argumentów typu: „Bo tak”. Pamiętam, jak pracowałam kiedyś z dzieckiem, które zachowywało się w ten sposób. Przychodziło do gabinetu, ale nigdy się nie witało. Czekało, aż odezwę się pierwsza. Pewnego razu zwróciłam mu uwagę. Wytłumaczyłam, że warto, abyśmy zaczynali spotkanie od „dzień dobry”. Jak tylko usłyszało o tym, nastąpiła lawina pytań. Ale po co? Jaki ma to sens? Dlaczego dorośli tak mówią? Mimo że argument był rzeczowy i przekonał dziecko, to nie wystarczał innym małym racjonalistom, z którymi pracowałam w późniejszym czasie. Wydawał im się bezsensowny i błahy. Traktowali go jak bajdurzenie dorosłych. Na zasadzie: starsze osoby wymyśliły coś sobie i teraz każą nam to powtarzać. Skoro nie rozumieli zwyczaju, nie uznawali go.

– Mali racjonaliści mają podobnie ze Świętym Mikołajem. Trudno im w niego uwierzyć. Zastanawiają się na przykład, jak mógłby odwiedzić wszystkie dzieci w jedną noc i kto mu dostarcza prezenty. Często też analizują to, co mówią o nim dorośli, i wychwytują w ich narracji niespójności. Mali racjonaliści bywają bardzo czujni. Zadają dużo szczegółowych pytań, aby znaleźć odpowiedzi, które zadowolą ich analityczny umysł. Niekiedy potrafią oddzielić swoje myślenie od wiary w Świętego Mikołaja, traktując ją jak element magii dzieciństwa. Dlatego gdy piszą do niego list, zadają dorosłym bardzo rzeczowe i konstruktywne pytanie: „To do ilu złotych może być prezent?”.

– Zawsze powtarzam im, że mają prawo do swojej opinii. W ich przypadku nie jest ona podyktowana buntem czy chęcią sprawienia komuś przykrości. Wręcz przeciwnie, mali racjonaliści są rzeczowi, nadzwyczaj pragmatyczni. Zależy im więc na jednym – zrozumieniu istoty rzeczy. Proponuję im jednak, aby spróbowali przyjrzeć się też perspektywie innych osób. Pomaga mi w tym zabawa w zamianę ról. Na przykład, jeśli dziecko nie jest przekonane do mówienia „dzień dobry”, proszę, aby wcieliło się w psychologa. Ja natomiast staję się jego pacjentem. Udaję, że wchodzę do gabinetu bez pukania. Nie witam się, tylko rozsiadam w fotelu i milczę. Po przerwaniu eksperymentu pytam dzieci o emocje. Najczęściej mówią, że czują się skrępowane. Czy zatem zaakceptowałyby kogoś, kto w podobny sposób wparowałby do ich pokoju? Nigdy w życiu.

– Powodów jest wiele: wychowanie, oczekiwania społeczne, zbyt szybki dostęp do informacji o świecie dzięki rozwojowi technologii. Niektóre dzieci są z natury bardziej refleksyjne i skłonne do analizowania. Ale jednym z częstszych źródeł ich „dorosłości” okazuje się przyjście na świat młodszego rodzeństwa. Dzieci, które muszą radzić sobie z poważnymi sytuacjami, często „dojrzewają” szybciej emocjonalnie. Rozwijają sposób myślenia, który pozwala im radzić sobie z otaczającymi ich wyzwaniami. Starsze dzieci, kiedy poznają młodszego brata lub siostrę, dochodzą nagle do wniosku, że przecież są już wystarczająco duże, aby sprawować nad nimi opiekę. Pracowałam kiedyś z dziewczynką w podobnej sytuacji. Gdy przyszła do gabinetu po raz pierwszy od narodzin brata, usiadła spokojnie w fotelu, wyprostowała się, założyła nogę na nogę. Czekała, aż zaczniemy rozmawiać. Mało które dziecko zachowuje się w ten sposób. Bo z większością bawię się, a o problemach dyskutujemy przy okazji. Tymczasem jej nie interesowały rozrywki.

– Odpowiem panu słowami tych dzieci: „No bez przesady, proszę pani. Głupie gry są dla dzidziusiów”.

– Absolutnie nie. Dzieci są z natury spontaniczne, lubią się wygłupiać. Dlatego postawa, w której stronią od zabawy, jest nietypowa dla tego okresu rozwoju. Więcej, ona nawet nie zaspokaja ich potrzeb. Czasem ich dystans do „głupich” gier wynika po prostu z potrzeby utrzymania swojego bardziej dorosłego wizerunku i chęci pokazania, że „są ponad to”. Sądzę, że argument o dzidziusiach został gdzieś podsłuchany. Albo u starszego rodzeństwa, albo u rodziców. Dzieci nie wyrażają się w ten sposób. Ale mali racjonaliści czerpią bardzo dużo z języka dorosłych. Celowo nie mówią, że idą do toalety, tylko do kibla. Kiedy inne dzieci krzyczą, one potrafią się unieść, po czym upomnieć je niczym mama albo tata: „Co się tak drzecie!?”.

– Bo na początku takie zachowania wydają się dla otoczenia zabawne lub nawet imponujące. Jednak na dłuższą metę często wiążą się z trudnościami i negatywnymi skutkami dla rozwoju dziecka. Między innymi mogą być to problemy z rozwojem emocjonalnym, kłopoty w nawiązywaniu rówieśniczych relacji, a najbardziej dotkliwym i jednocześnie subtelnym skutkiem jest utrata albo ograniczenie radości dzieciństwa. Czyli czasu, który powinien być wypełniony beztroską zabawą, śmiechem, ciekawością, rozwojem spontaniczności i wyobraźni.

Mali racjonaliści przyjmują rolę mędrców, aby udowodnić nam, jacy są dorośli, a zarazem pożyteczni. Uczą się gotować prostą potrawę. Próbują podejmować z nami trudne tematy. Niektórzy potem chwalą ich za to: „Ale jesteście już duzi! I jacy pomocni! Rodzice pewnie nie muszą się niczym martwić”.

– W pytaniach mają tendencję do zagłębiania się w tematy trudniejsze, bardziej „dorosłe”, i zwykle wymagają odpowiedzi wykraczających poza standardowe wyjaśnienia. Mali racjonaliści często zastanawiają się nad „wielkimi pytaniami”. Na przykład: „Co się dzieje po śmierci?”, „Jak to możliwe, że wszechświat nie ma końca?”, „Dlaczego gwiazdy świecą?”. Ich dociekliwość wykracza poza proste „dlaczego?” i przechodzi w pytania bardziej szczegółowe. Te zaś mają niekiedy naukowy charakter i wymagają pewnego poziomu wiedzy, której dorosłym nieraz brakuje.

– Jak najbardziej rzeczowych i logicznych. Nie chcą bajeczek dorosłych. Musi być kawa na ławę.

– Zgadza się. Tymczasem rodzice bardzo obawiają się, że jeśli odmówią im rozmowy na zbyt trudny temat, dojdzie do tragedii. Odpowiedzi na ich pytania nie muszą być natychmiastowe ani jednoznaczne. Warto pokazać, że nie na wszystko jest proste rozwiązanie, a czasem poszukiwanie go samo w sobie jest cenne. Mówię więc rodzicom, aby przed udzieleniem odpowiedzi zaproponowali dziecku: „Zadałeś świetne pytanie i muszę przyznać, że nie znam dokładnej odpowiedzi. Czasami nawet dorośli nie wiedzą wszystkiego. Ale to jest właśnie wspaniałe – możemy wspólnie poszukać rozwiązania albo spróbować dowiedzieć się więcej na ten temat”. Takie podejście normalizuje fakt, że „nie wiem” jest czymś, czego każdy doświadcza.

– Wówczas zachęciłby pan małych racjonalistów do dalszych pytań. Oni są zazwyczaj świetnymi słuchaczami. Wyróżnia ich zdolność dostrzegania detali, które umykają uwadze innych dzieci, a czasem nawet dorosłych. Dociekliwość i analityczne podejście do świata powodują, że są w stanie „czytać” sytuacje i zachowania z dużą precyzją. Mają skłonność do analizowania tego, co słyszą, i wyciągania logicznych wniosków. To zaś naturalnie prowadzi ich do głębszej obserwacji świata. Przykład? Kiedyś zapytałam dziecko, co można zrobić z liśćmi zalegającymi na ulicy. Byłam pewna, że zasugeruje użycie grabi. Tymczasem spojrzało na mnie, jakby to było oczywiste, i rzuciło: „Nie wie pani? Dmuchawę trzeba wziąć”.

– Zdecydowanie. Jedna z moich pacjentek zobaczyła, jak jej mama płaci mi za terapię. Zdziwiła się i powiedziała: „To takie spotkania kosztują?”. Z początku nie wiedziałam, co odpowiedzieć, ale wspólnie z mamą spróbowałyśmy zaspokoić jej ciekawość i dziewczynka poczuła się usatysfakcjonowana argumentami. Ale nie każde dziecko by je zaakceptowało. Są przedszkolaki, które podczas następnej wizyty rozejrzą się po gabinecie i zapytają, dlaczego nie nabyłam kolejnej zabawki. Przecież miałam za co, bo zapłacili mi rodzice. Mali racjonaliści dochodzą jeszcze do innego wniosku: skoro wizyta kosztuje, lepiej odwołać ją i kupić klocki. Racjonalne, prawda?

– Zgadzam się, bo większość dzieci nie kalkuluje. Nie zważają, na czym lepiej wyjdą. Tymczasem mali racjonaliści mają kolejną umiejętność. Potrafią nieraz tak zamieszać między rodzicami, że ci mogą się pogubić. Chcą zjeść czekoladę, a nie ma w domu mamy, która częściej na nią pozwala? Więc zapewniają tatę: „Ale mama się zgodziła”. Szybko zauważają, że różne osoby mogą mieć różne reakcje i podejścia. Jeśli wiedzą, że jedno z rodziców częściej pozwala im na jedzenie słodyczy, są w stanie wykorzystać tę informację, by przekonać drugiego do uległości.

– Jednak nie zawsze świadome. Dzieci – nawet jeśli zachowują się dojrzalej niż pozostałe – wciąż pozostają dziećmi. Gdy czują potrzebę, najczęściej chcą ją natychmiast zaspokoić. Uczą się więc zachowań, które pozwalają im osiągnąć cel, i zaskakują rodzica argumentem trudnym do zbicia.

– Ich reakcje na zachowania małych racjonalistów, którzy manipulują sytuacjami, są różne. Często zależą od ich doświadczenia, cierpliwości i sposobu wychowawczego. Z jednej strony mogą się poczuć zaskoczeni, a czasem rozbawieni sprytem dziecka. Z drugiej – mogą podjąć działania mające na celu nauczenie go takich wartości, jak uczciwość, szacunek i odpowiedzialność. Najważniejsze jest, aby zachować spójność w komunikacji i nie pozwolić na to, żeby dziecko traktowało manipulację jako akceptowalne zachowanie w relacjach z innymi.

– Mnie natomiast niepokoi, gdy zbyt często podają argumenty niepasujące do ich wieku. Bo może i takie dzieci wydają się dojrzałe, ale ta dojrzałość przejawia się wyłącznie w słowach.

– Bycie dzieckiem i wszystko, co wpisane w ten okres. Czyli naiwny optymizm, szaleństwo, zabawę, wygłupy. Mały racjonalista nie pójdzie potaplać się w błocie jak reszta grupy. Najpierw przeanalizuje, czy potem da się doprać ubrania. Następnie uzna, że przecież dorośli nie zachowują się w ten sposób. Nie chichoczą, nie skaczą po kałużach. Starzy maleńcy starają się więc kontrolować uczucia, usypiać je, tłumić. Blokują je nieświadomie, najczęściej dla kogoś. Głównie po to, żeby spełnić jego oczekiwania. Z początku wszystko z takim dzieckiem wydaje się proste. Nie złości się. Spełnia każdą naszą zachciankę. Uczestniczy w rozmowach dorosłych, nie boi się zabrać w nich głosu.

– Zbyt szybka dojrzałość obciąża młodego człowieka faktami, na które nie jest gotowy. Mały realista potrafi się niepokoić, ile jeszcze nauki przed nim. Wie, że musi skończyć taką i taką szkołę, aby coś w życiu osiągnąć. Zaczyna się potem martwić, jak sobie poradzi. Z racji wieku nie potrafi jednak opisać tego lęku. On jest myślami głównie w przyszłości, a nie tu i teraz. Zapomina, co to przyjemność.

Dlatego gdy przychodzą do mnie nastolatkowie, w pierwszej chwili sprawdzam, czy mieli okazję być dziećmi. Pytam, jak rodzice reagowali na ich porażki, co słyszeli w trudnych chwilach. Okazuje się, że część z nich musiała się mierzyć z komentarzami typu:

„Przecież jesteś już taki duży! Powinieneś sobie radzić”.

– Istnieje prawdopodobieństwo, że przyjmą w dorosłości rolę odwrotną niż w dzieciństwie. Niegdyś byli starymi maleńkimi, a teraz – maleńkimi starymi. Czyli kimś, kto nie zdążył nabyć się dzieckiem i chciałby wreszcie poczuć, jak to jest.

Roksana Benedykciuk — psycholog dzieci i młodzieży. Od 2022 r. prowadzi własny gabinet w Szczecinie, gdzie wykorzystuje swoje doświadczenie w pracy z osobami w spektrum autyzmu, ADHD, chorobami przewlekłymi i różnymi zaburzeniami psychicznymi. Aktywnie dzieli się swoją wiedzą i doświadczeniem na Instagramie pod nazwą psycholog_dzieciecy_rb, gdzie edukuje rodziców na temat kluczowego znaczenia pierwszych lat życia dziecka

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version