Kiedy przyjdzie czas na rozliczenie polityków — a ten przychodzi co cztery lata, a nie co 100 dni — sprawdźmy, czy jesteśmy bliżej naszego celu, a nie czy ktoś spełnił nasze marzenia.

Zbliża się 100 dni od zaprzysiężenia rządu Donalda Tuska. Miesiące od Bożego Narodzenia do Wielkanocy to dość czasu, by zrozumieć, że Świętego Mikołaja nie ma i trzeba zacząć racjonalnie traktować obietnice wyborcze.

Po tych 100 dniach wiemy już choćby, że 100 konkretów Koalicji Obywatelskiej należy traktować jak sugestię, coś nakreślającego ogólny kierunek, a nie twardą obietnicę do rozliczenia po 100 dniach od zaprzysiężenia. Z różnych wyliczeń wynika, że w najlepszym przypadku udało się zrealizować kilkanaście, a w najgorszym — tylko kilka konkretów.

Do zrealizowanych zaliczamy (licząc bardzo łaskawie dla rządzącej koalicji):

  • finansowanie in vitro z budżetu;
  • ograniczenie wycinki lasów w najcenniejszych przyrodniczo obszarach;
  • wykreślenie oceny z religii ze świadectwa;
  • obniżenie VAT dla branży beauty;
  • likwidacja prac domowych w podstawówkach;
  • przystąpienie do realizacji polityki antyprzemocowej (bardzo ogólny punkt, ale np. można tu zaliczyć projekt zmieniający definicję gwałtu);
  • przywrócenie finansowania telefonu zaufania dla młodzieży;
  • odwołanie Mikołaja Pawlaka z funkcji Rzecznika Praw Dziecka (ta obietnica zrealizowała się sama, bo pod koniec 2023 r. rzecznikowi skończyła się kadencja);
  • postawienie zarzutów w aferze wizowej (Piotr Wawrzyk dostał zarzuty, ale czy doprowadziła do tego nowa władza? To mocno dyskusyjne);
  • uzyskanie pieniędzy z funduszy unijnych;
  • powołanie ministerstwo przemysłu z siedzibą na Śląsku;
  • zamrożenie cen gazu na poziomie z 2023;

Na ostatniej prostej premier dorzucił jeszcze kilka, w tym postawienie przed Trybunałem Stanu Adama Glapińskiego. Są też projekty częściowo zrealizowane albo takie, których realizacja trwa. Tak jest np. z obietnicą dostępu bez recepty do antykoncepcji awaryjnej (12. pozycja na liście konkretów). Tyle że jej status długo nie zmieni się na „zrealizowana”, bo projekt ma przeciwników nie tylko w koalicji, ale także w Pałacu Prezydenckim. Nawet jeśli ustawa zostanie przegłosowana, to nie wejdzie w tej formie w życie. Ministra zdrowia już zapowiada jednak, że – tak czy inaczej – antykoncepcja awaryjna będzie dostępna.

Są i takie obietnice, które co prawda zostały wpisane do 100 konkretów, ale zrealizowano je dawno temu. Tak jest np. z bezpłatnym znieczuleniem przy porodzie, które Ewa Kopacz wprowadziła w 2015 r. Najwyraźniej nawet jej własna partia o tym zapomniała, bo w 100 konkretach widnieje na pozycji 10. Jak taką obietnicę rozliczać i czy w ogóle brać pod uwagę?

Nowej władzy przez 100 dni udało się zatem zabrać za realizację mniej więcej jednej trzeciej zamierzeń. Czy wobec tego warto wierzyć w to, co obiecują politycy? Czy możemy ich rozliczać z obietnic, czy lepiej machnąć ręką i wybierać na piękne oczy? Otóż możemy, powinniśmy i musimy rozliczać. Nawet jeśli wyborcy mieli świadomość, że niektórych ze 100 konkretów Koalicji Obywatelskiej spełnić się nie da, to nie oznacza, że należy politykom odpuszczać. Każdy wyborca interesujący się polityką – a zakładam, że tacy zapoznali się ze 100 konkretami KO – doskonale wie, że np. rozdzielenie funkcji ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego było niemożliwe w 100 dni. Z dwóch powodów. Po pierwsze, nie chodzi o techniczną zmianę – taki rozdział to skomplikowana operacja. Po wtóre – nawet gdyby stosowne ustawy powstały, nie ma sensu wysyłać ich do prezydenta. Bo on na pewno postawi weto, którego Sejm nie obali.

Skoro więc z góry wiadomo, że niektóre obietnice są nie do zrealizowania, to dlaczego musimy przypominać politykom, że coś nam obiecali? Bo to my dajemy im pracę. I to przed nami – wyborcami – mają się rozliczać z efektów tej pracy. Zwłaszcza że wiele obietnic jest łatwych w realizacji. Nie ma przecież żadnego racjonalnego wytłumaczenia, dla którego wciąż nie jest gotowa ustawa o związkach partnerskich, a sprawa lekcji religii – umieszczenie ich na końcu lub początku dnia, a nie w środku zajęć – nie jest uregulowana. To sprawy, które rząd powinien załatwić od ręki.

Można argumentować: „100 konkretów to program Koalicji Obywatelskiej, a w rządzie mamy jeszcze Lewicę i Trzecią Drogę”. Jasne. Tylko o tym, że tak będzie – jeśli PiS zostanie odsunięty od władzy – wiadomo było od początku kampanii. Donald Tusk, ogłaszając 100 konkretów, wiedział, że przyjdzie mu dzielić władzę z innymi. Czy zatem ogłosił je z pełną świadomością, że w pewnym momencie rozłoży ręce i powie: „ja chciałem, ale mam koalicjantów i się nie dało”? Być może. Premier jest najbardziej doświadczonym politykiem w Polsce. Może nie prorokiem, ale jednak potrafi zrobić analizę politycznych wydarzeń na wiele dni naprzód. 100 konkretów nie było programem dla koalicji. Przesłanie było takie: „to dostaniecie, jeśli dacie mi pełnię władzy”. Dosłownie pełnię, bo potrzebne jest nie tylko zwycięstwo w wyborach parlamentarnych, ale także prezydenckich – by prezydent nie blokował realizacji części zobowiązań. Być może Donald Tusk kalkuluje, że w kolejnych wyborach będzie mógł powiedzieć wyborcom: „widzicie, jak trudno rządzi się, mając tylu partnerów, wszystko w waszych rękach”.

Można też argumentować: „żaden rząd nie spełnia obietnic, PiS też nie spełniło, to dlaczego wymagać tego od Tuska”. Jasne. Ba, PiS nie tylko nie spełniło sztandarowych obietnic, nie tylko rozwijało przed wyborcami wizje na granicy fantasmagorii, ale także wielokrotnie obiecywało to samo, wmawiając wyborcom, że to zupełnie inna obietnica. Tylko czy to zwalnia partie koalicji 15 października z odpowiedzialności? Wszystko usprawiedliwia? Wyborcy muszą odpowiedzieć sobie na to pytanie. Moim zdaniem odpowiedź jest prosta: nie, nie można. Nasza demokracja jest po przejściach, ma 30 lat i jest mocno poobijana, ale warto wierzyć, że wciąż się dobrze zapowiada i wszystko, co najlepsze ma przed sobą. A to oznacza, że w końcu kiedyś musimy oceniać polityków ze względu na to, co udało im się doprowadzić do końca, a nie tylko ze względu na to, czego bardzo chcieli, ale im nie wyszło.

Można na to odpowiedzieć: „w tych wyborach programy były mniej istotne, ważne było, żeby odsunąć PiS od władzy”. Zapewne to stało za mobilizacyjnym zrywem wyborców koalicji 15 października. Rzućmy zatem okiem na postulaty związane z rozliczeniem polityków PiS.

Trybunał Stanu dla Andrzeja Dudy, Mateusza Morawieckiego i Zbigniewa Ziobro? Nie ma i nie będzie, bo nie ma wystarczającej większości w Sejmie.

Rozliczenie wszystkich afer Daniela Obajtka? Idzie co najmniej opornie. Prędzej byłego prezesa Orlenu rozliczy chyba prezes PiS, zabierając mu szansę startu do Parlamentu Europejskiego.

Złożenie w prokuraturze wniosków o pociągnięcie do odpowiedzialności wielu polityków PiS na czele z Jarosławem Kaczyńskim? Na razie nic na ten temat nie słychać, ale pracują komisje śledcze, które zapewne takie wnioski przygotują. Nikt chyba jednak się nie spodziewał, że w nieco ponad trzy miesiące uporają się z przesłuchaniami, napisaniem raportu i wnioskami do prokuratur.

Odpolitycznienie mediów publicznych i likwidacja Rady Mediów Narodowych? Trudno to, co dzieje się na Woronicza nazwać sukcesem. O likwidacji Rady nikt nawet nie wspomniał.

Angielskie powiedzenie mówi: w wyborach nie wybieramy partnera na całe życie, tylko autobus, który dowiezie nas najbliżej miejsca, w którym chcemy być. Kiedy przyjdzie czas na rozliczenie polityków — a ten przychodzi co cztery lata, a nie co 100 dni — po prostu sprawdźmy, czy jesteśmy bliżej naszego celu, a nie czy ktoś spełnił nasze marzenia.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version