Jakie to uczucie zrozumieć wreszcie, kim się jest? Uczucie wolności. Szczęścia. I gigantycznej ulgi. Jakby ktoś mi zdjął z ramion coś bardzo, bardzo ciężkiego. Chomąto mi zabrał. W końcu przestałem siebie nienawidzić.

Nazywam się Hihi Kalisiak, mam 27 lat, używam zaimków on/jego. Ludzie często mnie pytają, od czego takie zdrobnienie: Hihi. Odpowiadam, że od „Haha” i wtedy zwykle już nie drążą. Dobra, Hihi.

Już w przedszkolu nie wpisywałem się ani w grupę dziewczyn, ani w grupę chłopaków. Nigdy do końca nie czułem się częścią żadnej z tych paczek.

Później, kiedy zacząłem wchodzić w okres dojrzewania, stwierdziłem, że chyba jednak jestem chłopakiem. Pamiętam, kiedy pierwszy raz przyszło mi to do głowy: siedziałem na podwórku, było mi zimno, więc kolega pożyczył mi na chwilę swoją bluzę. Włożyłem ją, okazała się za duża, bo kolega był sporo wyższy ode mnie. A potem zobaczyłem swoje odbicie w drzwiach klatki schodowej. I to było pierwsze w życiu doświadczenie euforii płciowej. Zobaczyłem, że mogę tak wyglądać. To jestem ja! To było niesamowite uczucie i przez następne trzy lata zacząłem je ścigać, chciałem znowu poczuć tę euforię.

Problem polegał na tym, że te kilkanaście lat temu w Polsce nie znano pojęcia transpłciowości, przynajmniej nie w moim środowisku. Mówiło się już o homoseksualności, ale transpłciowość, nie wspominając już o niebinarności, to były zupełnie nieznane pojęcia. Co najwyżej w kabarecie chłop przebrany za babę się pojawiał.

Zacząłem się ubierać tylko w męskie ciuchy, rodzice mi na to pozwalali. Używałem męskich zaimków, większość ludzi nazywała mnie Wojtkiem. Nikt się temu specjalnie nie dziwił. Po prostu: Wojtek tak ma. Nie wiedziałem, że mogę być osobą niebinarną, więc po prostu stwierdziłem, że tak, jestem Wojtek.

Kiedy miałem 16 lat, nawróciłem się. Zacząłem chodzić na spotkania wspólnoty chrześcijańskiej w moim rodzinnym Gorzowie Wielkopolskim. Pochodzę z rodziny katolickiej, ale moi rodzice nie są szczególnie wierzący.

Kiedy trafiłem do Kościoła, byłem w złym stanie psychicznym. Zdarzyła się w moim życiu straszna krzywda, a ja się za nią obwiniałem. A w tej wspólnocie usłyszałem, że jestem godny miłości mimo tego, co się stało. I że ktoś mnie kocha, ktoś mnie chce. Potrzebowałem takiego rozgrzeszenia.

Przyszedłem tam jako Wojtek i wszyscy tak do mnie mówili, szanowali moje zaimki. To się działo mniej więcej w 2012 r., a nikt w tej katolickiej wspólnocie nie miał z tym problemu. Nawet dziś wydaje mi się to niesamowite. Mam wrażenie, że akceptowali tę sytuację, chociaż zupełnie bez zrozumienia. Oni się nad tym po prostu nie zastanawiali, było im wszystko jedno, jak się do mnie zwracają. OK, skoro tak sobie życzę, mogą tak mówić. Szanowali to, że chcę być Wojtkiem. To było o wiele więcej, niż można by oczekiwać od katolików w dzisiejszej Polsce.

W tej wspólnocie ciągle słyszeliśmy, że Bóg wie najlepiej, kim jesteśmy. Obowiązywała narracja, że wszyscy jesteśmy piękni takimi, jakimi nas stworzył. Wiele osób miało kompleksy związane z ciałem, więc uczyliśmy się, jak je przepracowywać, jak akceptować i kochać w sobie te wszystkie niedoskonałości.

W końcu stwierdziłem: dobra, skoro Bóg mnie stworzył kobietą, to znaczy, że nią jestem. Powinienem się postarać, żeby nią być naprawdę. I wtedy zrobiłem wielki krok wstecz w mojej tranzycji. Żeby zadowolić Boga, zacząłem zaprzeczać temu, co już odkryłem i co zostało przecież zaakceptowane przez tę samą wspólnotę. Nie kwestionowałem tego, miałem wtedy 16 lat, czy mogłem wiedzieć lepiej niż Bóg?

Próbowałem wpisywać się w kanon kobiecego piękna: ubierałem się jak dziewczyna, malowałem się, żeby ładniej wyglądać. Zawsze lubiłem makijaż, ale taki bardziej artystyczny, sceniczny, ten delikatny i codzienny nie wychodził mi nigdy zbyt dobrze.

Czasem oglądam zdjęcia z tamtego okresu i się uśmiecham, bo moje stylizacje wołają o pomstę do nieba. Nie miałem pojęcia, jak ubierają się kobiety, miałem tylko jakieś dziwne wyobrażenie na ten temat. Więc nosiłem się tak, jak popkultura mówiła mi, że powinna wyglądać kobieta, ale niezdarnie: wszystko przegięte, przerysowane i niedopasowane, ciuchy jak zdjęte z manekina sklepowego. Kupowałem je i próbowałem udawać, że jestem kobietą. I że pasuję, wpisuję się w schemat.

Seksualizowałem swoje ciało. Nosiłem spódniczki tak krótkie, że było mi widać wątrobę, do tego zakolanówki, bardzo wysokie obcasy, głębokie dekolty i staniki z push-upem. Uwaga, jaką dostawałem ze strony mężczyzn, dawała mi poczucie, że robię to dobrze. Oni na mnie patrzą pożądliwie, a tak się przecież patrzy na kobiety. Jeśli ktoś na ulicy coś za mną krzyknął albo kierowca na mnie zatrąbił, traktowałem to jako komplement, zachwycało mnie, że jestem obiektem seksualnym.

Wiem, że to brzmi rozpaczliwie, ale ja nie miałem żadnego wyobrażenia, czym jest kobiecość. Podobają mi się przede wszystkim mężczyźni, choć nie tylko, więc starałem się być atrakcyjny dla mężczyzn.

Moja mama była zadowolona, że w końcu „wyglądam jak dziewczyna”. Dla taty też raczej było w porządku.

W tym czasie zmieniłem środowisko: skończyłem gimnazjum i poszedłem do liceum. Dawni koledzy nadal mówili do mnie: Wojtek. Czasem prosiłem, żeby jednak używali mojego dead name, ale zwykle machałem na to ręką. Czułem pewien wstyd za ten „epizod”, który, jak teraz wiem, był bardzo ważną wskazówką, co stanie się później.

Ale wtedy byłem tylko zażenowany: co ja wymyśliłem z tym Wojtkiem? Przecież jestem laską.

Kiedy zacząłem studia na Uniwersytecie Wrocławskim, odszedłem od Kościoła. Bardzo lubię tę historię opowiadać tak: ludziom o wiele łatwiej jest uwierzyć, że istnieje jakaś istota wyższa, jakiś Pan Bóg, który nas kocha i akceptuje, który zna nas jak nikt inny i zawsze przy nas będzie, nawet jeśli wszyscy inni nas zostawią, niż uwierzyć, że my sami jesteśmy tym wszystkim dla siebie.

Doznałem objawienia, bo już stałem się na nie gotowy w drodze do samoakceptacji. Zrozumiałem, że tym Bogiem cały czas byłem ja. To nie jest tak, że Pan Jezus mnie kocha, a ja się nauczyłem przyjmować jego miłość. To ja siebie kocham i siebie akceptuję. I wiem, co jest dla mnie dobre.

Związałem się wtedy ze znajomym jeszcze z czasów gimnazjum i on mi zaczął pokazywać, że kobiecość nie musi być jak u sklepowego manekina, na dodatek przeseksualizowanego. Zacząłem eksperymentować, żeby wyglądać bardziej tak, jak się czuję. I żeby mój wygląd bardziej pasował do tego, kim jestem. I powoli szedłem z powrotem w stronę Wojtka.

Kiedy pięć lat później sam przed sobą zrobiłem coming out, wróciłem już do siebie, do tego trzynastoletniego mnie. Mam wrażenie, że całkiem trafnie wtedy rozumiałem, co mi się podoba i w czym się dobrze czuję. Od czasu coming outu minęły już ponad trzy lata i nadal nie mam lepszego pomysłu na autoprezencję. Moje ciuchy to kolekcja czarnych T-shirtów, bojówki i ciężkie buty.

Zaraz po magisterce, to było w czasie pandemii, zaczęły się wakacje. I jakoś tak się stało, że w ciągu kilku tygodni bardzo wiele osób, niezależnie od siebie, zaczęło nawiązywać do mojej płci, żartować, że ta kobiecość jakoś mi nie wychodzi.

Akurat oglądałem wtedy filmiki youtubera Jamiego Rainesa, znanego jako Jammidodger. To jest transpłciowy chłopak z Wielkiej Brytanii, który opowiada o swojej tranzycji, o związku z dziewczyną i różne takie edukacyjne rzeczy.

Któregoś dnia wieczorem oglądałem odcinek, w którym Jamie tłumaczył, jak wygląda operacja tworzenia penisa. Pamiętam, że ten filmik trwał 20 minut, a ja po dziesięciu minutach musiałem go wyłączyć, bo czułem się tak rozżalony i zły. Jak to? Ktoś, kto nie urodził się z penisem, może go mieć, a ja nie?

Byłem wtedy sam w domu, poszedłem do swojego pokoju, siedziałem i płakałem. Pytałem siebie, czy jestem mężczyzną. Jeśli tak, to OK. Ja tylko potrzebuję to wiedzieć, to przecież nic strasznego. Ale coś we mnie głośno krzyczało, że nie. Nie jestem mężczyzną.

I wtedy przyszło mi do głowy kolejne pytanie: ale czy jestem kobietą? Czy czuję się kobietą? I wykrzyczałem: nie. A potem znów się rozpłakałem, strasznie ryczałem, bo to był najbardziej samotny moment w moim życiu. Pomyślałem, że jestem jedyny na świecie, że nikt nigdy wcześniej ani później w ten sposób się nie czuł, nie ma takich ludzi. Przecież nie może być tak, że nie czujesz się ani jednym, ani drugim. To jest jakiś błąd w matriksie, coś sobie wymyśliłem. I to w najgorszym sensie: coś we mnie bardzo dramatycznie nie działa.

Usiadłem do komputera i zacząłem googlować. Wciąż płacząc, napisałem: „Nie czuję się ani mężczyzną, ani kobietą. Co to znaczy?”. Trafiłem na artykuł o niebinarności. Jego autorka opowiadała, że przyjaciółka zapytała ją kiedyś, skąd wie, że jest kobietą. Wiedziała, że to podchwytliwe pytanie, bo ta przyjaciółka była trans. I wtedy zaczęła po raz pierwszy myśleć o swojej płci, a nie tylko po prostu w niej być. Przychodziły jej do głowy takie powody, jak: jestem kobietą, bo się tak ubieram, bo maluję paznokcie, bo lubię komedie romantyczne, bo jestem wrażliwa. Ale ponieważ jest feministką, wiedziała, że te wszystkie rzeczy nie świadczą o tym, czy jest kobietą, czy nie. I że genitalia też o tym nie świadczą. W końcu doszła do wniosku: jestem kobietą, bo czuję, że nią jestem.

A ja czuję, że nie jestem kobietą. Kropka.

Zacząłem z jakąś rozpaczliwą zaciętością przeglądać internet, szukałem filmów, artykułów, wszystkiego, co by mnie zbliżyło do niebinarności, jakoś o niej opowiedziało. Bardzo mi pomógł filmik, w którym dorosłe osoby niebinarne w różnym wieku opowiadały o swoim doświadczeniu. Oglądałem to nagranie w kółko, bo musiałem zobaczyć inne osoby niebinarne, które tak żyją. Oczywiście nie w Polsce, bo u nas w 2020 r. wiedziałem tylko o niebinarnej Margot z Kolektywu Stop Bzdurom i o nikim więcej.

Jakie to uczucie zrozumieć wreszcie, kim się jest? Uczucie wolności. Szczęścia. I gigantycznej ulgi. Jakby ktoś mi zdjął z ramion coś bardzo, bardzo ciężkiego. Chomąto mi zabrał. W końcu przestałem siebie nienawidzić.

Zainstalowałem sobie TikToka, bo bardzo potrzebowałem obcować z innymi osobami niebinarnymi, a tam było dużo treści o tym. Mogłem wreszcie patrzeć na ludzi, którzy doświadczają tego samego co ja. Mogłem ich słuchać i rozmawiać z nimi o tym, jak się czują. I w końcu mogłem poskromić tę wielką rozpacz i samotność, jakich doświadczałem przez całe życie.

Hihi Kalisiak jest fotografem, autorem książki fotograficznej „Byłam Byłem” o doświadczeniu odkrywania, że jest osobą niebinarną. Współtworzy stronę niebinarnosc.pl

*

Fragment książki Renaty Kim „Pomiędzy. Historie osób niebinarnych”, która ukazuje się nakładem Wydawnictwa Luna.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version