Walka z nielegalną imigracją to jedno z głównych haseł Donalda Trumpa. Tymczasem on sam nie tylko zatrudniał na czarno polskich robotników, ale jeszcze ich oszukał. Pracowali bez sprzętu ochronnego, odwalali 12-godzinne zmiany, a wypłaty dostawali nieregularnie lub wcale. W końcu zdecydowali się podać Trumpa do sądu, zaś ich adwokat zagroził przejęciem nieruchomości pod zastaw zarobków.

W 1980 r. polska brygada przez sześć miesięcy burzyła dom towarowy Bonwitt Teller, na którego miejscu stanąć miała Trump Tower – oczko w głowie nowojorskiego dewelopera.

Trump poprosił o pomoc mierzącego 196 cm i ważącego 106 kg „konsultanta do spraw pracowniczych” Daniela Sullivana – byłego informatora FBI i przyszłego działacza kontrolowanego przez włoską mafię związku zawodowego Teamsters Union. „Donald narzekał, że jest problem z nielegalnymi Polakami. – zeznawał później pod przysięgą Sullivan. – A ja: czyś ty zwariował? Negocjujesz dzierżawę w Atlantic City, starasz się o licencję na prowadzenie kasyna i mówisz mi, że masz na budowie nielegalnych?”.

Trump do dziś zaprzecza, że łamał prawo. Gdy angażowanie do pracy cudzoziemców bez papierów wypomniał mu podczas debaty prawyborczej w 2016 r. Marco Rubio, magnat tłumaczył: „Zatrudniam wykonawcę, ten zatrudnia podwykonawcę. Mają jakichś ludzi. Nie wiem. Nie pamiętam. To było tak dawno temu”. Tymczasem z protokołów sądowych wynika, że deweloper osobiście wybrał robotników, kiedy zobaczył jak dziarsko pracują na innej budowie, skłonił osobę trzecią do założenia firmy, która zawarła z Polakami umowy, a ostatecznie sam negocjował z nimi wypłatę zaległych poborów.

Dokumenty wskazują również, że gdy Polacy zatrudnili adwokata, Trump straszył ich donosem do Urzędu Imigracyjnego i deportacją. A po wszczęciu dochodzenia w sprawie nielegalnych praktyk przez federalny Departament Pracy – znów dzięki pośrednictwu Sullivana – dogadał się z inspektorami za plecami naszych rodaków i na ich szkodę.

Owe machinacje niezbyt pasują do oświadczeń składanych przez magnata w czasie kampanii wyborczej. Republikanin wielokrotnie obiecywał, że deportuje lub uwięzi 11 milionów nielegalnych imigrantów i zbuduje mur na granicy z Meksykiem, żeby nie wrócili. „Kradną nasze etaty – krzyczał na wiecu w Phoenix. – Kradną nasze pieniądze. Zabijają nas!”.

Twierdził też, że 3 miliony nielegalnych to przestępcy, jednak liczba ta istnieje wyłącznie w jego wyobraźni. Według ponadpartyjnego Migration Policy Institute do rejestrów policji trafiło 820 tys. cudzoziemców bez papierów, przede wszystkim za wykroczenia i złamanie przepisów drogowych.

Po zwycięstwie Trump podpisał dekrety, które teoretycznie umożliwiają wsadzenie do więzień 2 mln ludzi. Pierwszy nakazuje sekretarzowi bezpieczeństwa krajowego „przekazać wszelkie dostępne fundusze na niezwłoczne zbudowanie, obsadzenie personelem i uruchomienie obiektów pozwalających przetrzymywać obcokrajowców przy lądowej granicy z Meksykiem”.

Druga dyrektywa precyzuje, że w „obiektach” będą siedzieć winni „czynów, które można zakwalifikować jako naruszenie prawa” lub „wykorzystywania programów związanych z otrzymywaniem świadczeń publicznych”. Jednych będzie można więc zamknąć, bo w subiektywnej opinii agenta Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego (DHS) złamali jakieś przepisy, niezależnie od tego czy prokuratura postawiła im zarzuty. Inni mogą zostać uwięzieni za korzystanie z zasiłków, opieki lekarskiej czy choćby ulg komunikacyjnych.

Jakby powyższe kategorie nie były wystarczająco ogólnikowe, dekret stwarza trzecią: cudzoziemców, którzy „zdaniem oficera imigracyjnego mogą stanowić zagrożenie dla porządku publicznego lub bezpieczeństwa narodowego”. Aby oficerowie mieli zdanie zgodne z linią władzy, prezydent mianował szefem Biura Ścigania Przestępstw Imigracyjnych i Celnych (Immigration and Customs Enforcement, ICE) Thomasa Homana.

Jako uzasadnienie nominacji przytoczył „sukcesy kandydata w akcji aresztowań podczas niedawnego nasilenia się nielegalnego ruchu granicznego z Ameryki Środkowej”. Wyjaśnijmy, że aresztowano wówczas niemal wyłącznie kobiety i dzieci uciekające z Hondurasu, Salwadoru czy Gwatemali przed szalejącą tam przestępczością, przemocą i korupcją.

W 1979 r. Trump był bardziej liberalny. Wieżowiec przy Piątej Alei miał zapewnić 34-letniemu deweloperowi sławę, prestiż, bogactwo i przepustkę na nowojorskie salony, gdzie nie był mile widziany. Dzięki wpływom ojca załatwił dzierżawę parceli, a sam wpłacił duże sumy na kampanie lokalnych polityków, którzy nie chcieli zmienić planu zagospodarowania przestrzennego, aby zmienili zdanie.

Nim prace ruszyły, Trump poszedł sprawdzić jak idzie remont budynku sąsiadującego z Bonwit Teller i zobaczył uwijających się tam Polaków. Był pod wrażeniem. Parę dni później zaprosił do biura ich szefa Williama Kaszyckiego i zaproponował współpracę. Kaszycki zeznawał później, że nigdy nie zajmował się rozbiórkami dużych budynków, jego przedsiębiorstwo instalowało okna i wykonywało renowacje, więc Trump poradził mu, by założył nową firmę ubezpieczoną na prace wyburzeniowe.

„Ci twoi Polacy są dobrymi robotnikami, nie boją się ciężkiej roboty” – powiedział deweloper i obiecał za wykonanie zlecenia 775 tys. dol. (dziś 2,7 mln) plus 25 tys. jeśli rozbiórka będzie prowadzona 24 godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu. I tak się stało. Od stycznia do marca 1980 r. nielegalni wymykali się z sąsiedniej posesji i pracowali na dwie zmiany: 6:00-18:00 i 18:00-6:00. Niektórzy odwalali dwie szychty z rzędu, a zarabiali 4 dol. na godzinę, czyli o połowę mniej niż wynosiła stawka związkowców.

Rozbijali ściany, cięli rury, zrywali kable elektryczne bez kasków, porządnych rusztowań, planów strukturalnych gmachu. Niektórzy mieli pecha. Albina Lipińskiego przygniotła stalowa szyna łamiąc kości i miażdżąc dłoń. Polacy nie mieli jednak żalu o niskie stawki, brak zabezpieczeń czy długie godziny pracy, tylko o to, że nie dostają pensji. Kilku zgłosiło się ze skargą do adwokata Johna Szabo mieszkającego w Queensie, a ich śladem poszli kolejni.

Wkrótce mecenas Szabo reprezentował już kilkudziesięciu polskich klientów i zagroził Trumpowi wykorzystaniem przepisów o tzw. prawie zatrzymania (mechanic’s lien), wedle których osoba zobowiązana do wydania przedmiotu własności może go zatrzymać, póki właściciel nie zaspokoi roszczeń o zwrot nakładów lub o naprawienie szkody.

Deweloper spotkał się zatem z robotnikami, i – jak zeznał jeden z nich Józef Dąbrowski – obiecał, że skoro Kaszycki nie wywiązuje się z umowy, to będą dostawać pieniądze bezpośrednio od Trump Organization. I faktycznie Trump spłacił kredytodawców Kaszyckiego z głównego konta firmy, a wiceprezes TO Thomas Macari otworzył drugi rachunek służący do wypłacania gotówki Polakom.

Trump walczył z polskimi robotnikami jak lew. Po 15 latach zawał ugodę

Sielanka nie trwała długo. Gdy robotnicy znów przestali dostawać wypłaty, Lipiński, który po wypadku nie mógł pracować i został brygadzistą, poszedł do biura dewelopera, gdzie usłyszał: „Zapłaciłem wszystko temu drugiemu facetowi, a on miał zapłacić wam”. Na początku czerwca Trump winny był już robotnikom ponad 100 tys. dol., więc trochę się wystraszył i zatrudnił konsultanta Sullivana, a ten poradził: „Jeśli masz trochę rozumu, to powinieneś ich wszystkich natychmiast wywalić”.

27 czerwca Szabo doręczył deweloperowi powiadomienie o skorzystaniu z prawa zatrzymania. Polacy grozili, że wywieszą Macariego za okno ruiny, i będzie tak wisiał, póki nie dostaną forsy. Przyszły prezydent USA uznał, że nie ma sensu dalej oszczędzać, bo jeśli nie zburzy gmachu przed 1 września, będzie musiał płacić od niego podatek lokalowy. Kazał Sullivanowi pozbyć się robotników i przyjąć związkowców.

Kiedy konsultant i jego dobrze zbudowani Włosi wyrzucili Polaków, Szabo doręczył Trumpowi kolejne powiadomienie o przejęciu budynku pod zastaw należności. 45 minut później dostał telefon od mężczyzny przedstawiającego się jako „pan Barron z wydziału prawnego Trump Organization”.

Rozmówca groził pozwem o odszkodowanie w wysokości 100 mln dol za bezprawne zajęcie nieruchomości. Podczas późniejszego postępowanie przedprocesowego deweloper przyznał, że czasem używa nazwiska Barron, przy czym owo „czasem” to duże niedopowiedzenie. W latach 80. posługiwał się nim bardzo często, udając „rzecznika” lub „członka zarządu” TO, by wciskać kit o swoich sukcesach dziennikarzom, którzy mieli ochotę go słuchać.

18 sierpnia Szabo wysłał do „Barrona” pismo uzasadniające przejęcie i tym razem zadzwonił do niego prawdziwy prawnik Trumpa Irwin Durben. Postraszył, że jeśli Polacy nie odczepią się od dewelopera, zawiadomi on Urząd Imigracyjny, że nielegalnie mieszkają i pracują w USA. Tymczasem do akcji wkroczył Departament Pracy i zażądał dokumentów rozbiórki. W wyniku negocjacji prowadzonych przez Sullivana inspektorzy zadowolili się karą finansową w wys. 254 tys. 523,59 dol. zapłaconą z pieniędzy przeznaczonych dla Kaszyckiego. Polscy robotnicy nigdy nie zobaczyli ani centa.

A my nigdy byśmy nie dowiedzieli się o tym epizodzie z pełnej machlojek kariery biznesowej przywódcy USA, gdyby nie pozew związku zawodowego House Wreckers Union. Okazało się bowiem, że Kaszycki podpisał z HWU kontrakt, i Trump powinien był wpłacać do związkowej kasy składki emerytalne liczone od każdej godziny przepracowanej przy burzeniu Bonwit Teller zarówno przez Polaków jak i związkowców.

Postępowanie trwało 15 lat, deweloper walczył jak lew. Pierwszy sędzia uznał winę pozwanego. Ten złożył apelację. Sprawa wróciła do sądu okręgowego, gdzie przesłuchania prowadziło trzech kolejnych sędziów. Dopiero w roku 1998, kiedy adwokaci miliardera wyczerpali zapas kruczków prawnych i miała się rozpocząć rozprawa z udziałem ławy przysięgłych, Trump zawarł ugodę.

Wśród akt znajduje się między innymi wydane po drodze orzeczenie Federalnego Sądu Apelacyjnego dla Drugiego Dystryktu Nowego Jorku, w którym czytamy: „Ten przypadek dowodzi słuszności prawa o kłamstwie równie niepodważalnego jak prawo ciążenia sformułowane przez Izaaka Newtona: pierwsze kłamstwo rodzi następne mające je podtrzymywać i trwa to tak długo, aż kłamca zaplącze się we własne sidła, a prawda wyjdzie na jaw”.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version