Bez względu na to, kto wygra w Ameryce, Ukraina będzie musiała pogodzić się z tym, że nie może już odzyskać ziem utraconych na rzecz Rosji. Będzie musiała oddać 20 proc. swojego terytorium — twierdzi słynny politolog Dominique Moisi.
„Newsweek”: Jak będzie wyglądał świat za rok? Czego możemy się spodziewać?
Dominique Moisi: To zależy przede wszystkim od Ameryki — tego, kto wygra w wyborach prezydenckich. To jest wręcz wybór cywilizacyjny. Ameryka będzie zupełnie innym krajem w zależności od tego, czy prezydentem zostanie Kamala Harris czy Donald Trump. Będzie to miało wielkie konsekwencje dla wojny w Ukrainie oraz dla przyszłości demokracji — zwycięstwo Donalda Trumpa stanowiłoby niemałą zachętę dla populizmu. Tak więc kluczowe kwestie zależą od Ameryki. To jest zresztą paradoks, bo Ameryka nie jest już tym, czym była kiedyś, ale wybór który ma przed sobą Ameryka 5 listopada, jest absolutnie decydujący dla całego świata. To fascynujące.
Co zmieni się najbardziej w zależności od tego, czy wygra Trump lub Harris?
Zwycięstwo Trumpa najpewniej zadałoby śmiertelny cios nadziejom Ukrainy na godne przeciwstawienie się Rosji. Ukraina musiałaby podpisać porozumienia, ale na rosyjskich warunkach. Nie dałoby się tego uniknąć. Oczywiście zwycięstwo pary Harris/Walz w Stanach Zjednoczonych nie będzie równoznaczne ze zwycięstwem Ukrainy. Ale zwycięstwo Trumpa/Vance’a będzie porażką Kijowa.
W przypadku Bliskiego Wschodu to bardziej skomplikowane. Prezydentura Kamali Harris nie będzie dobrą wiadomością dla Netanjahu. Ale pytanie brzmi — czy będzie nią zwycięstwo Trumpa? Na pozór tak… Ale w rzeczywistości mniej. Trump jakiś czas temu postanowił się zdystansować od Netanjahu. Za nic nie chce, by Izrael wciągnął Amerykę w nową wojnę na Bliskim Wschodzie, która potrwa bardzo długo.
W kwestii Chin nie jestem pewien, czy odpowiedź na pytanie „Trump lub Harris” wiele zmieni. Amerykańska polityka wobec Chin składa się z wielkiej nieufności. A jednocześnie zrobienia wszystkiego, co możliwe, aby kontynuować handel z Chinami, które są niezbędnym partnerem USA. Krótko mówiąc, największe straty — jeśli Trump wygra — poniesie Ukraina.
Jak będzie wyglądać Ukraina za rok?
Bez względu na to, kto wygra w Ameryce, Ukraina będzie musiała pogodzić się z tym, że nie może już odzyskać ziem utraconych na rzecz Rosji. Będzie musiała de facto oddać 20 proc. swojego terytorium. Jeśli wygra Kamala Haris, będzie temu towarzyszyć — w kategoriach rekompensaty — zobowiązanie Stanów Zjednoczonych do zagwarantowania bezpieczeństwa 80 proc. terytorium Ukrainy, które pozostaną niepodległe i będą należeć do Zachodu. Ameryka oświadczy: „Jesteśmy z wami. Nie możemy pomóc wam odzyskać tego, co straciliście, ale zagwarantujemy, że to, co pozostało, dołączy do obozu zachodniego. A my narzucimy Moskwie rozejm w stylu tego, jaki został zawarty między Koreą Północną i Południową i który po wielu dekadach wciąż obowiązuje”. To amerykańskie pragnienie pozostania po stronie Ukrainy zmęczy Moskwę, której siły nie są nieograniczone. To ten scenariusz, w którym Moskwa w końcu się wycofa.
A jak te gwarancje mogą wyglądać? Bo jest jasne, że nawet w przypadku wygranej Harris Ukraina nie ma szans na członkostwo w NATO. Kongres USA tego nie przegłosuje…
Istnieją formy gwarancji bez oficjalnego wejścia do NATO i bez oficjalnego wejścia do Unii Europejskiej. Możemy niejako żonglować traktatami i dawać gwarancje pokazujące, że bezpieczeństwo Ukrainy jest kluczowe dla krajów NATO — ponieważ jest ono niezbędne dla Unii Europejskiej. Uszyjemy gwarancję na miarę. Zdefiniujemy traktat ad hoc, który będzie dotyczył tylko Ukrainy. I rezultatem będzie zniechęcenie Rosji do kontynuowania swych działań.
A czego możemy spodziewać się na Bliskim Wschodzie? Pisał pan, że jest szansa na to, że obecny reżim w Iranie upadnie. Ale nie należy się z tego przedwcześnie cieszyć — bo Izrael ryzykuje znacznie więcej.
To prawda. Jeśli Iran przegra tę wojnę, reżim ajatollahów może upaść. Ale jeśli Izrael posunie się zbyt daleko i ją przegra, to musimy się liczyć z tym, że państwo Izrael przestanie istnieć. To realne ryzyko.
Obawiam się, że Netanjahu zamierza wykorzystać swoją przewagę bez umiaru. Dokona inwazji na Liban przy użyciu znacznych sił lądowych i rozpocznie nasilone operacje powietrzne przeciwko Iranowi. Istnieje ryzyko niepowstrzymanej eskalacji w nadchodzących tygodniach. Ponieważ Netanjahu wie, że ma okazję: Ameryka nie może w tej chwili go zablokować z powodu swego kalendarza wyborczego. A Iran jest słabszy niż kiedykolwiek po ciosach zadanych jego pierwszej linii obrony— Hezbollahowi. Mamy Amerykę, która jest zajęta wyborami oraz słabszy Iran. I dla Netanyahu nadszedł czas, aby zdobyć punkty. Mówi sobie: „Nikt mnie nie powstrzyma, idę naprzód— najdalej jak się da”.
Za 12 miesięcy będzie już po wyborach w Niemczech. Znamy sondaże— wygrywa CDU. Drugie jest AfD. A SPD i Zieloni daleko w tyle. To będą zupełnie Niemcy niż dotychczas.
Problem polega na tym, że Europa przez ostatnie kilkadziesiąt lat była prowadzona przez parę francusko-niemiecką. Inne kraje też były ważne: Wielka Brytania w pewnym momencie ostatnio Polska. Ale nadal, sercem, rdzeniem były Paryż i Berlin. A Paryż i Berlin dziś są osłabione. Ekonomicznie, politycznie, ideologicznie, z polaryzacją społeczeństwa, która nie istniała wcześniej — ani we Francji, ani zwłaszcza w Niemczech. Tak więc duo francusko-niemieckie mniej znaczy dla UE. I również dla siebie, bo oba kraje mniej ze sobą rozmawiają. To zła wiadomość dla Unii Europejskiej. Macron wyznaczył strategiczną autonomię Europy jako szlachetny i konieczny cel, zwłaszcza gdy nie wiemy, co będzie z Ameryką. Ale jesteśmy od autonomii strategicznej dalej niż kiedykolwiek. I nic nie zmierza w tym kierunku.
A w dodatku siły które najbardziej popierają Putina w Europie: AFD w Niemczech i Rassemblement National we Francji nabierają wiatru w żagle. A siły, które najbardziej sprzyjają Ukrainie, wręcz przeciwnie, mają tendencję do słabnięcia. Poza pewnym wyjątkami: Wielkiej Brytanii, Polski — z powodów związanych z historią i geografią. Włochy, którymi rządzi Giorgia Meloni, są też bardziej rozsądne, niż mogłoby się wydawać.
Po przyspieszonych latem wyborach Macron narzucił ostatnio rząd, który już ledwo dyszy. I ma niewiele wspólnego z tym, na co głosowali Francuzi. Czy w 2025 r. Francję czekają kolejne przyspieszone wybory?
Jestem niestety tego pewien. Obecny rząd Barniera nie przetrwa bardzo długo. A za rok będzie trzeba znowu sprowadzić wyborców do urn, bo innego rozwiązania nie będzie. Francja coraz bardziej słabnie i to jest tego część.