Cisną z każdej strony. Pracuj więcej, płać więcej. Tysiące małych ciśnień u milionów ludzi. To musi wybuchnąć.
Są dni, kiedy po prostu nie dają człowiekowi spokoju. Przychodzi SMS przypominający o zaległym rachunku za telefon. Dzwoni bank, żeby przypomnieć o spóźnieniu (dwa dni!) z ratą kredytu. Przychodzi e-mail, że odłączą internet, jeśli Krzysztof nie zapłaci w ciągu pięciu dni.
„Krzysztof! Uniknij kolejnych kroków! Ureguluj zadłużenie już dziś!”.
– Człowiek tylko pracuje – wzdycha Krzysiek. – I non stop coś spłaca. Jakby ktoś wycenił życie i rozłożył rachunek na comiesięczne płatności.
Zdarza się, że ma ochotę zadzwonić do tych ludzi od internetu, telefonu, banku, do każdego z nich, i wykrzyczeć, żeby się odczepili, bo on ma bardzo, ale to bardzo zły dzień, jak w tym filmie z Michaelem Douglasem, co się zmienił z dobrego obywatela w uzbrojonego po zęby psychopatę. A dlaczego się zmienił? Bo go wkurzyli o jeden raz za dużo.
Czterdziestka i wielkie rozczarowanie
Sandra nie wie, jak to się stało, dlaczego tak się stało, co było kroplą, która przelała czarę goryczy, ale czuje, że jeśli chodzi o związek z Michałem, doszła do ściany. A są dzieci. Jest mieszkanie. Jest pies, kredyt i czterdziestka na karku. Historia życia, mierzona comiesięcznymi płatnościami. Ludzie, uważa Sandra, nie zostali wymyśleni do takiego życia.
Polacy narzekają na skrajne zmęczenie.
Foto: 123RF
– Jakby wszyscy byli w jakimś rozpadzie – wzdycha. – Związki się sypią, znam dwie szczęśliwe pary w okolicach czterdziestki. Z takich, co są razem trochę dłużej. Prawie każdy ma kłopoty finansowe. Ludzie się czują rozczarowani, jakby ktoś nie dotrzymał obietnicy. Życie miało być świetne, a nie jest.
To nie tak, że z Michałem jest źle. Są dni, kiedy Sandra mu się przygląda jak bez koszulki łazi z kawą po kuchni, i myśli sobie: cholera, Sanderka! Ale masz fajnego typa. Ale potem ten typ wkłada garnitur i jedzie do pracy. Wraca 12 godzin później, zmęczony, apatyczny. Wyklina szefa. Wyklina polityków. Wyklina złodziei, którzy mu każą płacić podatki i nic za to nie dają. Wszystko go wkurza. Że w garażu podziemnym nie działało światło. Że winda się zacięła. Że pies sąsiadów zrobił kupę i sąsiad jej nie zebrał, niech go szlag. Że znowu tej leniwej panience z Żabki nie chciało się podejść do kasy, a samoobsługowa nie chciała zadziałać, zresztą z tymi kasami to osobna historia, stają ludzie przed tym i pół godziny myślą, jakby to była jakaś wyższa matematyka, debile po prostu. Że żona grubasa z piątego piętra chyba nic nie robi w życiu, tylko postuje bzdury na osiedlowej grupie na Facebooku.
– Z kimś takim nie masz ochoty iść do łóżka – mówi Sandra. Bo łóżko kuleje, niestety. Odwracają się plecami do siebie, a twarzami do swoich telefonów. Czasem coś razem obejrzą. Czasem ktoś ma ochotę na seks, ale wtedy zwykle ta druga osoba nie ma.
– Dlaczego tak jest? Jesteśmy koszmarnie zmęczeni i rozczarowani. Żyjemy w ciągłej niepewności, więc zasuwamy jeszcze bardziej i nie starcza czasu, żeby jakoś zadbać o siebie nawzajem. Tylko lista zadań do wykonania. A wieczorem to już sama nie wiem, czy chcę jak najszybciej zasnąć, żeby ten dzień się skończył, czy przeciwnie. Bo jutro ten bieg zaczyna się od nowa.
Kryzys klasy średniej: wszyscy narzekają
Trudno powiedzieć, co konkretnego się zmieniło. Dlaczego od kilku lat wszyscy narzekają, że im ciężko. Bo czynsze wzrosły, raty podskoczyły, wszystko zdrożało. Bo COVID. Bo wielki strach, że ruska wojna w Ukrainie rozleje się na Europę.
– A może po prostu życie odebrało ludziom tę złudną nadzieję, że wszystko będzie okej – wylicza Lena. Może to dzięki nadziei wszyscy znosili absurdy życia codziennego. Tego, że korporacją, w której pracujesz, zarządzają debile. Że politycy próbują zrobić ludziom nowe średniowiecze. Że w związku z partnerem jest tak sobie.
– Myślę… – Lena nalewa sobie kieliszek wina i mówi, że teraz, uwaga, będzie na poważnie. – Myślę, że tylko dzięki nadziei ludzkość jako gatunek zniosła ostatnie kilkadziesiąt lat. Wszyscy dali się wkręcić w to, że okej, może dziś jest ciężko, pracujesz za dużo, śpisz za mało, ale to wszystko w imię pięknego jutra. Tyle że to piękne jutro nie chce nadejść.
Ale zanim człowiek się skapnie, że tak to wygląda, rezygnuje z kolejnych małych rzeczy. Nie pójdzie do kina, bo nie ma siły. Nie spotka się ze znajomymi, bo po co, jeśli wciąż myśli o rzeczach, które ma do zrobienia, i jedyne, co może o sobie powiedzieć, to: jestem zmęczony. Przestaje dbać o relacje. Przesuwa wyjazd ze znajomymi na święte nigdy. Rezygnuje z różnych małych pasji. Lena na przykład od dziecka uwielbiała grać w gry fabularne, ale od paru lat nie ma czasu.
W końcu włącza się instynkt samozachowawczy. Człowiek zaczyna robić rzeczy, które mają sprawić, żeby takie życie łatwiej było znieść. Więcej pali. Codziennie wieczorem znieczula się winem. Codziennie rano bierze antydepresanty. I garść suplementów, które mają zastąpić normalny posiłek, bo komu by się chciało robić śniadanie, jak ma w głowie lawinę zaległości.
– Nie ma jednej konkretnej wielkiej rzeczy, która się w ostatnich latach zmieniła. Są setki małych rzeczy, które zmieniły się tylko odrobinę – zamyśla się Lena. – Odrobinę więcej presji z każdej strony. Wyższe rachunki, wyższe ceny.
Efekt jest taki, że człowiek, to znaczy Lena, jest non stop wkurzony.
– Brakuje mi cierpliwości, wszystko mnie wyprowadza z równowagi. Nie tylko mnie, większość moich znajomych też. Ludzie mają krótszy lont. Poczucie, że społeczeństwo zaraz przestanie istnieć i każdy będzie sam. Już jest sam. Jadę do pracy, stoję w korku i się przyglądam innym. Zacięte miny, wkurzone twarze. A jak jadą we dwoje, to się kłócą. Albo milczą takim okropnym milczeniem. Moi starzy tak milczeli, jak wszyscy jechaliśmy samochodem o 7.30 rano. Ja do szkoły, oni do swoich prac. Jakby ktoś – sorry, za dużo się fantasy naczytałam – rzucił na ludzkość zły czar i wszystkich poj*****.
Czasem Lena myśli sobie: dobry kosmosie, daj ludziom trochę wiary w to, że będzie lepiej, bo się tu na tej coraz smutniejszej planecie zaczną dziać straszne rzeczy.
Związki z innych czasów
– Stary świat się skończył – wzdycha Krzysiek. Rocznik 1985, czterdziestka. – Wszyscy mieli mieć domki pod miastem. Samochody. Work-life balance. Dobry seks. Dobre relacje.
Krzyśkowi związek się rozpadł dwa lata temu. Szczęśliwie bez dzieci i bez kredytu. Spakował rzeczy, zamówił dwóch chłopaków od przeprowadzek i w kilka godzin zniknął z życia swojej byłej już partnerki. Byli razem sześć lat. Mieli dwa koty, zostały z nią. Dobrze jest zacząć od zera, myślał, wpychając ostatni karton szpargałów do wyleasingowanego forda mondeo.
– Problem ze związkami jest taki, że zostały wymyślone w innych czasach – tłumaczy.
W tych czasach istniał Bóg, ale nie było mediów społecznościowych. Bóg mówił ludziom, że mają być razem, choćby nie wiem co. I mają mieć dzieci. Potem wnuki. I już. I lecą w kosmos.
Potem się okazało, że Boga nie ma, za to na Instagramie są same piękne dziewczyny. Ludzie nieustannie poznają innych ludzi i ciągle mają możliwość zmiany życia na inne.
– Stałem się strasznym cynikiem – przerywa Krzysiek. – Może to ze względu na dziwne doświadczenie mojego pokolenia. Na naszych oczach stare modele przestawały działać. Stary model rodziny, która trzyma się razem. Stary model pracy, w której pracujesz przez 40 lat. Teraz jest tak, jakby każdy musiał wymyślać sobie życie według własnego przepisu. Za ten wielki wysiłek świat obiecywał mojemu pokoleniu nagrodę: mieliśmy być wolni. Życie miało być łatwiejsze, tańsze. Tak, żebyś mógł sobie na wszystko pozwolić. Żebyś mógł, jak Edward Norton w filmie „Fight Club”, zapełniać poczucie życiowej pustki przedmiotami.
Nikt nie powiedział, że któregoś dnia przestanie cię być stać na przedmioty. Że nie będziesz miał siły poznawać nowych osób. Staniesz się niewolnikiem swojego miejsca pracy i sukinsyna, który dogląda, czy wyrabiasz normy. Który tylko czeka, aż ci efekty spadną na tyle, że się w Excelu zaświecisz na czerwono. I cię wywali.
Krzyśkowi znów przychodzi do głowy „Fight Club”. Ale teraz wolałby być Bradem Pittem, który jako Tyler Durden zamierza wypieprzyć wszystko w powietrze. Rewolucja!
Randki? Jest bardzo źle
Jakiś czas temu Konrad poszedł na randkę z byłą dziewczyną. Taką bardzo byłą, ze studiów jeszcze. Trzy lata razem. Ile sobie rzeczy obiecywali! No, ale który dwudziestoparolatek sobie nie obiecuje.
– Kaśka chciała mieć dzieci, więc się zwinąłem – uśmiecha się Konrad. Dziś sam ma syna. Z poprzedniego związku. A Kasia ma dwie córki. Siadają przy piwie i zaczynają się z siebie nawzajem śmiać. Ona po studiach przez 10 lat włóczyła się po świecie. Mieszkała w Afryce, w Skandynawii, wiecznie w podróży. Potem się zakochała i urodziła dzieciaki. A potem się odkochała, spakowała i wróciła do Polski.
– Z rozpaczy wkręciła się w różne masaże, medytacje i tak dalej – opowiada Konrad. – Chyba miała nadzieję, że coś jej uporządkuje ten życiowy chaos. Złudną. I zaczyna narzekać, że tu w Polsce jest bardzo źle. Polska jest skończona. Zbyt wielu Ukraińców, zbyt wielu uchodźców. Za duży socjal dla nierobów. Mówi, że się najeździła po świecie i widziała, jak to się kończy, jak się da ludziom za dużo wolności.
Konrad próbuje obrócić sprawę w żart. „Ale z ciebie konfiara!” – śmieje się. „Ty nic nie rozumiesz” – odpowiada Kaśka.
– Myślałem, że ze wszystkich ludzi świata ona będzie zajarana życiem. Tyle się najeździła, ma dzieciaki, pieniądze chyba też. Ma cztery dychy, wygląda świetnie, normalnie: sky is the limit. Ale wszystko źle. Wszystko ją wkurza. W nic już nie wierzy, o niczym nie marzy, bo marzenia to są dla naiwnych.
W końcu Kasia zaczyna robić złośliwe docinki pod adresem kelnerki, a między nimi zapada krępująca cisza. Konrad dopija wino, mówi, że super było się zobaczyć i do następnego. Jak to się stało? – zastanawia się, odprowadzając ją spojrzeniem. Że dziewczyna, która tak bardzo kochała życie, stała się taka zgorzkniała.
Klasa średnia: liczy się hajs i nadzieja
Michał – 43 lata, z wykształcenia psycholog, z zawodu nauczyciel, korepetytor, tłumacz i copywriter; małżeństwo po przejściach, córka lat pięć – wie, że w tym wszystkim chodzi o dwie rzeczy: hajs i nadzieję. A raczej ich brak.
– Pierwsze tąpnięcie było, jak przyszedł kryzys finansowy i się nie chciał skończyć – tłumaczy. – Wszyscy zrobili: O, o! Będzie ciężko! Ale to tylko chwilowe wahnięcie. Na świecie zaczęli się plenić prawicowi populiści. Ale też wszyscy myśleli, że to zaraz przejdzie. Potem w Stanach pojawił się Trump, w Polsce wróciło PiS, potem COVID, potem wojna, a teraz Trump wrócił, NATO się rozpada, Europa się szykuje na wojnę, wszystko się rozwaliło. Wszystkie fundamenty świata, w którym dorastałem. Myślałem, że ten świat jakoś tam rozumiem. Nie rozumiem. I się nie łudzę, że wróci stare.
Michał uważa, że takiej niepewności jego pokolenie – urodzeni w latach 80. i w pierwszej połowie 90. milenialsi – nie doświadczyło nigdy.
– A przecież jesteśmy tym pokoleniem, które wyspecjalizowało się w nawigowaniu w chaosie – wzdycha. – I nawet nas ten chaos przerasta. Co można zrobić? Myślę, że wiele osób czuje, że można się tylko wkurzyć.
– Widać, jak ludzie się radykalizują, nie potrzebujesz do tego wielkich badań socjologicznych – dodaje. – Widzisz znajomych, tych wykształconych z wielkich miast, wciąż w miarę młodych, jak się im zmienia. Jak zaczynają powtarzać slogany skrajnej prawicy. Jak szukają winnych. Jak wszystko wszystkich wkurza. I do tego strach, że ruscy zaatakują. No i problemy finansowe. Żyjemy w świecie, w którym musisz kupować rzeczy, bo jeśli ich nie kupujesz, to wylatujesz na margines społeczeństwa. Kupowanie przedmiotów jest jedną z najważniejszych aktywności. To cię definiuje, pozwala ci się odprężyć. Obniżyć trochę napięcie. Zająć myśli, uciec od problemów. Wybieranie przedmiotów do kupienia jest największą pasją połowy moich znajomych. Teraz coraz więcej osób musi zrezygnować z kupowania. I zostają z pustką, bo nie ma jak odwrócić uwagi od problemów.
Michał się hobbystycznie interesuje historią, więc wie, że to jest wybuchowa mieszanka, jak ludzie są wkurzeni i przerażeni. W końcu im się ulewa. I wtedy dzieją się okropne rzeczy.