– Możesz sobie czasami pozwolić na lody i na kiełbaskę z grilla. Byle nie wejść w nadwyżkę kaloryczną – radzi Katarzyna Guzik, która ze 185 kg wagi stopniowo odjęła sobie 100. Ale wiele osób próbuje schudnąć szybko za wszelką cenę, ryzykując zdrowie.

Byłam akurat na majówce w Paryżu i zobaczyłam, jak z trzeciego piętra kamienicy straż pożarna wyciąga człowieka, którego ratownicy medyczni nie dali rady znieść na noszach. Klatka schodowa okazała się zbyt wąska. Pomyślałam wtedy: co by było ze mną? Wyobraziłam sobie, jak by mnie wyciągali dźwigiem z domu. A gdybym umarła? Czy byłaby tak duża trumna? – mówi Katarzyna Guzik, która przy wzroście 170 cm ważyła 185 kg.

– Wiele z moich koleżanek jest na diecie – albo właśnie jakąś zaczęły, albo skończyły, trochę schudły, po czym wracały do poprzedniej wagi, znów chudły i wracały. Odkąd pamiętam, ciągle musiały dostosowywać ubrania do aktualnej sylwetki. Ja zawsze miałam wysoką wagę i ubrania w dużym rozmiarze. Przyzwyczaiłam się. Lubiłam swoje życie, dużo podróżowałam, nie miałam oporów, żeby wsiąść do samolotu, choć musiałam prosić o specjalny pas, a osoba obok mnie nie mogła opuścić podłokietnika – opowiada Katarzyna.

Pracuje w domu, zdalnie. – Nigdy nie byłam na etacie ani nawet na rozmowie o pracę. To było bezpieczne – nie musiałam spotykać się z innymi, zakładać służbowego stroju. Było mi dobrze – tłumaczy. Dopóki nie zobaczyła w Paryżu tej akcji z wyciąganiem człowieka przez okno. – Wtedy poczułam, że jak nie zredukuję wagi, to może się to źle skończyć – mówi Katarzyna.

– Mam 170 cm wzrostu, po urodzeniu drugiego dziecka ważyłam 116 kg, więc w ciąży jeszcze więcej, ale ile? Nie wiem, wstydziłam się zważyć – wspomina Dorota Korman. W końcu stanęła na wagę. Okazało się, że urządzenie ma limit 105 kg. Była poza limitem. – Miałam kłopot z zawiązaniem butów, wejściem na drugie piętro bez zadyszki czy kupieniem ubrań w sieciówce – mówi.

Szacuje się, że w Polsce – w zależności od województwa – od 60 do 70 proc. społeczeństwa ma za dużo kilogramów. Aż 9 mln dorosłych osób choruje na otyłość. Choć to tak duża grupa, to – jak wynika z tegorocznego raportu NIK – ignorowana przez system opieki zdrowotnej. Jedyną procedurą finansowaną przez NFZ jest chirurgia bariatryczna, czyli redukcja objętości żołądka lub zmiana drogi pokarmowej. Nie w każdym przypadku skuteczna.

Gdy otyła osoba idzie do lekarza, ten bardzo często nawet jej nie zważy (brakuje wag o nośności powyżej 150 kg), nie zmierzy ciśnienia (brakuje ciśnieniomierzy z dostatecznie szerokimi mankietami). Brakuje odpowiednich foteli dentystycznych i ginekologicznych, a w szpitalach – wzmocnionych łóżek, odpowiednich stołów operacyjnych, aparatów rentgenowskich czy do rezonansu. Często nie ma nawet odpowiednio długich igieł, by móc zrobić zastrzyk. Problemem jest przetransportowanie osoby otyłej do szpitala, bo w całej Polsce mamy tylko 33 karetki o większej nośności.

Brakuje specjalistycznych ośrodków zajmujących się kompleksowym leczeniem otyłości. Gdy u chorego na otyłość dojdzie do powikłań – cukrzycy, kłopotów z sercem czy układem hormonalnym – lista problemów się wydłuża tak jak kolejki do specjalistów. Gdy kontrolerzy NIK przygotowywali raport, okazało się, że w województwie mazowieckim do diabetologa – w przypadku pilnym – trzeba było czekać 62 dni, do kardiologa – 80, do endokrynologa – 103. Ludzie z nadwagą i otyli próbują sami się jakoś ratować.

– Często szuka się, niestety, dróg na skróty, sposobów na redukcję dużej ilości kilogramów w krótkim czasie – mówi Justyna Mizera. Jest dietetykiem, pracuje ze sportowcami, ale trafiają też do niej osoby z otyłością. Często z oznakami niedożywienia, po drakońskich dietach, a ostatnio po lekach dla chorych na cukrzycę, które stały się też środkami na otyłość. Do Pauliny Szymczak, która jest dietetykiem klinicznym i psychodietetykiem, też trafia coraz więcej osób, które najpierw wycieńczały się głodówkami, teraz lekami. – Przychodzą, gdy mają już stany ostre, nie są w stanie nic zjeść, bo cokolwiek zjedzą, wymiotują – tłumaczy.

– Najbardziej poszukiwany jest ozempic, lek zarejestrowany do leczenia cukrzycy typu 2, ale stosowany również na odchudzanie – tłumaczy farmaceutka Angelika Talar-Śpionek z portalu GdziePoLek.pl.

W 2020 r. sprzedano w Polsce 20,4 tys. opakowań tego medykamentu, dwa lata później, gdy zaczęło być głośno o tym, że może być stosowany w otyłości i braniem go pochwalił się Elon Musk – sprzedaż w naszym kraju skoczyła do 129 tys. opakowań. Na całym świecie ozempic stał się lekiem celebrytów i celebrytą wśród leków. Wszędzie popyt przerósł podaż – w Polsce refundowany ozempic jest teraz praktycznie nieosiągalny. Cena nierefundowanego leku w najbardziej popularnej dawce 1 mg zaczyna się od 927 zł. W mediach społecznościowych są grupy otwarte, na których można kupić go z drugiej ręki jeszcze drożej niż w aptece.

Są też grupy zamknięte, w których ci, co są na ozempicu, wymieniają się opiniami z tymi, którzy są na innych lekach, podobnie działających. Wiele osób bierze wszystkie po kolei. Na jednej z grup, która ma 3 tys. członków, są narzekania, że już po pierwszych, najniższych dawkach pojawiają się męczące biegunki, „chlustające wymioty”, na innej grupie (prawie 80 tys. członków) kobieta, która brała ozempic, pisze, że zamiast schudnąć, przytyła 2 kg, przeszła więc na inne leki. Mężczyzna, który od stycznia bierze saxendę i schudł 25 kg, narzeka, że jest bardzo osłabiony: „Gdy wstaję z łóżka lub schylę się i podniosę, momentalnie mam mroczki przed oczami i czuję, że odpływam, muszę się czegoś chwycić albo usiąść, żeby nie upaść. Generalnie chodzę i próbuję nie zemdleć”. Inni opisują: „nudności, okropny ból głowy”; „czuję się jak pijana i na kacu jednocześnie”, „nie mogę spać”.

Lekarstwa z grupy GLP-1, jak ozempic czy saxenda, regulują poziom glukozy, stymulują wydzielanie insuliny, ale też spowalniają perystaltykę jelit, pokarm dłużej zalega w przewodzie pokarmowym, człowiek ma uczucie, że jest syty.

Leki są rozchwytywane. Nie działa odstraszająco ani to, że mogą się pojawić bardzo groźne efekty uboczne, ani to, że lekarstwa trzeba sobie wstrzykiwać. Nie zraża też cena – np. za jedno opakowanie saxendy trzeba zapłacić średnio 480 zł, ale są apteki, w których kosztuje tysiąc.

– A to przecież dopiero początek wydatków – mówi dr Joanna Kurmanow, chirurg plastyczny. Zgłaszają się do niej osoby, które po lekach gwałtownie straciły 20-30 kg, mają tzw. ozempic face: twarz wychudzoną, zapadniętą, chcą ją jakoś poprawić. – To nie jest tak, że tkanka tłuszczowa znika tylko z brzucha czy bioder, odchodzi z całego ciała. Skóra jest wiotka, wisi. Źle wygląda nie tylko na twarzy, ale też na piersiach, rękach, nogach – tłumaczy dr Kurmanow. – Jeśli osoby, które biorą lek blokujący uczucie głodu, jeszcze do tego wymiotują, to prosta droga do niedożywienia.

Widząc zapadniętą twarz i słuchając opowieści pacjentów, dr Kurmanow ma wrażenie, że są ofiarami trendu „bądź chudy za wszelką cenę”. Nie zdają sobie sprawy, że wraz z gwałtowną utratą tkanki tłuszczowej następuje utrata masy mięśniowej, a to wpływa na wiek biologiczny i powoduje, że metrykalna 50-latka może mieć organizm 70-latki, zwiększa się ryzyko kontuzji, osteoporozy. Aby temu zapobiec, tworzy się nowe leki.

Dr Kurmanow wyobraża sobie, ile firm będzie czerpać korzyści z takiego leczenia otyłości – producenci leków na odchudzanie, na zachowanie mięśni, firmy produkujące odżywki białkowe, wypełniacze tkankowe, mikroelementy. A także lekarze medycyny estetycznej i chirurdzy plastyczni. W USA są już specjalne oferty: likwidacja efektu „ozempicowej twarzy”, „ozempicowego tyłka”: liftingi, wszczepianie tłuszczu. – To, co teraz widzimy po wprowadzeniu leków, które powodują utratę wagi, to szaleństwo. Dobry interes dla firm farmaceutycznych i lekarzy, ale nie jestem pewna, czy dla pacjentów – mówi dr Kurmanow.

Niedawno amerykański „Newsweek” opublikował tekst, w którym lekarz Jay S. Feldstein, dyrektor generalny Philadelphia College of Osteopathic Medicine, opisał swoje doświadczenia z lekiem ozempic – zaczął brać w ubiegłym roku, ważył 112 kg, miał objawy cukrzycy typu 2 i bezdech senny. Po ozempicu schudł 15 kg, stężenie glukozy we krwi się unormowało, zaczął lepiej spać. Jednak gdy odstawił lek, w ciągu dwóch tygodni przytył 8 kg, więc znów zaczął brać. „Zadałem sobie pytanie: czy znaleźliśmy panaceum, czy otworzyliśmy puszkę Pandory?”.

To, z jakim zapałem ludzie zaczęli sobie robić zastrzyki, Dorocie Korman przypomina zapał, z jakim wcześniej masowo sięgało się po inne sposoby na szybkie zgubienie kilogramów. – Głodówki, keto, dukany, szejki, diety proteinowe, kapuściana, 1000 kalorii. Ludzie wchodzili w to, katowali się, bo chcieli jak najszybciej obniżyć wagę! To cel nadrzędny. Nieważne, ile trzeba się będzie przy tym nacierpieć – mówi Dorota Korman.

Wie po sobie, przeszła wszystkie restrykcyjne diety cud, nawet czekoladową – trzeba było jeść dwie tabliczki dziennie, nic poza tym. – Byłam wyczerpana, wściekła, wypadały mi włosy. Z kolei po keto zostało mi stłuszczenie wątroby, na dukanie dorobiłam się kamieni w nerkach. Żadnej z tych diet nie lubiłam, każda wydawała mi się karą. Jak tylko się kończyła, odbijałam sobie to „katowanie”, chciałam się jakoś nagrodzić i po chwilowym spadku wagi wracałam do tej sprzed diety – wspomina Dorota Korman.

W końcu zaczęła jeść to, co lubi, ale licząc kalorie i pilnując, żeby być zawsze w deficycie kalorycznym. Pozbyła się 40 kg. Na Instagramie prowadzi profil „Życie na deficycie” i pokazuje siebie: przed redukcją, gdy ważyła niemal 120 kg, i teraz – lżejszą. Zamieszcza zdjęcia także w bieliźnie, żeby było widać, jak zmieniła jej się sylwetka. Przez to, że traciła wagę stopniowo, nie ma obwisłej skóry na twarzy, rękach czy nogach.

– Założyłam, że skoro tycie zajęło mi wiele lat, to nie pozbędę się otyłości w rok – mówi Katarzyna Guzik. Dzięki deficytowi kalorycznemu w 3,5 roku ze 185 kg odjęła sobie 100. Bez operacji bariatrycznej, choć jej proponowano. Bez wsparcia dietetyka.

– Pomyślałam, że muszę to zrobić samodzielnie, bo co będzie, gdy skończy się współpraca z dietetykiem? Kto mnie poprowadzi za rękę i powie: „dzisiaj jedz to”, „jutro jedz tamto”, „a jak za miesiąc przyjdziesz, to zmienimy kaloryczność”. Postanowiłam sama się tego nauczyć – mówi.

– Nigdy nie lubiłam ćwiczyć i nie wyobrażam sobie siebie biegającej. Choć każdy powtarza, że bez ćwiczeń nie schudniesz, sprawdziłam na sobie: można schudnąć. Nawet z obawą patrzę na tych, którzy ważąc tyle, co ja kiedyś, zaczynają biegać albo dźwigać ciężary. Czy ktoś z tych, którzy im to doradzili, zadał sobie pytanie: co będzie z ich stawami? Jak oni będą się czuć po takim wysiłku? Ja jedynie spaceruję.

Na Instagramie i na blogu tłumaczy, jak unikając ryzykownych dróg na skróty, zredukowała wagę. – Gdy zdecydujesz się na deficyt, możesz sobie pozwolić i na lody w lecie, i czasami na kiełbaskę z grilla. Tylko we wszystkim trzeba zachować umiar i pamiętać, że nie tyjesz od konkretnych produktów. Tyjesz od nadwyżki kalorycznej – tłumaczy. I dodaje, że postawiła przed sobą zadanie: przekonać ludzi, że nie ma lepszej drogi niż deficyt kaloryczny – jedz mniej, niż potrzebujesz.

– To, ile można, żeby nie przybierać na wadze, a ile, żeby ważyć mniej, łatwo jest obliczyć, są specjalne aplikacje. Jeżeli ważysz 100-120 kg, nie możesz wzorować się na koleżance z pracy, która waży 70. Musisz dostosować redukcję kalorii do swojej wagi, swojego organizmu i trybu życia. Potem co miesiąc korygować, bo gdy zaczynamy chudnąć, automatycznie spada nam zapotrzebowanie. Przy czym nigdy nie wolno schodzić poniżej tego, co jest potrzebne do utrzymania podstawowej przemiany materii i do tego, żeby organizm się regenerował. Taki sposób redukcji nie daje natychmiast spektakularnych efektów, trwa dłużej, ale jest skuteczny – mówi Katarzyna Guzik.

– Nie każdy jest w stanie zrobić to sam z siebie: dzisiaj postanawiam, od jutra stosuję – tłumaczy dietetyczka Justyna Mizera. Dlatego dobrze, że osoby, które już to zastosowały, wspierają te, które dopiero o tym myślą. – Radziłabym zacząć od badań. Być może na samodzielną redukcję jest już za późno. Może potrzebna byłaby konsultacja z diabetologiem, endokrynologiem albo kardiologiem. Trzeba najpierw sprawdzić, w jakim stanie jest organizm, jak funkcjonują narządy. Jeśli okaże się, że nie jest konieczne wsparcie medyczne, można samemu spróbować eliminować po kolei składniki, które szkodzą. Każdy świetnie sobie zdaje sprawę z tego, co jest na tej liście: słodzone napoje, fast foody, produkty wysoko przetworzone, smażone. Na początek zawsze polecam wyeliminować choćby jedną rzecz. Jeżeli ktoś wypijał codziennie dwa litry słodzonego napoju, niech najpierw odstawi tylko to. Przez trzy tygodnie nie musi robić nic innego, jedynie zamiast tego pić wodę, a już zobaczy zmiany – w wyglądzie skóry, a także w wadze. Można wtedy zrobić kolejny krok, np. zacząć jeść o stałych porach, bez podjadania pomiędzy posiłkami. W kolejnym kroku zacząć redukować kaloryczność tego, co jemy… Metodą małych kroków można zacząć duże zmiany.

– Osoby, które tak jak ja miały wagę wyjściową bardzo dużą, muszą pilnować się do końca życia. Ostatnio koleżanka, która też była otyła, mówi: „Zobacz, Kasia, hazardzista przestanie grać, alkoholik odstawi alkohol, narkoman narkotyki, a my?” – mówi Katarzyna Guzik. – Nie możemy przecież odciąć się od jedzenia. Musimy nauczyć się z nim obchodzić, nie mamy innego wyjścia.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version