Większość z nas w życiu dorosłym nadal odgrywa role wyuczone w dzieciństwie. Jeśli mamy zrozumieć podstawowe problemy naszego małżeństwa, musimy poznać strukturę dramatyczną rodzin, w których się wychowaliśmy. Publikujemy fragment książki „Małżeństwo. Krucha więź” Augustusa Y. Napiera.
Pamiętam pewną zabawę w ciepłe letnie wieczory, gdy gromada dzieciaków z okolicy – słaniając się ze zmęczenia – usiłowała nie myśleć o groźbie rychłej kolacji. Miałem wtedy jakieś sześć lat. Zabawę nazwaliśmy „strzałem z procy”, a zapadający zmrok i krótko przystrzyżony trawnik przydawały jej szczególnego uroku. „Strzelec” chwytał kogoś mocno za rękę i zaczynał kręcić nim wokół własnej osi, usiłując utrzymać go wbrew rosnącej sile odśrodkowej. Dwójka tancerzy nabierała pędu, aż w końcu „strzelec” nie mógł dłużej utrzymać ofiary i puszczał ją. Wystrzelony z procy dzieciak zataczał się jak pijany po całym trawniku, by wreszcie zastygnąć w dziwnej, na wpół wymuszonej i zawsze nienaturalnej pozie. Wszyscy po kolei brali udział w tym wirowaniu i po jakimś czasie cały trawnik był upstrzony małymi rzeźbami w osobliwych zastygłych pozach. Dumnie trwaliśmy na swoich pozycjach, choć wkrótce wszystko zaczynało nas boleć i pociliśmy się z wysiłku. Wreszcie ku ogólnej uciesze ktoś się poruszał i z rozkosznym poczuciem ulgi otrząsaliśmy się z zaklęcia. Później wybieraliśmy najciekawszą figurę i zaczynaliśmy zabawę od początku.
Już jako dzieci wyczuwaliśmy, że złowróżbna obecność rodziców, uważny wzrok rówieśników i tyrania szkoły wymuszają na nas określone psychiczne pozy, które w naszym odbiorze były niewygodne, trudne i – po jakimś czasie – bolesne. W dziecięcej metaforycznej grze przynajmniej mieliśmy wpływ na zajmowane pozycje, a gdy ból za bardzo dawał się we znaki, po prostu kończyliśmy zabawę. W życiu codziennym rzadko mamy poczucie wolności wyboru.
Jakie dzieciństwo, takie małżeństwo?
Ponieważ rodzina była najistotniejszym źródłem wsparcia, zdecydowanie najtrudniej było przeciwstawić się jej wpływowi. W tej naładowanej emocjami przestrzeni skręcano nas i naginano zgodnie z – w dużej mierze nieświadomą, ale niezwykle potężną – kolektywną wolą rodziny. Na wczesnym etapie życia wchodzimy w role, pozy psychologiczne, które z czasem usztywniają się i zaczynają nas ograniczać. Usidleni przez rodzinną potrzebę wyznaczenia nam roli w dramacie, rzadko podważamy jej słuszność.
Większość z nas w życiu dorosłym nadal odgrywa wyuczone w dzieciństwie role. Jeśli mamy zrozumieć podstawowe problemy naszego małżeństwa, musimy poznać strukturę dramatyczną rodzin, w których się wychowaliśmy – zwłaszcza rolę przez nas odgrywaną i przyczyny, dla której nas w niej obsadzono. Czytelnik może uznać za nieprawdopodobne, że w małżeństwie odtwarzamy dawne pozy i przekazujemy je swoim dzieciom, podam więc przykład, który zilustruje ten proces. W tym i następnym rozdziale opiszę terapię pewnej rodziny. Przedstawię w zarysie kilka częstych i problematycznych ról rodzinnych, które warunkują wybór partnera, kształtują strukturę małżeństwa i silnie wpływają na życie dzieci. Przeanalizuję również dynamikę wzajemnego oddziaływania aktorów w przeszłości i teraz. Bez wizji rodzinnych zmagań w dłuższej perspektywie przeoczylibyśmy niezwykle ciekawe szczegóły z naszej przeszłości. (…)
W wielu rodzinach przynajmniej jedno z rodziców jest dysfunkcyjne i dzieci zazwyczaj zostają wciągnięte w role jego opiekunów. Jeśli któreś z rodziców jest w głębokiej depresji, uzależniło się od alkoholu bądź cierpi na chorobę umysłową, to drugie najczęściej koncentruje się na zapewnieniu bytu rodzinie i czuje złość na małżonka za jego „porażkę”. Natomiast dziecku lub kilkorgu dzieciom przypada opieka nad „pokrzywdzonym” rodzicem. To doświadczenie wywołuje w nich podstawowy lęk, który często towarzyszy im przez całe życie: „Jeśli nie będę sumiennie opiekować się innymi, to stanie się coś strasznego”. „Czymś strasznym” może być przeświadczenie, że bez pomocy dziecka rodzic umrze. U podstaw tych obaw czai się jeszcze głębszy lęk – dziecko boi się, że nie przeżyje tej straty.
Istnieje trzeci typ sytuacji, w której dziecko nabywa cech rodzica. W niektórych wypadkach rodzic postrzega dziecko tak, jakby naprawdę było jego ojcem lub matką. Patrzy na nie i w jakiś sposób udaje mu się w nim dostrzec wizerunek własnego rodzica. Ten silnie zaburzony proces jest bardzo częsty.
Gdy dziecko musi odgrywać rolę rodzica
Niektóre dzieci są szczególnie narażone na proces parentyfikacji. Na przykład najstarsze mają wiele okazji do okazywania pomocy, więc często zostają wepchnięte w role rodziców. Od dziewczynek niemal powszechnie oczekuje się zważania na potrzeby otoczenia, zatem siostry przejmują wspomniane role częściej od braci.
• Dzieci-rodzice dorastają z silną świadomością potrzeb otoczenia, ale często nie uświadamiają sobie własnych. Ponieważ bezpieczeństwo emocjonalne łączy się dla nich z kompetencją i gotowością do pomocy, wyrastają na pozornie silnych dorosłych.
• Dzieci-rodzice przeważnie pracują więcej, niż powinny. Ponieważ odgrywały role dorosłych i nie mogły liczyć na to, że inny dorosły powie: „Ja się tym zajmę – ty się tym nie przejmuj”, mają potem problem z wyznaczaniem granic swojej odpowiedzialności. Niektóre dzieci należące do tej kategorii wydają się wszechmocne w pomaganiu innym.
• Takie dzieci często określa się mianem „dobrych” ludzi. Bywają więc przesadnie cnotliwe, ponieważ w dzieciństwie zyskały swój status poprzez utożsamienie z rolą rodzica.
• Odcięte od rozzłoszczonego, niezaspokojonego, emocjonalnego dziecka w sobie, muszą łączyć się z osobami, które mają dostęp do tej części własnego „ja”.
• W życiu dorosłym te dzieci często wybierają partnerów, którzy nie są dość odpowiedzialni lub wydają się potrzebować pomocy. Zwykle zajmują dominujące pozycje w małżeństwie i z czasem zaczynają krytykować swoich zależnych „podopiecznych” (na których projektują brak akceptacji dla własnej zależności).
• Dzieci-rodzice są często troskliwymi i kompetentnymi ludźmi, którzy pracują znacznie ponad normę. Wszyscy w pewnym sensie korzystamy z owoców ich wysiłku, ale oni sami są narażeni na wykorzystanie przez otoczenie.
(…)
Dziecko-towarzysz ma problem z oddzieleniem się od rodzica
Dzieci należące do tej kategorii muszą sięgnąć do poprzedniego pokolenia, aby nawiązać rówieśniczą relację z rodzicem. Wprawdzie jest to awans o jedno, a nie dwa oczka w górę, ale i tak jest dla dziecka trudny. Nawet jeśli rodzic wyraża swoje potrzeby nie wprost, to dziecko będące pod presją jego niezaspokojonych potrzeb seksualnych, potrzeby przyjaźni lub towarzystwa jest z nim związane na niezdrowych zasadach. Taki układ w znacznym stopniu utrudnia dziecku życie.
Wszyscy potrzebujemy przyjaciół: troskliwych rówieśników, którzy dzielą z nami trudy i radości. Kiedy rodzicom brakuje wsparcia innych dorosłych – a zwłaszcza gdy przyjaznej wzajemności nie ma w małżeństwie – wtedy zwracają się do swoich dzieci, chcąc zaspokoić tę podstawową potrzebę. Dziecko w takim układzie odgrywa rolę towarzysza. Bliska relacja rówieśnicza niezwykle często łączy matki i córki. Nie stanowi problemu, pod warunkiem że rodzic za bardzo się od niej nie uzależni. Pewna koleżanka opowiedziała nam o swojej relacji z córką:
– Diane i ja ciągle ze sobą rozmawiałyśmy. Kiedy chodziła do liceum, nie mogłam się doczekać jej powrotu do domu. Opowiadała mi o minionym dniu, aktualnym chłopaku i plotkach na temat innych dziewcząt. Starałam się za bardzo jej nie obciążać, lecz wiem, że często mówiłam o sobie i skarżyłam na uciążliwości związane z prowadzeniem domu. Trzeba przyznać, że dobrze się razem bawiłyśmy. Śmiałyśmy się z tych samych żartów i lubiłyśmy razem robić mnóstwo rzeczy. Chodziłyśmy na zakupy, a nawet chętnie pracowałyśmy we dwójkę w domu. Po prostu było nam razem dobrze.
Ojcowie i synowie również tworzą takie koleżeńskie relacje. Często są one związane z określonym wspólnym zajęciem: polowaniem, łowieniem ryb, sportem czy majsterkowaniem. Ale chociaż mogą razem żartować i okazywać sobie bez słów wiele ciepła, to zwykle nie mówią o uczuciach. Mężczyźni często mają problem z nawiązywaniem głębokich przyjaźni, więc niejeden ojciec, któremu uda się wypracować bliskość z synem, zbyt wiele od takich kontaktów uzależnia. (…)
Gdy rodzice mają odmienne systemy wartości bądź różne zainteresowania i jedno z nich stara się zaspokoić te potrzeby w relacji z wybranym dzieckiem, wówczas dziecko musi się nie tylko zmagać z zazdrością drugiego rodzica o „platoniczny romans”, lecz także nieść ciężar przyjaźni z matką lub ojcem. Takie dzieci podstępnie pozbawia się możliwości oparcia na silnym autorytecie – rodzicu, z którym mogą testować granice, uczyć się walczyć i na którym w ostatecznym rozrachunku mogą się oprzeć. (…)
Podobnie jak inne dzieci związane z rodzicami, dziecko-towarzysz ma problem z oddzieleniem się od rodzica, który się na nim wspiera. Warto znowu posłuchać mojej koleżanki i jej opowieści o córce:
– Za każdym razem, kiedy myślę o jej maturalnej klasie, chce mi się płakać. Mniej więcej w połowie tamtego roku zaczęłyśmy się kłócić. Z czasem było coraz gorzej. Sprzeczałyśmy się o wszystko – jej chłopaka, studia, wybór uczelni. Sprzeciwiała się każdemu mojemu słowu. Pewnego dnia obie się rozpłakałyśmy. „Musimy się rozdzielić i to się właśnie dzieje, prawda?”, powiedziałam. Obie nagle to zrozumiałyśmy i nareszcie mogłyśmy porozmawiać.
Fragment książki „Małżeństwo. Krucha więź” Augustusa Y. Napiera (tłum. Małgorzata Cierpisz) wydanej przez Wydawnictwo Znak Literanova. Tytuł, lead i skróty od redakcji „Newsweeka”. Książkę można kupić tutaj.