Politycy muszą mieć świadomość, że igrają z ogniem, tworząc pewne sformułowania, chociażby przedstawiając wyborcom opozycję jako zdrajców, nikczemników pozbawionych moralności. Wbrew temu, co zdarza się im mówić, przemoc napędzana ich słowami dotyka nie tylko samych polityków, ale częściej zwykłych ludzi – mówi dr Łukasz Mikołajewski.

Były prezydent USA Donald Trump został postrzelony w ucho podczas wiecu wyborczego w Butler w stanie Pensylwania. Zginęły dwie osoby, w tym zamachowiec, a dwie kolejne zostały poważnie ranne. Stan kandydata republikanów jest dobry.

DR ŁUKASZ MIKOŁAJEWSKI: A po co zabija się człowieka? Trzeba zadać sobie pytanie, jaka jest relacja między polityką a przemocą. Część teoretyków i teoretyczek polityki uważa, że polityka to sztuka porozumiewania się za pomocą słów – bez przemocy. Ale dobrze znamy też inną tradycję, w której polityka to wojna prowadzona innymi środkami, często brutalnymi. Po co więc zabija się polityka? Po to, żeby się tej osoby pozbyć. Albo po to, żeby zbudować przepaść między pewnymi częściami społeczeństwa, żeby powrót i rozmowa nie były możliwe. Albo po to, żeby zastraszyć ludzi, którzy popierają tę osobę i w których imieniu ona mówi.

– Czasami jest wyrazem napięć społecznych, niekoniecznie musi być racjonalne i zaplanowane – niekiedy ludzie nie widzą innej drogi. Jednym z celów posługiwania się przemocą jest to, żeby wszyscy inni uznali, że nie ma innego sposobu niż taki, w którym o wspólnej przyszłości rozstrzygają groźba i siła.

– Po angielsku istnieje rozróżnienie na „political murder” (polityczne morderstwo) i „political assassination” (polityczne zabójstwo). Owo „assassination” rezerwuje się przeważnie dla osób, które nie są przypadkowymi ofiarami.

Brutus, który atakuje Juliusza Cezara, morduje polityka uzurpatora, robi to w imię republiki. On był postacią emblematyczną dla zamachowców. Kiedy więc John Wilkes Booth mordował prezydenta USA Abrahama Lincolna, krzycząc: „Sic semper tyrannis!” (Taki los zawsze tyranom!), odwoływał się do tradycji republikańskiej uosabianej przez Brutusa. XIX- i XX-wieczni mężowie stanu żyli ze świadomością, że mogą stać się celem zamachowca. Tych zamachów przybywało, bo powszechnie kwestionowano prawomocność ustrojów w świecie Zachodu, prawomocność władzy.

– Imperium Habsburgów i tak się rozpadało z powodu tętniących w środku nacjonalizmów, które Habsburgowie próbowali jakoś zagospodarować. Ale ich formuła imperium – wchodzenie w niekonsekwentne sojusze z tymi nacjonalizmami – nie ułatwiała znalezienia rozwiązania. Kula wystrzelona przez Gawriło Principa była więc zapalnikiem, ale nie przyczyną. Takie wydarzenia mogą spowolnić lub przyspieszyć wydarzenia dziejowe, jednak raczej nie odwracają trendów. To jest też pytanie o to, jak ludzie myślą o przemocy, jak sobie to układają w głowach: czy jest nieuchronna, czy da się uniknąć rozwiązań siłowych.

– Dwudziestolecie to był okres rozczarowania. Europa żyła marzeniem o parlamentaryzmie jako sztuce rozwiązywania sporów, która pozwoli wyjść z nieustannej wojny. Ale ład wersalski wielu wydawał się niesprawiedliwy i tymczasowy, bardzo dużo myślano w Europie o rewolucji. Gdy Mussolini zdobył władzę we Włoszech, a wcześniej bolszewicy w Związku Radzieckim, ci, którym odmawiano wydania dokumentów do wjazdu, a byli np. oddzieleni od rodzin, decydowali się nieraz na taką formę protestu. Wchodzili do ambasad, urzędów, strzelali do pracowników. Takich wydarzeń było wtedy zaskakująco wiele, ale pamiętamy tylko o tych nielicznych.

– To są przypadki uznawane przez historyków za ważne jako sytuacje ludzi, którzy nie mieli swojej reprezentacji politycznej w porządku wersalskim. W ramach formuły państw narodowych Żydzi nie mieli trybunałów, do których mogliby się odwołać w sprawie niesprawiedliwości, których doświadczali.

– Ale jest między tymi zamachami też ważna różnica. Petlura w momencie śmierci był ubogim emigrantem, człowiekiem politycznie zmarginalizowanym, nie stało za nim żadne państwo. Po jego zabójstwie zorganizowano proces w Paryżu. Uznano, że Szwarcbard miał powody, żeby zabić Petlurę, i go uniewinniono, nie obawiając się poważnych dyplomatycznych konsekwencji. Dekadę później w tej samej Francji Grynszpan zabił nazistowskiego urzędnika vom Ratha. Francuzi tym razem nie zdecydowali się na proces, bo obawiali się reperkusji ze strony Niemiec. A Niemcy wykorzystały to zabójstwo jako pretekst do zorganizowania pogromu niemieckich Żydów zwanego nocą kryształową.

– Podczas wyborów parlamentarnych, w konsekwencji których wyłoniła się prezydentura Gabriela Narutowicza, został zastrzelony Sydir Twerdochlib, ukraiński polityk i zwolennik reprezentacji Ukraińców w parlamencie Rzeczypospolitej – członkowie Ukraińskiej Organizacji Wojskowej uznali go za zdrajcę sprawy ukraińskiej i zabili. Sytuacja była bardzo napięta: nie było zgody, czym właściwie ma być Rzeczpospolita. Narutowicza wybrano z nadzieją, że uda się stworzyć państwo, w którym mniejszości narodowe będą miały równe prawa. Jego zabójstwo to była kolosalna klęska tej próby, za to triumf przeciwników wyrzeczenia się przemocy jako sposobu wpływania na Rzeczpospolitą.

– Gdy po raz pierwszy szykowałem zajęcia dla studentów na temat zabójstwa Narutowicza i zbierałem materiały, w Bibliotece Narodowej dostałem egzemplarz stenogramu z procesu Eligiusza Niewiadomskiego, który miał zaskakującą kilkustronicową wklejkę: staranną kaligrafią napisane ostatnie słowa Niewiadomskiego – jego testament oraz ocenzurowane fragmenty z relacji prasowych o jego pogrzebie. Ktoś, prawdopodobnie jakiś pracownik lub pracowniczka Biblioteki w okresie międzywojennym, zadał sobie wiele trudu, żeby ta sprzyjająca Niewiadomskiemu wersja zdarzeń nie została zmarginalizowana, nie została wyciszona. Poszedłem też po egzemplarz do Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego. I tam również okazało się, że stenogram ma coś doczepionego: tym razem poznańskie wydanie „Zeszytów więziennych” Niewiadomskiego. To pokazuje, jak silne były tendencje, by Niewiadomskiego bronić – mimo oficjalnej wykładni państwowej, żeby go traktować jako odstępcę i szaleńca, nie bohatera.

– Niewiadomski podczas procesu zaprezentował swoje oskarżenie państwa polskiego jako niemożliwej do przyjęcia „Judeo-Polski”. Poniekąd wymusił na prokuratorze grę we własnej sztuce – nagle prokurator zaczął bronić statystykami osiągnięć Rzeczypospolitej, żeby pokazać, że Niewiadomski nie miał racji. I być może to jest jedno z wyzwań demokracji, żeby umieć sobie radzić z sytuacją, gdy osoby podobne do Niewiadomskiego swoimi czynami kwestionują prawomocność państwa. Moment procesu jest bardzo ważny i trudny – te osoby prezentują swój punkt widzenia i w warunkach wolności słowa ten punkt widzenia nie jest wymazywany z przestrzeni publicznej, ale relacjonowany i rozważany. Anders Breivik podczas procesu wygłosił swój polityczny manifest, a potem toczył grę z państwem norweskim. Można było odnieść wrażenie, że on humanitaryzm państwa norweskiego próbował doprowadzić do absurdu, zaś państwo norweskie musiało wytrzymać, żeby nie stać się oprawcą oprawcy, tylko stać na straży państwa prawa.

– Są różne strategie: można próbować depolityzować zabójstwo, mówiąc, że dokonała go istota chora psychicznie, przy okazji stygmatyzując ludzi z chorobą psychiczną; można wezwać innych do tego, by nie mówili o tym zdarzeniu, przemilczali motywację sprawcy jako coś niegodnego uwagi. Już w okresie wczesnej nowożytności królobójców często opisywano jako szalonych albo na usługach diabła, próbowano wymazywać ich imiona. Michała Piekarskiego, który próbował zabić Zygmunta III Wazę w 1620 roku, uznano podczas przesłuchania za osobę niespełna rozumu – stąd wzięło się wyrażenie frazeologiczne „pleść jak Piekarski na mękach”. W monarchii tamtego okresu król był przedstawiany jako boży pomazaniec, więc zamach na króla był zamachem na całość państwa, na istniejący ład społeczno-polityczny, całe uniwersum symboliczne. Próbowano rugować racje zabójcy, tak żeby zawsze wydawały się czymś pozbawionym sensu.

– Mówiono o szaleństwie politycznym. Skazano go jednak na śmierć, czyli uznano za osobę poczytalną. Psychiatra Maurycy Urstein tuż po jego egzekucji opublikował broszurę, w której przekonywał, że Niewiadomski był klinicznym przykładem katatonii i nie należało wykonywać wyroku śmierci.

– Czasami psychiatrzy mogą nam coś powiedzieć o naszym życiu politycznym, jak ono sprzyja zachowaniom przemocowym. Po zabójstwie prezydenta Adamowicza Polskie Towarzystwo Psychiatryczne bardzo wyraźnie zaznaczyło, że nie jest dobrze akcentować wątek zdrowia psychicznego Stefana W. bez analizowania społecznego kontekstu.

– Chcę powiedzieć, że warto zadawać pytania o związek między zdrowiem psychicznym a polityką. W latach 30. profesorowie uniwersytetów, obserwując narastanie nazizmu i ruchów faszystowskich w Europie, mówili o „moral insanity”.

W 1989 roku w Quebecu pewien człowiek wszedł do gmachu politechniki i zabił 14 kobiet. Uważał, że kobiety nie powinny studiować, bo odbierają pracę mężczyznom. Uznano, że był poważnie zaburzony psychicznie. Ale jednocześnie ten dzień ustanowiono w Kanadzie Narodowym Dniem Pamięci i Zapobiegania Przemocy wobec Kobiet – członkowie parlamentu uznali bowiem, że na jego czyny wpływ miała wyrażana publicznie wrogość wobec równouprawnienia kobiet. Nie zbagatelizowano tego kontekstu.

Gdy dochodzi do zabójstwa politycznego, trzeba patrzeć na to, co robią ludzie w ogóle i co robi państwo. Czy ludzie dążą do interpretacji, która robi z zabójców potwory, czy próbują zrozumieć, jakie czynniki ich do tego popchnęły, co można zrobić, by przeciwdziałać podobnym zdarzeniom. Ale równie istotne jest to, czy państwo rozlicza z przemocy, czy może też dochodzi do milczącej kooperacji pomiędzy politykami a zamachowcami. W Bangladeszu w ostatnich latach morduje się blogerów ateistycznych. Bardzo wielu zabójców „nie udaje się odnaleźć”. Albo sądzi się ich jak samotnych wilków, a nie członków organizacji dążących do zastraszenia i uciszenia osób niewierzących. Podobnie było z zabójstwami czarnoskórych w Stanach Zjednoczonych. W zamachu na kościół w Alabamie w 1963 roku zginęły cztery czarnoskóre dziewczynki. Pierwszą osobę skazano dopiero w 1977 roku, a potem kolejne dwie na początku lat 2000. To nie było priorytetowe dla państwa amerykańskiego, żeby odpowiedzieć na tę przemoc w sposób rzetelny.

– Spójrzmy na IRA, na organizacje terrorystyczne Basków, a z dalszej przeszłości w Polsce – na Czerwonych przed powstaniem styczniowym, którzy byli zwolennikami zamachów. Da się zauważyć strukturalne czynniki ekonomiczne czy polityczne. Grupy długofalowo wykluczone mogą zacząć się w pewnym momencie posługiwać przemocą, dążąc do wywrócenia systemu. Robią to, gdy uważają, że nie ma innej drogi. Jeżeli w systemie parlamentarnym, w którym problemy rozwiązuje się za pomocą debaty, ktoś nie ma w ogóle prawa głosu, może w pewnym momencie zacząć dążyć do przewrócenia całego „stolika gry”.

– Tak. Może to być przejście od zabijania króla jako suwerena do zabijania suwerena według rozumienia demokratycznego, czyli obywateli.

– Myślę, że cele zmieniały się w czasie. Meinhof była rozpoznawalną postacią debat publicznych, dziennikarką sadzaną zazwyczaj po skrajnej lewej stronie w panelu. Interesowała się sytuacją nastolatków w zakładach poprawczych, później w swoich tekstach zastanawiała się, czy można palić centra handlowe i stosować „przemoc wobec obiektów”. Gdy podczas wizyty irańskiego szacha w RFN służby porządkowe zabiły jednego z demonstrujących studentów, zaczęła popierać pomysł, by przemoc stosować także wobec ludzi establishmentu – jako „świń” reprezentujących system. W niemieckich interpretacjach biografii Meinhof ważnym czynnikiem jest pokłosie nazizmu. Mimo że ludzie ci walczyli z pokoleniem ojców, byłych nazistów, nieświadomie przechwytywali ich język, autorytarne struktury myślenia i wypowiadania się.

Zwolennikom przemocy często zależy na tym, żeby przemoc się działa z różnych stron, bo np. istnienie terrorystów uzasadnia ich zdaniem istnienie brutalnej policji politycznej, stosującej tortury. Posługiwanie się taką przemocą wobec terrorystów poniekąd generuje następnych terrorystów.

– We Włoszech istnieje długa tradycja posługiwania się morderstwem jako środkiem walki politycznej. Zabójstwo Aldo Moro jest takim punktem, znakiem zapytania: czy nasz świat ma tak wyglądać? Obecnie to jeden z ważnych elementów włoskiej narracji o przemocy: nie chcemy, żeby przydarzył się kolejny Aldo Moro.

Zanim go zamordowano, był więziony, a Włosi mogli to śledzić niemal na żywo i drżeć o jego los, śledzić wymiany zdań pomiędzy nim a innymi politykami chadecji, interweniował papież, wypowiadały się Czerwone Brygady. Ten „spektakl” trwał wiele tygodni. I to budziło ogromne współczucie dla samego Moro, nikt nie chciałby znaleźć się w takiej sytuacji: walczyć o życie, uwięziony gdzieś w jakimś pokoiku. Wszyscy zobaczyli, że są aktorami w bezsensownym dramacie, który nie będzie miał dobrego zakończenia, jeżeli coś się nie zmieni, jeżeli nie poszukają innych dróg.

Można zabójstwo Moro zestawić z zabójstwami Martina Luthera Kinga i Gandhiego. Śmierć w zamachu powodowała współczucie, odbierała poparcie stronie, która posługiwała się przemocą.

Historia odchodzenia od przemocy to historia stopniowego wycofywania swojego dla niej poparcia. Na początku Czerwone Brygady miały wielu zwolenników, udzielano im schronienia na noc – bo ich członkowie atakowali osoby, które reprezentowały nadużywający przemocy skompromitowany system, jakim dla wielu osób była w tamtym okresie Republika Federalna Niemiec. Ale wraz z tym, jak zmieniali cele swoich ataków – celem zaczęli być pasażerowie samolotów – poparcie znacznie spadło, już nie mogli liczyć na schronienie.

– Niestety nie. Przy tak rozkręconej machinie wrogości było jasne, że wcześniej czy później coś takiego się wydarzy.

Politycy muszą mieć świadomość, że igrają z ogniem, tworząc pewne sformułowania, chociażby przedstawiając wyborcom opozycję jako zdrajców, nikczemników pozbawionych moralności. Wbrew temu, co zdarza się im mówić, przemoc napędzana ich słowami dotyka nie tylko samych polityków, ale częściej zwykłych ludzi, na przykład obcokrajowców.

Mamy tendencję do zwracania uwagi jedynie na bardzo spektakularne zdarzenia – ale tej drobnej przemocy jest mnóstwo.

– Uważam, że wiele dałoby wprowadzenie do szkół takiego przedmiotu jak filozofia, by już od młodego wieku ćwiczyć się w dostrzeganiu złożoności problemów, ich względności, rozumieniu motywacji ludzi, którzy udzielają różnych odpowiedzi na te same pytania, na przykład: „czy Bóg istnieje?”, „co jest etycznie dobrym postępowaniem, a co nie?”.

To ma szansę przynajmniej częściowo ochronić nas przed rzeczywistością, w której przemoc wydaje się oczywistym wyborem, przed sytuacjami, gdy ktoś jest na tyle pewny swego, by odebrać innej osobie życie. Albo gdy próbuje przed niepewnością uciec: zagłuszyć ją czynami, których nie da się odwrócić.

Uważane za symboliczny początek I wojny światowej. Przygotowania do zamachu trwały wiele miesięcy – gdy tylko w prasie ukazała się informacja, że 28 czerwca 1914 r. następca tronu austro-węgierskiego Franciszek Ferdynand z żoną odwiedzą Sarajewo. Do spisku przystąpili członkowie tajnej organizacji Czarna Ręka.

Zamachowcy przeprowadzili dwie próby. Pierwsza się nie powiodła – granat rzucony w kierunku limuzyny dzięki refleksowi kierowcy odbił się od poszycia i eksplodował w pobliżu drugiego samochodu w kolumnie. Rannych zostało 17 osób, w tym gapie. Książęcy kierowca mocno przyspieszył, co uniemożliwiło pozostałym zamachowcom oddanie celnych strzałów. Wkrótce potem arcyksiążę wyruszył w drogę powrotną – ochrona nakazała zmienić trasę, ale nie poinformowano o tym kierowcy. Gdy jeden z zamachowców zobaczył limuzynę arcyksięcia, po prostu wykorzystał okazję i oddał dwa śmiertelne strzały.

Austro-Węgry zażądały udziału w śledztwie na terenie Serbii. Brak zgody potraktowano jako pretekst do wypowiedzenia wojny.

Tuż przed wybuchem II wojny światowej polskie władze nie chciały przyjąć polskich Żydów, którzy uciekali przed prześladowaniami przez niemieckich nazistów. Wprowadzono więc ustawę, która odbierała polskie obywatelstwo wszystkim, którzy od ponad pięciu lat mieszkali poza Polską. A gdy nazistowskie Niemcy deportowały kilkutysięczną grupę Żydów polskiego pochodzenia – Polska odmówiła ich przyjęcia. Wszyscy utknęli w obozie na granicy.

Wśród nich rodzina mieszkającego już wówczas w Paryżu Herszela Grynszpana. Na początku listopada 1938 roku napisał on adresowaną do rodziców pocztówkę („Serce krwawi, kiedy słyszę o tragedii waszej i 12 tysięcy Żydów. Muszę zaprotestować tak, żeby cały świat się dowiedział o moim proteście, i uczynię to. Przebaczcie mi”), a następnie wszedł do niemieckiej ambasady. Chciał rozmawiać z ambasadorem, ale wskazano mu sekretarza Ernsta vom Ratha. Nieco przez pomyłkę oddał w jego kierunku pięć śmiertelnych strzałów.

Niemcy wykorzystali to zdarzenie do wzmożenia prześladowań i przeprowadzenia masowych mordów ludności żydowskiej znanych jako noc kryształowa.

John Wilkes Booth był znanym aktorem szekspirowskim, a także fanatycznym konfederatem. Zwycięstwo podejrzewanego o sprzyjanie abolicjonistom Abrahama Lincolna w wyborach prezydenckich rozwścieczyło go na tyle, że zaczął planować jego porwanie – chciał oddać prezydenta w ręce konfederatów. Przygotowania trwały wiele miesięcy i kosztowały mnóstwo pieniędzy, ale gdy wszystko było gotowe (spiskowcy chcieli porwać go ze szpitala wojskowego) – Lincoln w ostatniej chwili zmienił plany.

Ostatecznie Booth zdecydował, że zabije prezydenta. Okazja nadarzyła się szybko – Lincoln wybierał się bowiem do teatru. Jako aktor Booth doskonale znał teatralne zakamarki – niezatrzymywany przez nikogo dostał się do prezydenckiej loży. Podczas oklasków po trzecim akcie strzelił Lincolnowi w głowę. Prezydent zmarł rankiem następnego dnia.

Dwóch wspólników Bootha miało tego samego dnia zamordować wiceprezydenta Andrew Johnsona oraz sekretarza stanu Williama Sewarda. Spiskowcom chodziło o wprowadzenie chaosu – tak, by konfederaci mogli odzyskać niepodległość i z powrotem wprowadzić niewolnictwo.

Sewarda uratował jednak kołnierz ortopedyczny, który uchronił go przed poważnymi ranami szyi. Zamachowiec, który miał zabić wiceprezydenta, za dużo wypił i w stanie upojenia zapomniał o swoim celu, a przygotowany nóż po prostu wyrzucił.

To morderstwo obrosło największą bodaj liczbą legend i teorii spiskowych. Zwłaszcza że do więzienia nie trafił zabójca prezydenta, ale zabójca zabójcy.

„Boże, zostałem postrzelony” – wykrzyknął 35. prezydent Stanów Zjednoczonych 22 listopada 1963 roku ok. godz. 12.30. Prezydent wraz z żoną Jacqueline i gubernatorem Teksasu po drodze z lotniska w Dallas mijali magazyn książek, gdy rozległy się strzały. Jechali otwartą limuzyną, więc nie mieli możliwości się ukryć. Chwilę po pierwszym rozległ się drugi strzał. Kula trafiła Kennedy’ego w głowę i rozerwała mu czaszkę. Siedzący za kierownicą agent Secret Service początkowo zwolnił, a potem wcisnął gaz do dechy. Po kilku minutach prezydent znalazł się w pobliskim szpitalu. Lekarze przez pół godziny próbowali go bezskutecznie reanimować – ok. godz. 13 stwierdzono zgon.

Szybko ustalono, że zabójcą był Lee Harvey Oswald, były żołnierz podający się za marksistę. Śmiertelny strzał oddał ze znajdującego się na trasie przejazdu limuzyny magazynu książek. Podczas ucieczki zabił próbującego go zatrzymać policjanta. Oswald w czasie przesłuchania dużo mówił o swoich poglądach politycznych, ale nie przyznał się do zabójstwa JFK.

Policja, zapewne chcąc pochwalić się sukcesem, zorganizowała konferencję prasową z udziałem Oswalda. Wówczas z tłumu dziennikarzy wyłonił się niejaki Jack Ruby, który postrzelił Oswalda w brzuch. Zabójca prezydenta zmarł w tym samym szpitalu co JFK 48 godzin wcześniej. Ruby’ego skazano na karę śmierci, ale nie doczekał wykonania wyroku – w więzieniu zmarł na raka.

Przez lata prowadzono śledztwa, które miały potwierdzić albo ostatecznie obalić tezy, według których JFK miał paść ofiarą spisku politycznego. Według teorii spiskowych za zabójstwem prezydenta mogli stać: elity finansowe (Kennedy ograniczył możliwość spekulacji walutowych – nowe prawo nie zdążyło jednak wejść w życie), przedstawiciele przemysłu wojskowego (prezydent chciał zakończenia wojny w Wietnamie), służby specjalne, a nawet wiceprezydent Lyndon Johnson.

Martin Luther King był jednym z najbardziej poważanych i jednocześnie znienawidzonych czarnoskórych Amerykanów swoich czasów. Pastor, działacz na rzecz równouprawnienia, w 1963 roku został człowiekiem roku „Time’a”, a w 1964 r. – laureatem Pokojowej Nagrody Nobla.

Działał w czasach potwornego rasizmu – w środkach komunikacji miejskiej osoby czarnoskóre musiały ustępować miejsca białym, istniały lokale tylko dla białych, dla nich także zarezerwowana była edukacja. Prawa wyborcze kolorowi zyskali dopiero w 1965 roku. MLK chciał obalić status quo, ale wszystkie organizowane przez niego protesty miały pokojowy charakter. Uczestnicy po prostu zajmowali miejsca przeznaczone dla białych albo szli w wielotysięcznych marszach.

To nie podobało się amerykańskiej prawicy – wielu „obrońców tradycyjnej moralności” szczerze go nienawidziło, dostawał liczne pogróżki, a w jego domu podłożono bombę.

4 kwietnia 1968 r. w Memphis King wyszedł na balkon hotelu, w którym mieszkał. Tam czekał na niego zabójca James Earl Ray, który oddał w jego kierunku tylko jeden śmiertelny strzał.

Aldo Moro był chadeckim premierem Włoch, orędownikiem integracji europejskiej. W marcu 1978 r. został porwany i uwięziony przez Czerwone Brygady. Dopiero po miesiącu porywacze się ujawnili i zażądali uwolnienia kilkunastu bojowników swojej organizacji. Rząd postanowił nie negocjować, chociaż przez kolejne tygodnie w mediach ukazywały się listy z prośbami pisane przez Moro, a nawet nagrania wideo.

Równolegle 50 tys. policjantów poszukiwało premiera. Jak się później okazało, funkcjonariusze wśród wielu anonimów dostali także wiadomość o miejscu jego przetrzymywania, ale ponieważ mimo pukania nikt nie otworzył drzwi – odjechali. W maju ciało premiera znaleziono w samochodzie porzuconym na ulicach Rzymu. Lata wzmożonego terroryzmu we Włoszech nazywa się czasem ołowiu.

Niemiecka lewicowa dziennikarka Ulrike Meinhof, która od słów przeszła do czynów. Przez lata pisała dla lewicowego magazynu „Konkret”, a jej komentarze polityczne stawały się coraz bardziej radykalne i antysystemowe. Gdy pod koniec lat 60. pisała relacje z procesu podpalaczy centrum handlowego we Frankfurcie, poznała założycieli skrajnej organizacji RAF (Frakcja Czerwonej Armii). Szybko zbliżyli się do siebie, a już w 1970 r. Ulrike wzięła udział w akcji uwolnienia więźnia. Zginął wówczas urzędnik, dlatego za Meinhof wystawiono list gończy. Przez kolejne dwa lata bojownicy RAF napadali na banki, podkładali bomby w centrach handlowych.

Ulrike aresztowano w 1972 r. Cztery lata później powiesiła się w swojej celi.

Gdy zaangażowany politycznie aktor i reżyser Theo van Gogh kręcił film dokumentalny o zabójstwie populistycznego holenderskiego polityka Pima Fortuyna, zapewne nie spodziewał się, że wkrótce sam stanie się ofiarą brutalnego politycznego mordu. Fortuyn, choć był jednym z najbardziej zajadłych krytyków islamu, zginął z ręki Holendra, aktywisty walczącego o prawa zwierząt.

Van Gogh robił o nim film „06/05”. To nie był zwykły dokument, to miał być obraz, który wstrząśnie holenderskim społeczeństwem. Trwały ostatnie prace, gdy w biały dzień na środku ulicy marokański terrorysta wystrzelił w kierunku reżysera osiem kul. Gdy van Gogh leżał już w kałuży krwi, poderżnął mu jeszcze gardło. A na koniec – zostawił list, przybijając go nożem do ciała. List był pełen nienawistnych sformułowań wobec Zachodu oraz Żydów.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version