Jego prezydenturę uznano za porażkę. Za to działalność jako byłego prezydenta stworzyła nowy standard. Miał na nią wiele czasu – z Białego Domu wyprowadził się niemal 44 lata temu. Jimmy Carter 2 października skończy 100 lat – jest najdłużej żyjącym prezydentem USA w historii. I człowiekiem, który przeszedł niesamowitą drogę.

Jimmy Carter przestał być prezydentem USA tak dawno, że mało kto pamięta jego burzliwą kadencję. Kiedy ją kończył w grudniu 1980 r., dobrze oceniało go ledwo 34 proc. Amerykanów. Później poświęcił się działalności dobroczynnej i to dzięki niej zyskał ogromną sympatię rodaków. A ostatnio biografowie zaczęli się doszukiwać jaśniejszych stron wśród licznych wad, wpadek i katastrof jego prezydentury.

Najczarniejszym dniem Cartera w Białym Domu był zapewne 4 listopada 1979 r. Dokładnie na rok przed wyborami, w których miał walczyć o reelekcję, sfanatyzowani irańscy studenci wkroczyli na teren amerykańskiej ambasady w Teheranie. Rozpoczął się trwający 444 dni kryzys zakładników. A wraz z nim poważne kłopoty Cartera. Prezydent robił, co mógł, by doprowadzić do zwolnienia przetrzymywanych. Przyjęła się jednak wersja o jego nieudolności i słabym przywództwie. Ostatecznie Iran zwolnił zakładników, gdy przysięgę prezydencką składał Ronald Reagan, pogromca Cartera w walce o drugą kadencję.

Rewolucja islamska w Iranie i upadek wspieranego przez USA szacha to zresztą tylko jeden z wielu ciosów, jaki Carter otrzymał w polityce międzynarodowej. Inne przykłady? Socjalistyczna rewolucja w Nikaragui i radziecka inwazja na Afganistan w 1979 r. Carter jako prezydent dążył do zmniejszenia napięcia w zimnej wojnie, a skończyło się jego spektakularnym wzrostem.

Z polityką wewnętrzną nie było lepiej. Liczne dowody pokazują, że to stan gospodarki decyduje o szansach prezydenta USA na reelekcję. Tymczasem rewolucja w Iranie doprowadziła do gwałtownego wzrostu cen benzyny, a wreszcie jej niedoborów i kolejek na stacjach. Inflacja, która i tak była już wysoka, wystrzeliła do wartości niewidzianych od lat 40. Do tego rosło bezrobocie. Działania administracji Cartera przyczyniły się do poprawy sytuacji w długim terminie, ale w kluczowym dla jego politycznej przyszłości roku 1980 amerykańska gospodarka wpadła w recesję.

No i wpadki. Carter był tu nadzwyczajnym pechowcem. W marcu 1980 r. „The Boston Globe” przypadkiem (do druku miał trafić zupełnie inny nagłówek) opublikował prześmiewczy tytuł tekstu (niezbyt zresztą dla prezydenta krytycznego) o wystąpieniu Cartera. Brzmiał on „Mush from the wimp” (można to przetłumaczyć jako „Papka od mięczaka”) i „przykleił” się do prezydenta bez jego najmniejszej winy.

Dlaczego tak łatwo było w niego uderzyć? Carter był na celowniku mediów i sam dostarczał im tematów. Weźmy epizod z września 1979 r. 55-letni Carter przecenił wówczas swoją tężyznę fizyczną, co stało się narodową sensacją. „New York Times” tak opisywał to zdarzenie: „Prezydent, chwiejąc się, jęcząc i blady ze zmęczenia, wycofał się dziś z biegu na dystansie sześciu mil (10,2 km) w pobliżu swojej rezydencji w Camp David”. Zdjęcia niezbyt prezydencko wyglądającego polityka – u którego zdiagnozowano udar cieplny – obiegły świat.

Wizerunkowe kłopoty Cartera miały też polską odsłonę. W 1977 r. prezydent USA przyjechał z wizytą do Warszawy. Jego doradcą ds. bezpieczeństwa był Zbigniew Brzeziński, więc wszystko powinno przebiegać gładko. Niestety zawiódł prezydencki tłumacz. Kiedy Carter mówił, że „przybył tu, by poznać wasze opinie i zrozumieć wasze pragnienia na przyszłość”, witający go tłum słyszał: „przybyłem tutaj, ponieważ was pożądam”. Zebrani, ku zdziwieniu amerykańskiego gościa, zanosili się śmiechem. Po latach magazyn „Time” umieścił to wydarzenie na liście „10 najbardziej żenujących momentów w historii dyplomacji”.

Najdziwniejsza wpadka Jimmy’ego Cartera wydarzyła się jeszcze podczas pierwszej kampanii prezydenckiej w 1976 r. Sam przyznawał, że niemal kosztowała go wyborcze zwycięstwo. Żeby wyjaśnić, dlaczego sprawa była tak poważna, trzeba jednak wiedzieć o Carterze dwie rzeczy.

Po pierwsze zawsze był gorliwym chrześcijaninem, baptystą. Jeszcze jako nastolatek udzielał się w szkółce niedzielnej przy kościele w miasteczku Plains w Georgii, z którego się wywodzi. Odkąd wyprowadził się z Białego Domu coniedzielne spotkania z nim w Plains – na których opowiadał o Bogu, chrześcijaństwie i swojej wierze – przyciągały tłumy. I tak przez niemal 40 lat – aż do 2020 r. kiedy 96-letni Carter z powodu słabego zdrowia i pandemii musiał z nich zrezygnować.

Jakby tego było mało, Carter w kampanii 1976 r. nazwał się nowo narodzonym chrześcijaninem (born again Christian), popularyzując ten termin w amerykańskiej polityce. Obiecywał odnowę moralną w kraju wciąż wstrząśniętym aferami epoki Nixona. Religijność Cartera może dziwić, bo zwykło się ją uważać za atrybut republikanów. W jego czasach tak jednak jeszcze nie było. Warto przy okazji dodać, że były prezydent był chrześcijaninem dość nowoczesnym – popierał np. pełne równouprawnienie kobiet w kościele. Osobiście był przeciwnikiem aborcji, jednak jako gubernator i prezydent nie wspierał inicjatyw na rzecz zaostrzenia prawa regulującego przerywanie ciąży.

Druga sprawa to małżeństwo Cartera. Z Rosalynn ożenił się w 1946 r. On miał 22 lata, ona nie skończyła jeszcze 19. Związek okazał się nadzwyczaj udany. Carter wielokrotnie powtarzał, że z czasem kocha żonę coraz bardziej, „a to coś znaczy, bo od początku był bardzo zakochany”. Rosalynn wywarła też duży wpływ na karierę i decyzje męża – najpierw jako stanowego senatora w Georgii, później gubernatora, a wreszcie prezydenta. Carterowie mieli czwórkę dzieci. Przeżyli razem 77 lat – aż do śmierci Rosalynn w listopadzie 2023 r.

I taki właśnie wizerunek – nienagannie prowadzącego się, statecznego i pobożnego ojca rodziny – miał Carter na początku kampanii prezydenckiej w 1976 r. Póki nie udzielił wywiadu „Playboy’owi”. Sama rozmowa z magazynem nie była czymś zdrożny. Publikował on wtedy wywiady z ważnymi osobistościami, a Carter w długim materiale opowiadał przede wszystkim o swoich poglądach politycznych. Nic sensacyjnego. Aż do momentu, w którym kandydat stwierdził: „Patrzyłem pożądliwie na wiele kobiet. Wiele razy dopuściłem się cudzołóstwa w swoim sercu”.

Była to część długiego wywodu, w którym Carter wyjaśniał swoją wiarę. Mówił, że popiera pełny rozdział kościołów i państwa. A między słowami tłumaczył, że nie jest chrześcijańskim fanatykiem, rozumie ludzkie słabości i nie zamierza ich osądzać. Słowa o cudzołóstwie i grzesznych myślach pochodzą zresztą z ewangelii. W wydanej po latach biografii Carter tłumaczył, że omawiał po prostu Kazanie na górze. Jak łatwo się domyślić, w kampanii wyborczej nikt tak jego słów nie odczytał. Dla czytelników – a fragmenty wywiadu rozeszły się niczym pożar – Carter był po prostu gościem po 50., który ogląda się za spódniczkami. A co potem robi z nimi „w swoim sercu”? Tu już można było puścić wodze fantazji.

Prasa i programy satyryczne miały używanie. Carter stał się nawet bohaterem karykatury, na której pożądliwie przyglądał się Statui Wolności. „Grzeszne myśli” kandydata przez chwilę były jednym z najważniejszych tematów kampanii wyborczej. Mimo wizerunkowego ciosu udało się jednak pokonać Geralda Forda i objąć jedno z najważniejszych stanowisk na planecie.

Wielki sukces jak na chłopaka z głębokiego amerykańskiego południa, wychowanego na wsi – może nie w biedzie, ale na pewno nie w dostatku. „Najwspanialszym dniem w moim życiu nie była inauguracja prezydentury, ani nawet ślub z Rosalynn – był on wtedy, gdy włączono nam prąd” – cytował go „New York Times”. Carter miał wtedy 11 lat.

W miejscowości nieopodal Plains, gdzie Carterowie mieli ziemię, byli jedyną białą rodziną. Młody Jimmy nauczył się tam ciężkiej pracy (zdaniem biografów był prezydentem niezwykle pracowitym) i prowadzenia biznesu – uprawy orzeszków ziemnych. Wybrał jednak karierę wojskową. Studiował na w akademii marynarki wojennej, pływał na okrętach podwodnych, marzył o służbie na będących nowinką okrętach atomowych.

Karierę przerwała śmierć ojca w 1953 r. Przyszły prezydent wrócił do Plains, by odziedziczyć jego interes. Nie odziedziczył za to jego rasizmu. Carter wywodził się z okolic, gdzie przekonanie o wyższości białych było ponurą oczywistością. Tymczasem – co wiele mówi o jego osobowości – sam okazał się wolny od takich stereotypów. Zdaniem biografów zdecydował o tym zapewne wpływ matki, która otaczała czarnych szacunkiem (choć niektórzy dodają, że szacunek Lillian Gordy Carter miał granice, a sam Carter potrafił rozgrywać politycznie kwestie rasowe). Tak czy inaczej, po wygraniu wyborów na gubernatora Georgii Carter ogłosił: „czas dyskryminacji rasowej minął”. Ponad pół wieku temu na południu USA to była postępowa deklaracja.

Chociaż w czasie prezydentury utrwalił się jego negatywny wizerunek, to nowe biografie mocno go rewidują. Do osiągnięć Cartera zwykle zapisuje się porozumienia z Camp David między Izraelem i Egiptem w 1978 r. Dały one tej części świata pokój na wiele dekad, a premierowi Izraela i prezydentowi Egiptu pokojową Nagrodę Nobla (sam Carter otrzymał ją w 2002 r. za całokształt wysiłków na rzecz pokoju i demokratyzacji na świecie). Mimo starań prezydenta USA nie udało się jednak załatwić sprawy Palestyńczyków, z czego strasznymi konsekwencjami świat boryka się do dziś.

Poza tym Amerykanie pamiętają głównie porażki. Słusznie? „Zderegulował branżę lotniczą, po raz pierwszy otwierając drogę Amerykanom z klasy średniej do masowych podróży lotniczych. Zderegulował też ceny gazu ziemnego, kładąc podwaliny pod naszą obecną niezależność energetyczną. Starał się, by wprowadzić wymóg instalowania pasów bezpieczeństwa i poduszek powietrznych, co każdego roku ratuje życie 9 tys. Amerykanów. Zainaugurował inwestycje w badania nad energią słoneczną i był jednym z pierwszych prezydentów, który ostrzegł nas przed niebezpieczeństwami związanymi ze zmianami klimatycznymi. Przeforsował Alaska Land Act, potrajając wielkość chronionych obszarów dzikiej przyrody w kraju. […] Do składu federalnego powoływał więcej Afroamerykanów, Latynosów i kobiet, znacznie zwiększając ich liczbę” – pisze w „New York Timesie” jego biograf Kai Bird.

Carter był pionierem w dziedzinach, które wtedy dopiero raczkowały, jak ochrona klimatu i przyrody, ochrona praw konsumentów. Wspierał równouprawnienie we wszelkich wymiarach. Według nowych biografii położył fundament pod amerykański dobrobyt w następnych dekadach. Jego zasługa to wiele drobnych i bardziej znaczących polityk zmieniających życie Amerykanów na lepsze. A jednocześnie jego prezydentura to kompletne polityczne fiasko. Carter zraził do siebie wiele grup demokratycznych wyborców decyzjami o deregulacji. Nie umiał zbudować poparcia wokół siebie, by scementować sukcesy i utrzymać władzę. Uważał, że skoro ma rację (a często rzeczywiście miał), to ludzie za nim pójdą. Srodze się pomylił.

Wybory wygrywał w czasach głębokiego kryzysu zaufania, przełomów na świecie i w kraju. Amerykanie wybrali człowieka obiecującego odnowę moralną i dającego nadzieję. Walczącego o prezydenturę z hasłem „nigdy was nie okłamię” i realizującego to hasło po wyborze. To logiczne. Przecież marzymy, by politykę robili ludzie tacy jak Carter. Moralni, prawdomówni, nieskazitelni. Tylko czy naprawdę takiej polityki i takich polityków chcemy? Przykład Cartera pokazuje, że wcale nie.

Kiedy Carterowie wyprowadzali się z Białego Domu w styczniu 1981 r., nikt pewnie nie przypuszczał, że przed nimi jeszcze ponad cztery dekady działalności. Ani że tą działalnością Jimmy Carter zapracuje sobie na szacunek i sympatię Amerykanów. Po latach zaczęto o nim mówić, że jest najlepszym byłym prezydentem w historii USA.

Jak osiągnął ten status? Jedną z pierwszych rzeczy, jaką zrobił Carter po opuszczeniu Białego Domu, było zaangażowanie się w projekt Habitat for Humanity. W ciągu pierwszych dwóch dekad swojej działalności, w dużej mierze dzięki Carterom, Habitat stał się znany w Stanach Zjednoczonych. Wybudowano w tym czasie ponad 100 tys. tanich domów dla ponad pół miliona ludzi w USA i 60 krajach na całym świecie – pisał o działalności Cartera magazyn „The Nation”. „Jego wizerunek tak skleił się z organizacją, że myśląc o nim, prawdopodobnie więcej Amerykanów kojarzyło Cartera w dżinsach z młotkiem w dłoni niż w garniturze w Białym Domu” – pisał magazyn.

Drugą inicjatywą było powołanie Centrum Cartera w dwa lata po odejściu ze stanowiska. Jego rolę fundatorzy określili jako „zaprowadzanie pokoju, zwalczanie chorób i budowanie nadziei”. Jak pisze „The Nation”, stało się ono platformą do prowadzenia nader zróżnicowanej działalności – od monitorowania wyborów, przez prowadzenie negocjacji pokojowych w Azji, Afryce i Amerykach, wspieranie rolnictwa, zwalczanie chorób, podnoszenie poziomu życia.

Był wysłannikiem prezydent a Billa Clintona do Korei Północnej, gdzie miał negocjować porozumienie pokojowe. Wracał tam również później, prowadzić trudne negocjacje. Bardzo często bywał na Bliskim Wschodzie. Był jednym z prominentnych zwolenników powstania państwa palestyńskiego. Zawsze kierował się swoimi wartościami, domagał opierania polityki na zasadzie przestrzegania praw człowieka, nie raz brużdżąc przy okazji swoim następcom w Białym Domu.

W działalność swoich inicjatyw Carter angażował się osobiście, także w bardzo zaawansowanym wieku. Przez te lata i dekady zdawał się wszechobecny, wydawało się, że tak będzie zawsze. W 2015 r. okazało się, że choruje na nowotwór i ma przerzuty do mózgu. „Miałem wspaniałe życie” – powiedział wtedy Carter. „Jestem gotowy na wszystko i czekam na nową przygodę”. Wydawało się, że zostało mu kilka tygodni życia. Poddał się terapii i wyzdrowiał.

„Tak jak słońce wschodzi co dzień nad polami orzeszków ziemnych w Plains, a przypływy szarpią brzegi Georgii, było pewne, że Jimmy Carter pojawi się za każdym razem, by komentować sytuację międzynarodową i łamać ręce nad stanem krajowej polityki – pisał o nim „Atlanta Magazine” po tamtym powrocie.

Na początku 2023 r. rodzina Carterów ogłosiła, że były prezydent będzie korzystał z opieki hospicyjnej i nie będzie się pojawiał publicznie. Rodzina twierdzi, że wciąż jest jednak świadomy i obserwuje sytuację polityczną w USA. „Niedawno rozmawialiśmy o jego setnych urodzinach, a on powiedział: »Tak, jestem nimi podekscytowany, ale jestem naprawdę podekscytowany głosowaniem na Kamalę Harris«” – opowiadał niedawno jeden z jego wnuków.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version