Szymon Hołownia, jak przystało na drugą osobę w państwie, ma wielkie marzenia. Nie zamierza się zatrzymywać. Wszystko albo nic.

Poparcie sondażowe dla Szymona Hołowni jest w tej chwili na poziomie kilku procent. W wyścigu do Pałacu Prezydenckiego jego aktualnym rywalem jest Sławomir Mentzen, a i ten coraz mocniej mu odjeżdża. O dogonieniu kandydata KO czy obywatelskiego kandydata PiS, nie ma nawet co marzyć, a jednak marzy.

W rozmowie z Wirtualną Polską zapowiedział, że zamierza wygrać: — Zamierzam wygrać wybory prezydenckie, to teraz najważniejsze. A po nich – i tak znajdziemy się w nowej rzeczywistości — niezależnie od ich wyniku — mówił Marszałek Sejmu.

Hołownia z resztą stara się nawiązać kontakt bojowy z Mentzenem, bo to naprawdę dobry przeciwnik. Daje marszałkowi możliwość podjęcia realnej walki politycznej i jednocześnie nie zmusza do zaatakowania Rafała Trzaskowskiego. Ataki między koalicjantami zawsze kończą się problemami albo mało eleganckim fochem na lata. Dlatego znacznie lepiej zaatakować Mentzena. Zwłaszcza że przy obecnie narastających na całym świecie nastrojach radykalnych jest, za co i jest dlaczego.

— Mentzen, filozofia, która za nim stoi, jest zagrożeniem dla państwa, dla świata naszych wartości. To oczywiste, że zamierzam go pokonać, żebyśmy nie musieli stawać w Polsce przed dylematami ze Słowacji, Francji, Austrii, czy za chwilę Niemiec — podkreślał w rozmowie z WP.

Sytuacja, w jakiej jest Szymon Hołownia, jest jedną z najtrudniejszych dla polityka i piszę to zupełnie serio. Zarówno on, jak i jego polityczne otoczenie zdają sobie sprawę, że to tylko takie gadanie i że szanse na wygraną są bliskie zera, a w dodatku wynik będzie znacznie gorszy niż pięć lat temu, ale przecież coś mówić trzeba. Polityk nie może powiedzieć — w żadnej sytuacji — swoim wyborcom „proszę państwa, dajmy sobie spokój, przecież to i tak się nie uda”. Trzeba budować narrację zwycięstwa, nawet kiedy ma się dojmującą świadomość, że samemu się w swoje słowa nie wierzy.

Władysław Kosiniak-Kamysz wybrnął z sytuacji po mistrzowsku, oddając kandydowanie koalicjantowi z Trzeciej Drogi. Sam nie musiał stanąć do z góry przegranego wyścigu i nie będzie musiał wziąć na siebie odium porażki. Ale prezes PSL był w znacznie lepszej sytuacji nawet pięć lat temu, kiedy dostał niecałe 3 proc. głosów, niż Szymon Hołownia jest teraz.

To, że wybory prezydenckie to nie jest dyscyplina dla PSL, wiadomo od dawna. Ludowcy wystawiają kandydata, bo tak trzeba. Do Kosiniaka-Kamysza nikt, poza nim samym, nie miał jakichś specjalnych pretensji. Głównie dlatego, że obecny wicepremier jest bardzo silnym prezesem Stronnictwa (obecnie przed wyborami w partii trwa nerwowe poszukiwanie kontrkandydata, status PSL mówi, że kandydatów na stanowisko prezesa musi być dwóch, a wszyscy wiedzą, że Kosiniak-Kamysz i tak wygra) i mimo porażki ma za sobą strukturę, która w niego nie zwątpiła.

Sytuacja Hołowni jest zupełnie inna. Całą swoją karierę polityczną, ale także całą swoją partię zbudował na drodze do prezydentury. Pięć lat temu nie udało się — jak do tej pory wierzy część działaczy Polski 2050 i chyba sam marszałek — bo Trzaskowski zawalił. Gdyby Hołownia — jak twierdzą jego ludzie — dostał szansę i poparcie Platformy, to w II turze by wygrał z Andrzejem Dudą. Raczej nie, ale w coś wierzyć trzeba.

Tyle że pięć lat później Szymon Hołownia nadal swojej przyszłej prezydenturze podporządkowuje wszystko. Jego partia nie ma właściwie struktur, nie wiadomo, kim jest jej wyborca, bo do tej pory nie miała szans sprawdzić się samodzielnie w wyborach, a sejmowa reprezentacja zaczyna już od jakiegoś czasu przebierać nogami w poszukiwaniu swojego miejsca. Wielu uważa, że znajdzie je zaraz po wyborach prezydenckich w Koalicji Obywatelskiej. Wszystko to razem buduje atmosferę politycznego przygnębienia w szeregach.

W dodatku Szymon Hołownia nie nauczył się, że polityka to czasem konieczność czekania, a czasem owijania w bawełnę tak długo, że już nie wiadomo, co się owija. Na trzy miesiące przed wyborami i układankami powyborczymi Szymon Hołownia deklaruje, że nie wejdzie do rządu Donalda Tuska i nie zostanie wicepremierem. W dodatku teraz nie ma klimatu na nowe ustalenia koalicyjne. Oczywiście, to ma sens polityczny. Hołownia mówi „lewica ma wicepremiera, PSL ma wicepremiera, my mamy marszałka, niech tak zostanie”. Koalicja umówiła się, że w połowie kadencji na fotelu marszałka będzie zmiana, ale jeśli Hołownia nie będzie marszałkiem, to będzie musiał przekonstruować całą swoją polityczną przyszłość, o ile jeszcze jakąś przed sobą widzi.

Szymon Hołownia sześć lat temu wpadł na pomysł, na który od czasu do czasu wpadają celebryci i artyści — czemu nie sprawdzić się na innej scenie. Tylko niewielu utrzymuje się więcej niż dwa sezony, a przeważnie kończą raczej w drugim planie. W Sejmie są aktorzy, piosenkarze, uczestnicy reality show i większość raczej siedzi w tylnych rzędach, bo polityka wciąga prawie tak samo, jak prawdziwa scena i rzadko kto rezygnuje z tej zabawy z własnej woli.

Szymon Hołownia niezależnie od tego, czy powtarza publicznie, że wybory wygra, musi już myśleć, gdzie widzi się za pięć lat, bo to, że nie w Pałacu Prezydenckim dla wszystkich jest boleśnie oczywiste.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version