Być może część z Państwa przeoczyła ważny jubileusz, jaki w tym roku skromniej niż przez osiem ostatnich lat miał okazję świętować posiadacz dofinansowanego z funduszu niesprawiedliwości pierwszego kolana III RP.

Otóż kilka dni temu szeregowy poseł z Nowogrodzkiej dosłużył się na partyjnym pagonie belki starszego szeregowego, gdyż właśnie stuknęła mu 75. wiosna.

Choć uroczystość nie aspirowała do rangi święta państwowego i mimo nie najlepszych nastrojów po pierwszej od 10 lat porażce nieomylnego dotychczas wodza, zorganizowano szeroko zakrojoną zrzutkę i prezes mógł liczyć na sowite dary.

Okazuje się, że partyjne suweniry to niejedyny miły akcent. Pan prezes, jak każdy szeregowy emeryt od tego roku otrzyma również prezent z Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Przekraczając próg 75. urodzin, Jarosław Kaczyński może liczyć na dodatkowe świadczenie i oprócz diety poselskiej oraz standardowej emerytury nabywa prawo do dodatku pielęgnacyjnego, który po marcowej waloryzacji wynosi już 330 zł i 7 gr. i wypłacany jest każdego miesiąca.

Cena za rozdawane hojną ręką publiczne wydatki bez pokrycia w przychodach staje się coraz bardziej słona

A że pieniądze nie biorą się znikąd, warto przy okazji sprawdzić, jak kasa, którą z naszych podatków zbiera minister finansów, dzielona jest na poszczególne zadania i zobowiązania polskiego państwa. Po pięciu miesiącach tego roku budżet najwięcej, niemal 66 mld zł, przelał właśnie na konto ZUS. Tak wielka jest dziura wynikająca z faktu, że składki odprowadzane przez lud pracujący miast (wsi temat nie dotyczy, bo producenci rolni mają swój mniej pazerny KRUS) na teoretycznie bezpieczną złotą jesień w zasadzie od zawsze nie są w stanie sfinansować bieżących wypłat. System jest coraz droższy, a trwały trend demograficzny oznacza, że taniej już nie będzie.

Tak dla złapania skali przypomnę, że w 2023 r., aby wywiązać się ze zobowiązań wobec emerytów, musieliśmy zrzucić się na kwotę 358 mld zł, która w ciągu 12 miesięcy urosła o niemal jedną piątą. Oznacza to, że nasze ubiegłoroczne wydatki emeryckie były bliskie szwajcarskim sprzed dwóch lat (tak, wiem, Helwetów jest czterokrotnie mniej niż Polan, niemniej zestawienie z krainą bankierów i złotych rolexów działa na wyobraźnię).

Przyglądając się sprawozdaniu z wykonania budżetu, moje oko zatrzymało się dłużej przy dwóch liczbach opisujących poziom deficytu oraz wydatków na obsługę długu. W tym drugim przypadku, najprościej rzecz ujmując, chodzi o sumę wypłaconych wierzycielom odsetek, spłaconego, nierolowanego kapitału oraz kosztów operacyjnych. W pięć miesięcy wydaliśmy tylko na ten cel blisko 25 mld zł, trzy czwarte tego, ile w obliczu rosnącej agresji Rosji przeznaczamy na armię i znacznie więcej niż na sprawy wewnętrzne (m.in. na utrzymanie policji, straży granicznej i pożarnej – 17,3 mld).

Cena za rozdawane hojną ręką publiczne wydatki bez pokrycia w przychodach staje się coraz bardziej słona. W ciągu ostatnich dwóch lat koszt obsługi długu wzrósł skokowo z ok. 26 mld do około 62 mld zł obecnie. O ile nie dojdzie do mocnego cięcia stóp procentowych, do czego obecnie prezes Glapiński się nie kwapi, za życie na krechę będziemy płacić coraz więcej.

Jeszcze na koniec kwietnia deficyt budżetu mieścił się w kwocie 40 mld zł, miesiąc później mamy już pod kreską ponad 53 mld zł z zaplanowanych na cały rok rekordowych 184 mld zł. Nie jest też wcale takie oczywiste, że ten cel uda się dowieźć. Według ekonomistów państwowego Banku Pekao odbudowa wpływów z kluczowego z punktu widzenia budżetowych przychodów VAT odbywa się zbyt wolno. Jeśli nie dojdzie do przyspieszenia, w kasie na koniec roku może zabraknąć dodatkowych 20 mld zł, co, jak oceniają autorzy tej analizy, „może się skończyć zwiększeniem deficytu, cięciem wydatków lub nowymi podatkami, a być może wszystkim naraz”.

Minister finansów jest w coraz trudniejszym położeniu. OK, nie ma dramatu, ale też nie za bardzo widać przestrzeń na jakieś aktywne ruchu, czyli np. tak lubiane przez polityków nowe programy społeczne. Co więcej, paradoksalnie „kara” za rozbuchane wydatki w postaci nałożonej właśnie na Polskę procedury nadmiernego deficytu może być ministrowi na ręką. To doskonały argument, by na posiedzeniach reaktywowanego Komitetu Ekonomicznego, którego jest szefem, „kilować” śmiałe, ale kosztowne inicjatywy koleżanek i kolegów z koalicyjnego rządu. Jeśli gdzieś szukać ryzyk na dotrwanie obecnej formacji do końca kadencji, to osobiście stawiam rzecz jasna na pieniądze. Wiadomo przynajmniej, o co chodzi.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version