Czasem mam wrażenie, że w tym całym zamieszaniu tracę z oczu to, co ważne. Rozdrabniam moją cenną uwagę na sprawy jej niegodne, roztrwaniam bezpowrotnie czas, bezmyślnie powtarzam pseudoczynności, które niczego nowego nie wnoszą do mojego życia. Powtarzam bez grama refleksji słuszne zdania, chociaż z nich nic specjalnie nie wynika poza moim subiektywnym poczuciem racji oraz przynależności do grupy, która wydaje mi się akurat bardziej niż inne atrakcyjna.
I być może już bym się dawno całkiem zagubiła w meandrach wirtualnych sporów, koncentrujących się wokół tego, czy owego kandydata na ten, czy inny urząd, ale mam gigantyczne szczęście, że żyję wśród ludzi, którzy potrafią sprawić, że umiem ze zrozumieniem odebrać ważny komunikat. Dziś będzie o wdzięczności. Może dlatego, że nagle, niczym betlejemska gwiazda, oświeciła mnie myśl, że jej brakuje i że ten deficyt rujnuje nie tylko tych, którym się jej wyrazy należą, ale i tych, którzy pomijając jeden z najważniejszych elementów dynamiki daru, są – mimo obdarowania – wciąż ubodzy. Bo docenia się przecież, dziękując, a nie obliczając, czy się dostało tyle, ile trzeba, albo, co gorsza, porównując to, co mam, z tym, co mają inni.
Wypełnia mnie wdzięczność wobec tych, którzy potrafią poprosić o pomoc w czyimś imieniu
Wypełnia mnie wdzięczność wobec tych, którzy potrafią poprosić o pomoc w czyimś imieniu. Dziękuję za to szczególnie, bo to nieoczywiste. Nie proszą o pomoc dla siebie, ale dla tych, którzy z różnych powodów nie mają głosu. Zacznę od patrona Radia Nowy Świat, Pana Konrada. To jeden z tych absolutnie wymarzonych słuchaczy, bez których nie mogłabym nigdy zacząć audycji. Bo jak jadę przez ciemną, nocną, mroźną, deszczową Warszawę, to właśnie dla Pana, bo wiem, że Pan jest, że się Pan cieszy na wspólny świt. Zresztą czeka Pan nie sam, bo jest Was, cudownych, najlepszych rannych ptaszków, kilkoro. Nie wiem tylko, czy wiecie, że dla nas, porankowców, jesteście o wiele ważniejsze i ważniejsi w procesie budzenia niż kawa, bo dajecie nam poczucie sensu. Ale teraz konkretnie, chciałam Panu, Panie Konradzie, podziękować za to, że pewnego ranka napisał Pan o tym, że Panu nie idzie. Od 15 lat wraz z przyjaciółmi wspiera Pan dzieci w więzieniu w Krzywańcu. Przebieracie się za świętych mikołajów i zawozicie dzieciakom, które do czwartego roku życia mogą przebywać w zakładzie karnym ze swoimi mamami, prezenty. I nie szło Panu, bo zbiórka jakoś nie wzbudziła w tym roku zainteresowania darczyńców. Ale jak Pan napisał, to mogliśmy trochę pomóc: zachęcić, poprosić, namówić. I dzięki temu udało się zawieźć do Krzywańca prezenty – wanienki, przewijaki, pieluszki. 12 mikołajek i mikołajów w pełnym rynsztunku uczyniło, dzięki Panu, Panie Konradzie, ten dzień magicznym, a świat o wiele lepszym. Kto by inaczej pomyślał o dzieciach w więzieniu, kto by pogadał z ich matkami, które bardzo często same będąc osobami z doświadczeniem przemocy domowej, znalazły się za murem, a rozłąka z dziećmi często stanowi najbardziej tragiczny element ich kary.
Jestem też niewypowiedzianie wdzięczna Wojciechowi Tochmanowi. Ten wybitny reporter, odważny, dobry człowiek, właściwie od samego początku pełnoskalowej inwazji ratuje zwierzęta w Ukrainie. Tak, zwierzęta są również ofiarami tej potwornej wojny: osamotnione, przykute łańcuchami do bud, przerażone, głodne, ranne. Ich ludzie uciekali w tak wielkim popłochu, że je zostawili. Nie nam to zresztą oceniać. Ich ludzie często zginęli, osierocając je w świecie, w którym, gdyby nie tacy szaleńcy jak Wojtek i spotkanych przez niego 12 strażników, nie miałyby cienia szansy na przetrwanie. Ratują psy porzucone tuż przed linią frontu, zawożą je do schronisk. Szukają im domów, bo docelowo każde zwierzę – a ratowali nie tylko psy, ale i koty, osiołki czy szynszyle – ma znaleźć adopcyjny dom, mieć własnych ludzi, którzy się o nie zatroszczą.
Kiedy to piszę, obok śpi Zocha, która trafiła do mnie spod Charkowa, niedługo po tym, jak się ta wojna zaczęła. Trafiła dzięki łańcuchowi dobrych ludzi, którzy ewakuowali zwierzęta z pseudohodowli, a potem przewieźli je do Polski, zaszczepili, wysterylizowali, wyleczyli i znaleźli im domy. Wdzięczność za Zochę dla Karoliny Korwin Piotrowskiej i Fundacji dla Szczeniąt „Judyta”.
Wojciech Tochman sam jeździ do Ukrainy, żeby ani jedna złotówka z wpłat się nie zmarnowała. Wiem, że moje „dziękuję” jest wobec tego wszystkiego maleńkie, ale je mówię. Bo wypełnia mnie wdzięczność za Waszą wrażliwość i za to, że innym też dajecie szansę na sens.