Trudno uznać za przypadek, że Barbara Skrzypek i Jerzy Breitkopf zachowali stanowiska, gdy wraz z prezydentem Lechem Wałęsą do kancelarii wszedł nowy szef tego urzędu, Jarosław Kaczyński, i że to właśnie oni Kaczyńskiemu – osobie bez jakiegokolwiek doświadczenia w pracy urzędowej – pomogli odnaleźć się na tym stanowisku.

Była połowa września 1980 roku, gorący okres rewolucji „Solidarności”, tuż po podpisaniu porozumień sierpniowych. Do pracy w Urzędzie Rady Ministrów (URM) przyszła dwudziestojednoletnia Barbara Skrzypek. Spędziła w nim dziewięć lat u boku czterech premierów, w tym Jaruzelskiego, Messnera i Rakowskiego. Pełniła funkcje m.in. starszego referenta i starszego statystyka w kancelarii tajnej, w gabinecie premiera oraz w gabinecie szefa URM-u, którym od 1985 roku był generał Michał Janiszewski, jeden ze współautorów wprowadzenia stanu wojennego w 1981 roku i członek Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego.

Nie wiadomo, co dokładnie Skrzypek robiła w URM-ie. Ale sam fakt pracy w kancelarii tajnej, do której trafiały dokumenty zawierające najważniejsze tajemnice państwa przekazywane szefowi rządu przez różne urzędy i instytucje oraz stanowisko w gabinecie premiera, oznacza, że „pani Basia” była osobą cieszącą się pełnym zaufaniem nie tylko przełożonych, lecz także cywilnych i wojskowych służb, które przecież dokładnie prześwietlały wszystkich mających dostęp do tajemnic państwowych. Co do ich „szczelności”, ale też lojalności nie mogło być przecież żadnych wątpliwości.

Kariera Barbary Skrzypek w URM-ie zakończyła się 10 września 1989 roku. To szczególny moment. Dwa tygodnie wcześniej wybrano pierwszego niekomunistycznego premiera – Tadeusza Mazowieckiego – którego Kaczyński tak mocno próbował skleić z Jaruzelskim. Mimo to Skrzypek nie zdecydowała się na pozostanie w URM-ie, by wziąć udział w historycznej zmianie i poczekać na ludzi „Solidarności”. Poszła za to za swoim szefem – generałem Janiszewskim – do kancelarii prezydenta Jaruzelskiego. Tu dochodzimy do sedna – zarówno Breitkopf, jak i Skrzypek należeli do najbliższych współpracowników Janiszewskiego, który z kolei uważany był za jednego z najbardziej zaufanych współpracowników generała Jaruzelskiego.

Janiszewski od 1972 roku był jego przybocznym kolejno jako szef gabinetu ministra obrony, szef URM-u, wreszcie jako szef kancelarii prezydenta. Był również członkiem PZPR-u i Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego (WRON), niekonstytucyjnego organu, który kierował państwem w czasie stanu wojennego. Litania stanowisk, która musi robić wrażenie na każdym, kto choć pobieżnie zna realia tamtych czasów. O zasięgu jego wpływów świadczy to, że to on wymyślił nazwę Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego, a jako jedna z dwóch osób (drugą był generał Florian Siwicki) prowadził rozmowy z kandydatami do WRON-u.

W początkowym okresie swojej wojskowej kariery wiele zawdzięczał wojskowym radzieckim, którzy zajmowali wówczas najważniejsze stanowiska w polskiej armii. W 1950 roku jako dwudziestoczterolatek wstąpił do partii komunistycznej i został słuchaczem Oficerskiej Szkoły Łączności Radiowej w podwarszawskim Zegrzu. Na oficera wykształcił się błyskawicznie – w niespełna trzy miesiące ukończył kurs przeszkolenia inżynierów. Co ciekawe, nie zgłosił się tam sam, ale został powołany jako student politechniki w Gdańsku, której w efekcie nie ukończył. Od razu po ukończeniu kursu, zamiast trafić do garnizonu gdzieś w Polsce, został przydzielony do węzła łączności MON. Po półtora roku został zastępcą szefa tej jednostki (na etacie podpułkownika) i głównym inżynierem, czyli osobą współodpowiedzialną za całą łączność resortu ze światem zewnętrznym.

Banałem byłoby stwierdzenie, że osoba zajmujące tak kluczowe stanowisko musiała się cieszyć najwyższym zaufaniem przełożonych. Musiała być nie tylko dokładnie sprawdzona przez wojskowe służby, lecz także prawdopodobnie z nimi związana. Były to czasy stalinowskie, najważniejsze stanowiska w armii zajmowali Rosjanie z bogatą przeszłością w Armii Radzieckiej – komendantem szkoły łączności, którą kończył Janiszewski, był oficer radziecki, tak samo szefem wojsk łączności, a ministerstwem obrony, którego łączność Janiszewski obsługiwał, był radziecko-polski generał Konstanty Rokossowski. Jego awanse w latach 50. zatwierdzali również radzieccy oficerowie. Oczywiście nie tylko. W aktach personalnych Janiszewskiego, do których udało mi się dotrzeć, znaleźć można na przykład podpisy jednego z szefów departamentu kadr MON płk. Napoleona Czesnaka. Warto o tym wspomnieć, bo Czesnak w okresie stalinowskim był ławnikiem w procesach politycznych – m.in. kierownictwa podziemnej PPS. W 1951 r. – nomen omen 17 września – osobiście odbierał od Janiszewskiego wyjaśnienia, w których dokonał rozliczenia ze swoją „drobnomieszczańską” przeszłością. Ojciec Janiszewskiego był lekarzem, powstańcem wielkopolskim, został zamęczony w obozie koncentracyjnym w Mauthausen. Miał epizod w armii niemieckiej podczas pierwszej wojny światowej, ale brał też udział w wojnie polsko-bolszewickiej. Brat ojca był z kolei księdzem, który również zmarł w hitlerowskim obozie (Gusen). Matka – Maria z domu Schmidt – miała niemieckie korzenie, jej przodkowie w połowie XIX wieku przyjechali do Poznania z Saksonii. Rodzina przed wojną była związana z obozem piłsudczykowskim. Sam zaś Janiszewski całą okupację pracował jako elektromonter w niemieckiej firmie. Trzeba przyznać – z punktu widzenia stalinowskich dowódców same „kompromaty”.

Zasadne wydaje się w tym miejscu pytanie, czy Michał Janiszewski nie był przypadkiem związany z radzieckimi służbami wojskowymi? Pytanie, na które jednak nie ma jednoznacznej odpowiedzi, wzmacnia jego dalsza, błyskotliwa kariera.

Z MON-u w 1954 roku Janiszewski przeszedł do szefostwa wojsk łączności, skąd w 1962 roku został wysłany na roczny kurs w akademii łączności w Leningradzie. Tu jedna ważna uwaga – wojska łączności to jeden z najbardziej wrażliwych rodzajów sił zbrojnych, będący w ścisłym zainteresowaniu służb wywiadu i kontrwywiadu. Po powrocie z Leningradu Janiszewski trafił od razu do Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, co sugeruje, że kurs w ZSRR miał go do tego przygotować. Świadczy o tym stanowisko komendanta stanowiska dowodzenia, które objął cztery miesiące po powrocie. Tym zaś, który dowodził, był kolejny „towarzysz radziecki”, czyli szef sztabu generalnego w latach 1954-1965 Jurij Bordziłowski, generał Armii Czerwonej i członek partii bolszewików od lat dwudziestych, który w historii zapisał się jako ten, który wydał wojsku rozkaz użycia broni w czasie pacyfikacji Poznańskiego Czerwca 1956 r. W nagrodę za „sumienną i ofiarną pracę” Janiszewski w połowie lat 50. dostał od niego zegarek.

Trudno więc uznać za przypadek, że pod koniec PRL-u, w 1983 roku, Janiszewski wszedł do władz Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej, którym kierował wówczas były żołnierz partyzanckiego oddziału NKWD z okresu drugiej wojny światowej – Stanisław Wroński.

Wróćmy jednak do miejsca, gdzie przecięły się losy Michała Janiszewskiego i Jarosława Kaczyńskiego. Czyli do kancelarii prezydenta. Gdy Jaruzelski został głową państwa, a Janiszewski – szefem jego kancelarii, stanowisko to odstąpił mu Jerzy Breitkopf, przesuwając się na fotel zastępcy. W sumie nic dziwnego, skoro był również jego doradcą. Z kolei sekretarką Janiszewskiego została Barbara Skrzypek. Trudno uznać za przypadek, że Skrzypek i Breitkopf zachowali stanowiska, gdy wraz z prezydentem Wałęsą do kancelarii wszedł nowy szef tego urzędu, Jarosław Kaczyński, i że to właśnie oni najbardziej Kaczyńskiemu – osobie bez jakiegokolwiek doświadczenia w pracy urzędowej – pomogli odnaleźć się na tym stanowisku. Intrygujące, że o Janiszewskim w swoich wspomnieniach prezes PiS-u milczy.

Dalsze losy tego generała są równie ciekawe, a może wręcz sensacyjne. Po przejściu na wojskową emeryturę zamieszkał w Konstancinie, w willi, która należała wcześniej do resortu spraw wewnętrznych i miała status tajny. W 2019 roku TVN24 ujawnił, że Janiszewski nie zasiadł na ławie oskarżonych w procesie autorów stanu wojennego, gdyż w lipcu 2007 roku – za czasów pierwszych rządów PiS-u – Instytut Pamięci Narodowej uznał go za zmarłego. Co więcej, za prokuraturą informację przekazały media, a w prasie pojawiły się nawet nekrologi. Tymczasem generał zmarł dopiero dziewięć lat później. Śledztwo w sprawie autorów stanu wojennego prowadził prokurator Piotr Piątek i to on podpisał się pod aktem oskarżenia, w którym uznał, że Janiszewski nie żyje. Na jakiej podstawie? Tego nie udało się wyjaśnić. Śledztwo w tej sprawie umorzono. Prokuratura w Gliwicach poinformowała w 2020 roku – a więc w czasie drugich rządów PiS-u i Zbigniewa Ziobry w Ministerstwie Sprawiedliwości – że działania prokuratora wynikały z błędnego przekonania, że generał nie żyje, a nie z jego umyślnego działania. Na jakiej podstawie tak stwierdzono, nie wiadomo. Tak jak nie jest do końca jasne, dlaczego prokurator nie został pociągnięty do odpowiedzialności, skoro śledczy z Gliwic stwierdzili, że jednak doszło z jego strony do zaniechania.

O tym, że Janiszewski nie umarł, mówił na rozprawie w 2008 roku generał Jaruzelski, a dwa lata wcześniej żona Janiszewskiego przesłała do IPN-u zaświadczenie lekarskie, że przeszedł udar mózgu i nie może się stawić przed prokuratorem. Ale prokurator Piątek nawet tego nie zweryfikował.

Sam w rozmowie z TVN24 rzucił na tę sprawę zagadkowe światło. „Ja w tej sprawie nie wykonywałem niemal żadnych czynności śledczych. To głównie mój brat” – powiedział, odmawiając dalszej wypowiedzi. Brat to inny ważny prokurator, Przemysław Piątek, który w rządzie Jarosława Kaczyńskiego (2006–2007) pełnił funkcję wiceministra sprawiedliwości – był jednym z zastępców Zbigniewa Ziobry (po zmianie władzy przeszedł w stan spoczynku jako prokurator prokuratury krajowej). Z Przemysławem Piątkiem kilka dni po tym, jak sprawa ujrzała światło dzienne, rozmawiały dziennikarki „Rzeczpospolitej”. Powiedział wówczas, że jego brat Piotr nie rozmawia z mediami, a pominięcie Janiszewskiego w akcie oskarżenia skomentował tak: „Nie wiem, dlaczego tak się stało, jestem zaskoczony”.

Fragment książki „Szpiedzy Putina. Jak ludzie Kremla opanowują Polskę” Grzegorza Rzeczkowskiego wydanej przez Wydawnictwo W.A.B. Tytuł, lead i skróty od redakcji „Newsweeka”.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version