Aby zmienić taki wzorzec postępowania, zacznijmy od siebie samych. Transformujemy obecny system myślenia w system afirmujący życie — czytamy w wydanej właśnie w Polsce książce „Rozwiązywanie konfliktów poprzez porozumienie bez przemocy”.

Marshall B. Rosenberg: — Za pomocą empatii dla siebie. Moje warsztaty zazwyczaj zaczynam w taki sposób: „Proszę sobie przypomnieć jakąś niezbyt odległą sytuację, coś, co zrobiliście, a czego teraz życzylibyście sobie nie zrobić. Mówiąc językiem szakala: kiedy ostatni raz popełniliście błąd? Jeśli weźmiecie udział w warsztatach i osiągniecie zamierzony skutek, to już nigdy nie pomyślicie, że zrobiliście coś źle, że popełniliście błąd. Nikt nigdy nie popełnił błędu ani nikt nigdy w przyszłości błędu nie popełni. Ale jeśli w tej chwili jeszcze wierzycie, że coś takiego jak błąd istnieje, to opiszcie tę sytuację. Proszę, przypomnijcie sobie, co wtedy powiedzieliście sami do siebie”.

Ten głos, który przemawia do nas, nazywam wewnętrznym sędzią. Oceny są bardzo ważne w naszym życiu. Chcemy wiedzieć, czy to, co czynimy, sprzyja życiu. Powstaje pytanie innego rodzaju: Jak się oceniamy, jeśli nie jesteśmy w stu procentach doskonali? Już jako dzieci nauczyliśmy się osądzać własne zachowanie według zasad moralnych: słuszne, niesłuszne, dobre, złe. Zamiast być dla siebie wyrozumiali i współczujący, zostaliśmy wyedukowani, by robić sobie wyrzuty. Takie działanie prowadzi do samospełniających się przepowiedni, ponieważ ciągłe wmawianie sobie: „Jestem głupi”, na pewno nie sprawi, że stanę się mądrzejszy.

Aby zmienić taki wzorzec postępowania, zacznijmy od siebie samych. Transformujemy obecny system myślenia w system afirmujący życie, to znaczy: bez wyrzutów, bez kary, bez wstydu, bez poczucia winy. Wewnętrzny sędzia właściwie pragnie przyczyniać się do tego, aby nasze potrzeby zostały zaspokojone, i próbuje w tym celu stawiać pod znakiem zapytania to, jak się zachowujemy. Niestety, nasz biedny sędzia został wychowany w języku szakali i nie jest w stanie nauczyć nas niczego nowego bez niechęci do siebie. Jego intencje są dobre, musimy więc mu pokazać, w jaki sposób może bez przemocy wydawać opinie na temat podejmowanych przez nas wyborów. Dzięki temu możemy znaleźć skuteczną drogę do zaspokojenia naszych potrzeb mniejszym kosztem.

— Załóżmy, że jestem psem. Jem coś, od czego choruję. W konsekwencji wyciągam z tego doświadczenia naukę na przyszłość, aby potrzebę pożywienia zaspokoić skutecznie, nie ponosząc zbyt dużych kosztów. Niestety, nie jestem jednak psem. Dlatego mówię do siebie, kiedy już zjadłem coś, co mi zaszkodziło: „Jak możesz być taki głupi? Ciągle jesz niezdrowe potrawy, przecież wiesz, że to ci nie służy. Kiedy wreszcie nabierzesz rozsądku?”. W ten sposób sam sobie wyjaśniam, dlaczego jem coś szkodliwego: otóż dlatego, że jestem nierozsądny. A więc w dalszym ciągu mogę postępować tak samo jak dotąd, ponieważ jestem nierozsądny.

Zawsze, gdy widzę psy, zazdroszczę im. Psy nie muszą zastanawiać się nad takimi rzeczami, by zaspokoić swoje potrzeby.

Gdyby mój wewnętrzny sędzia zakosztował wychowania, które sprzyja życiu, prześledziłby z uwagą moje zachowanie; kiedy zobaczyłby, że robię coś, co nie jest zgodne z moimi potrzebami, zapytałby: „Czy to, co robisz, służy życiu?” Jeśli okazałoby się, że nie, dodałby: „Co mógłbyś zrobić, aby znaleźć skuteczną drogę, która będzie cię mniej kosztowała?”. Słuchając tak postawionych uwag, nie będę robił sobie żadnych wyrzutów i nie będę myślał, że zrobiłem coś źle. Nie będę również myślał, że zrobiłem coś dobrze. Im więcej wszystko analizujemy, tym mniej żyjemy. Uczmy wewnętrznego sędziego posługiwania się językiem żyrafy, czując empatię lub, inaczej mówiąc, wykazując wobec niego współczucie. Moglibyśmy się wiele nauczyć dzięki własnym ograniczeniom, gdybyśmy umieli je celebrować i smakować; moglibyśmy również wyciągać naukę z naszego zachowania, nie tracąc od razu szacunku do siebie. Bardzo ważna i równocześnie niesłychanie pomocna jest w tej nauce empatia skierowana do samego siebie.

Teolog Paul Tillich powtarzał, że życie polega na tym, by mieć odwagę – również odwagę grzeszenia. Takie podejście zakłada, że przejmujemy odpowiedzialność za kreowanie każdej kolejnej chwili życia. Czy się to udaje, czy nie, dowiadujemy się zawsze później.

Tak, do tej pory poruszałem jedynie kwestię wewnętrznego sędziego. Istnieje jednak drugi ważny element nas samych, który nazywam wewnętrznym decydentem. To on dba o to, aby życie było pełne i piękne. Jego zadaniem jest zapewnienie nam pożywienia i zadbanie o nas. Jest na świecie wiele rzeczy, które mogą przyczynić się do wzbogacenia życia, więc można sobie wyobrazić, jak trudne zadanie ma on do spełnienia. Proszę się zastanowić, ile decyzji musi on samodzielnie podjąć: O której godzinie wstaję? Co chcę jeść? Dokąd pójdę? Co będę tam robić? Co powiem? Kiedy kogoś spotkam? To sporo pracy. Tkwi w tym jednak nieprzeciętne bogactwo i ogrom mocy. Każdy z nas z osobna przypomina elektrownię – są w nas niezmierzone zasoby. W każdym momencie naszego życia mamy potencjał, który możemy wykorzystać, by służyć życiu lub by je niszczyć. Podejmujemy wiele decyzji. Z tego względu uważam, że ciągłe uświadamianie sobie wagi naszych słów i czynów jest rzeczą ważną, tak samo jak ustawiczne zadawanie sobie pytania: W jaki sposób korzystam z tego bogactwa?

Zatem zadaniem wewnętrznego decydenta jest dbałość o spełnione życie, a wewnętrzny sędzia osądza, czy mu się to udało, czy nie. Podchodźmy do obu tych wewnętrznych części nas samych z empatią.

Wracając do poprzedniego wątku: gdy już zostały spisane słowa wewnętrznego sędziego, poświęcamy uwagę wewnętrznemu decydentowi. Pytamy: „Gdy zrobiłaś to, co nazywasz błędem, a więc na przykład, gdy zjadłaś te trzy porcje tortu, co skłoniło cię do takiego postępowania? Jaka potrzeba?”.

Tym sposobem podchodzimy z empatią do naszego wewnętrznego decydenta, dzięki czemu możemy go zrozumieć. W istocie ani wewnętrzny sędzia, ani wewnętrzny decydent nie mają na celu niczego złego. Grają w jednej drużynie, obaj dbają o nasz dobrostan. Jakkolwiek byśmy postąpili, zaczynamy od uświadomienia sobie, że nie popełniliśmy żadnego błędu, gdyż nasze działanie ma zawsze konkretny powód. Zrobiliśmy jakąś rzecz dla zaspokojenia pewnej potrzeby. Takie podejście nie ma na celu usprawiedliwienia naszego zachowania, lecz jest próbą dostrzeżenia prawdy. Nie wydaję opinii, nie osądzam, czy coś było słuszne, czy nie.

Wczuwanie się pojmuję jako empatyczne rozumienie wewnętrznego sędziego. Chodzi o dostrzeżenie potrzeby, którą wewnętrzny sędzia odbiera jako niezaspokojoną. Przysłuchujemy się z empatią również naszemu wewnętrznemu decydentowi, kiedy mówi, jaką potrzebę chciał zaspokoić. Czasami zdarza się, że im obu chodzi o tę samą potrzebę. Wewnętrzny decydent wybiera strategię, która ma za zadanie zaspokoić potrzebę i albo się sprawdza, albo nie. Może być tak, że wewnętrzny sędzia nie zgadza się na tę strategię, gdyż nie spełnia ona innej ważnej potrzeby.

— Mam nadzieję, że pani wewnętrzna decydentka nie używa języka urzędowego. „Musiałam to zrobić”, „Nie miałam wyboru”, „Nie miałam czasu”, „Polecenie z góry”, „Zawsze tak robiliśmy”, „Ponieważ takie jest prawo” – każdą tak sformułowaną próbę odmowy wzięcia odpowiedzialności za swoje postępowanie nazywam językiem urzędowym. Mam nadzieję, że pani wewnętrzna decydentka mówi: „Postanowiłam to zrobić”. Język urzędowy jest niebezpieczny. Nazwę tę zapożyczyłem od Adolfa Eichmanna. Gdy Eichmann stanął przed sądem, by odpowiadać za przestępstwa wojenne, zapytano go, czy nie było trudno posyłać tysiące ludzi na śmierć. Odpowiedział: „Było to bardzo proste”. Następnie wyjaśnił, że działo się tak za sprawą struktury języka. On i inni oficerowie posługiwali się językiem, który dawał im poczucie, że nie są odpowiedzialni za swoje czyny. Sami nazwali ten język językiem urzędowym.

Więc chcemy nauczyć naszego wewnętrznego decydenta czy decydentkę odpowiedzialności za swoje wybory i używania języka potrzeb.

— W takim wypadku koniecznie musimy podejść z empatią do wewnętrznego decydenta. Przecież w żadnym razie nie chcemy, aby wewnętrzny decydent robił coś bez lekkości i frajdy.

— Kiedy pracowałem w klinice jako psycholog, postanowiłem zrobić listę wszystkich czynności, które, jak myślałem, muszę wykonywać, a których nie znosiłem. Nie chciałem robić tego, co nie dawało mi zadowolenia. Nawet ciężką pracę można wykonywać z lekkością, jeśli jej celem jest służenie życiu. Na samym początku spisu czynności przychodzących mi niezwykle opornie umieściłem: pisanie historii choroby pacjentów. Straszna robota, która w moich oczach nikomu nie była potrzebna. Gdy zastanowiłem się głębiej, dlaczego ją wykonuję, odnalazłem jeden jedyny powód: wynagrodzenie. Oto, co postuluję na wszystkich warsztatach: nie pracujcie nigdy dla pieniędzy.

— Każdemu, kto przytacza ten argument, mówię tak: Bierz pieniądze za pracę, którą chętnie byś wykonywał. Czy widzi pani różnicę? Nie pracuj nigdy dla pieniędzy, lecz dbaj o to, abyś dostał pieniądze, których potrzebujesz na wykonywanie takiej pracy, jaką chcesz się zajmować. Żadna matka nie karmi piersią dziecka, aby dostać za to trochę jedzenia. Ale jeśli nie dostanie jedzenia, nie będzie mogła karmić dziecka.

*Marshall B. Rosenberg — amerykański psycholog, mediator, pisarz i nauczyciel. Począwszy od wczesnych lat 60. XX wieku, opracował ideę Porozumienia bez Przemocy. W 1984 r. założył międzynarodową organizację non-profit, w której pełnił funkcję dyrektora ds. usług edukacyjnych. Zmarł w 2015 r.

Fragment książki „Rozwiązywanie konfliktów poprzez porozumienie bez przemocy” Marshalla B. Rosenberga i Gabriele Seils wydanej przez Wydawnictwo Czarna Owca. Tytuł, lead i skróty od redakcji „Newsweeka”. Książkę można kupić tutaj.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version